Kawiarniane wyróżnienie
Wiedeńska kultura kawiarniana to w pewnym sensie efekt mieszczańskiej fiksacji na punkcie prywatności – z niewielką domieszką lenistwa. Bo czym jest lokalna kawiarnia, jeśli nie przedłużeniem własnego salonu? Po co zapraszać ludzi do domu? To pracochłonne, oficjalne, trzeba posprzątać, pokazać się od najlepszej strony. Tymczasem „swoich” ludzi spotka się zawsze w tym samym miejscu – wystarczy zasiąść nad ciasteczkiem, a prędzej czy później znajomi sami przyjdą. Do dziś w Wiedniu znajdziemy knajpki, do których chodzili np. artyści malarze nurtu realizmu fantastycznego (Café Hawelka na Dorotheergasse, www.hawelka.at) lub w których dziś spotykają się parlamentarzyści, prawnicy czy kupcy dzieł sztuki. Każda pani z chihuahuą jest zapewne patronką jakiegoś lokalu, do którego chadzają podobne jej damy, a jeśli dostąpiła tego zaszczytu, może nawet zasiada przy okrągłym stoliku. Franka, moja przewodniczka po Wiedniu, tłumaczy, o co chodzi: w większości wiedeńskich kawiarni jeden stolik, często kształtem odbiegający od innych, pozostaje wiecznie zarezerwowany. Tylko bliscy przyjaciele właściciela lokalu oraz najbardziej wierni klienci mają prawo przy nim zasiąść, najczęściej w towarzystwie samego gospodarza. To wielkie wyróżnienie, order w klapie prawdziwego wiedeńczyka.
NA TEMAT:
Kawiarnie tropem świętego stolika
Chodząc z Michałem po mieście, zaglądamy do różnych barów i bawimy się w wypatrywanie świętego stolika. Trafia się nawet we włoskich restauracjach! – np. w doskonałym lokalu Xpedit (www.xpedit.at), naprzeciw pięknego, secesyjnego gmachu banku pocztowego (Österreichische Postsparkasse autorstwa Otto Wagnera), gdzie w towarzystwie pracowników okolicznych urzędów jemy wspaniały, obfity lunch. Potem należy zwiedzić pobliskie muzeum designu MAK (www.mak.at), gdzie krzesła Eamsów kojarzą mi się wyłącznie z poobiednią drzemką, a bulwiaste formy morawskiej ceramiki przypominają o przykrych konsekwencjach obżarstwa. Najwyższy czas ruszyć dalej i zgubić trochę kalorii. Albo dać za wygraną i się położyć.
Wiedeń zaskakuje
Nieopodal Mariahilferstrasse, w jednym miejscu można kupić sobie sukienkę i zjeść kolację (www.anzueglich.at) – a to wszystko w dawnym pomieszczeniu fryzjera dla zwierząt domowych, po którym lokal odziedziczył