Już w drodze poczułem, że ten wyjazd nie trzyma się obmyślonego scenariusza i że będzie zaskakiwał. Z Wiednia do Salzburga jest niecała godzina samolotem. Leci się nad Dolną i Górną Austrią, ale pasażerowie zależnie do tego, po której stronie dostali miejsca, oglądają dwa różne kraje. Ci z prawej widzą przez okna Austrię jesienną z burymi polami i ciemnymi lasami. Ci z lewej oglądają zimową bajkę – groźne szczyty Alp przykryte lukrem świeżego śniegu. Samolot porusza się na granicy tych światów i na skraju pór roku.
Bad Gastein, widok z pensjonatu Haus Hirt na dolinę i Wysokie Taury, fot. Artur Kot
Na miejscu też zastajemy podzielony krajobraz. Z tarasu pensjonatu Haus Hirt obserwujemy, jak wiatr wzbija na białych stokach tumany śniegu, by za chwilę przenieść wzrok na dolinę, gdzie ścielą się jesienne mgły. Spacerując po Bad Gastein, wdychamy raz mroźne, raz wilgotne powietrze. Przez kilka dni widzimy, jak granica jesieni i zimy przesuwa się to w górę, to w dół.
NA TEMAT:
Warunki śniegowe bez zarzutu
Poszlaką, która kazała mi podejrzewać, że właśnie tu wytropimy białą zimę, jest międzynarodowy turniej snow polo – skrzyżowanie hokeja z jazdą konną. Uznałem, że skoro śniegowe zawody się odbywają, to na pewno będzie i śnieg. Przybywamy na finał, który ma miejsce na lokalnym boisku piłkarskim. Jest kameralnie, ale międzynarodowo. Austriacy podejmują gości z Anglii i, co tu kryć, przez większość meczu dostają od wyspiarzy solidny łomot. Dopiero pod koniec niesieni dopingiem gospodarze rzucają się do walki. Anglicy zwyciężają 13:11, a końcówkę ogląda się wyśmienicie. Bramki padają jedna za drugą, śnieg efektownie sypie się spod kopyt. Na boisku, owszem, jest go pod dostatkiem, ale już kilka metrów za linią autu zaczyna się jesienne błoto. – Zwozimy go stamtąd – śmieje się Martina, która pokazuje nam okolicę, a teraz wskazuje na szczyty schowane w chmurach. – Wysoko w górach mamy zapasy śniegu na kilka kiepskich sezonów. Wykorzystujemy je głównie do utrzymania tras do nart biegowych. One leżą nisko, gdzie naśnieżanie nie działa – wyjaśnia.
Bad Gastein, finał turnieju snow polo, fot. Artur Kot
Na większości stoków narciarskich takiego problemu nie ma. Wystarczy, że temperatura na zboczach przez kilka nocy spada lekko poniżej zera, by armatki śnieżne zrobiły swoją robotę. Narciarstwo to w końcu austriacki sport narodowy i żadne zmiany klimatu póki co nie są w stanie tego zmienić. Gdy docieramy z Martiną do stacji kolejki na Stubnerkogel, zaczyna padać deszcz, ale wyciąg działa. Wskakujemy do gondoli. Na naszych oczach w kilka minut deszcz za szybą zmienia się w śnieg. Wysiadamy w środku zadymki. Sunąc przez zaspy, wpadamy na ogromnego mamuta. Cały jest z lodu i powstał podczas niedawnego festiwalu rzeźby lodowej. Tu w górze jest bezpieczny. Sprzyjające warunki ma zapewnione do późnej wiosny. Podobnie jak narciarze. Na ich rozgrzewkę trafiamy po kilku minutach. Zawieja im niestraszna, animuszu dodają sobie piosenką. Z początku wydaje mi się, że śpiewają po niemiecku, jednak gdy mocniej nadstawiam ucha, brzmi to jak mowa z Północy, chyba szwedzki.
Z powrotem na dole mimowolnie przysłuchuję się rozmowom na ulicy i kilka razy wychwytuję skandynawskie brzmienie. – Przyjeżdżają do nas studenci ze Szwecji. U siebie też mają góry, ale u nas narty wychodzą taniej – wyjaśnia nam barman w hotelu Miramonte. – Nawet dużo taniej, jeśli najważniejsze jest dla was après-ski – śmieje się i nalewa nam gruszkowego sznapsa. – Kiedy pracowałem w innym miejscu, miałem klientów, którzy przychodzili do baru w kaskach, bo twierdzili, że wieczorem wypiją tyle, że ochrona głowy będzie niezbędna.
Bad Gastein – kurtort znutką nostalgii
O zmroku wesołe grupki młodzieży rozpoczynają wędrówki od knajpy do knajpy szacownymi uliczkami Bad Gastein. Widząc to, można poczuć się trochę jak w starożytnym Rzymie zdobytym przez tabuny barbarzyńców. Jaskrawe kurtki i przebojowy sposób bycia kłócą się z nasyconą nostalgią architekturą. Pochodzi ona z czasów, gdy przechadzali się tędy panowie w płaszczach z paniami w długich sukniach, i pamięta panowanie cesarza Franciszka Józefa. Jego Wysokość zresztą osobiście otwierał tu w 1905 r. stację kolejową. Linia poprowadzona doliną Gastein do dziś jest głównym połączeniem przez Alpy. Kolej miała przyspieszyć rozwój turystyki i pewnie tak by się stało, gdyby nie wojny światowe i upadek monarchii austro-węgierskiej. Bad Gastein pozostało kameralnym miejscem z aurą minionych czasów i szumem wodospadów spadających kaskadami w sercu miasteczka.
Wnętrza pensjonatu Haus Hirt łączą górskie motywy i współczesny design, fot. Artur Kot
W czasach belle époque był to ekskluzywny kurort, który, zgodnie ze swą nazwą, służył właśnie kurowaniu się. Na kąpiele przyjeżdżały tu koronowane głowy Europy i postacie znane z podręczników szkolnych, m.in. Otto von Bismarck, Artur Schopenhauer, Tomasz Mann czy Gustav Klimt. Do łazienek w luksusowych hotelach doprowadzano wodę ze źródeł termalnych. Jej naturalna radioaktywność poprawia ukrwienie organizmu i pobudza układ odpornościowy. Według legendy żyjący w III w. n.e. święci Prymus i Felicjan uzdrawiając śmiertelnie ranną sarnę, zanurzyli ją w gorącym źródle. W ten sposób odkryli życiodajną naturę tutejszych wód termalnych.
Pierwsze zapisy o kąpielach leczniczych w Bad Gastein pochodzą jednak z późnego średniowiecza. Dziś, inaczej niż przez kilka ostatnich wieków, pływanie w wodach termalnych stało się egalitarną rozrywką. Teraz to raczej dodatek do sportów zimowych. Do Felsentherme można przyjść w butach narciarskich prosto ze zjazdu ze Stubnerkogel łącznikiem nad ulicą i torami. Nie brakuje tu najbardziej zjawiskowej atrakcji, z jaką kojarzą się takie miejsca, czyli odkrytych basenów z gorącą wodą, z których obserwować można narciarzy na białych stokach. Termy to także dobra alternatywa na pochmurną aurę. Przez okna w saunach jak nigdzie indziej wypatruje się okna pogodowego.
Wysokie Taury w rakietach śnieżnych
Okno w końcu trafia nam się jasne i przestronne – całe popołudnie pełne słońca. Nie tracimy czasu i stawiamy się pod wyciągiem na Graukogel. Nasz przewodnik Hans czeka już na nas z trzema parami rakiet śnieżnych. Ten sprzęt pasuje mi do białej zimy o wiele bardziej niż narty. Bo owszem, stok narciarski czy tor saneczkowy można wyszykować, i to nawet przy niesprzyjających warunkach. W tym Austriacy są mistrzami i ocieplenie klimatu im niestraszne. Jednak rakiety jest sens zakładać dopiero na głęboki śnieg, a jego, jak zaręcza nasz przewodnik, wysoko w górze nie zabraknie. Znów w parę minut zmieniamy porę roku. Dziś oznacza to, że w oczy kłuje nas śnieżny blask.
Bad Gastein, rakiety śnieżne w Wysokich Taurach, fot. Artur Kot
Gdy Hans orientuje się, że chodzenie w rakietach to dla nas łatwizna, proponuje zejście ze szlaku. Suniemy po zaspach, wymijając slalomem stare świerki. Rozkoszujemy się mroźnym powietrzem i tą specyficzną ciszą, którą „słychać” tylko zimą. Biały puch tłumi dźwięki skuteczniej niż pianki akustyczne w studiu nagraniowym. Zostaje tylko szum wiatru i ptaki, z którymi Hans najwyraźniej potrafi się porozumiewać. A przynajmniej tak to wygląda, gdy imituje ich odgłosy, a one mu odpowiadają. Ptasie radio wciąga nas i ledwo wyrabiamy się z powrotem do stacji kolejki przed zamknięciem.
Z żalem opuszczam białą krainę, ale gdy już po ciemku wracamy na nocleg, śniegowa gwiazdka ląduje mi na policzku. Po niej cała seria. Wygląda na to, że zima postanowiła wyjść z górskiej kryjówki i pod osłoną nocy odwiedzić miasteczko. Rano widzę, że zabawiła na dłużej. Cała dolina przykryta jest świeżym śniegiem. Spadło ledwie kilka centymetrów, ale różnica jest kolosalna. Choinki na zboczach wyglądają jak rysunki w dziecięcej baśni, a stuletnie hotele jak na starych pocztówkach. Obstawiam, że połowa tych, co zaplanowali na dziś baseny termalne albo naturalne SPA w kopalni, zamelduje się jednak na stoku.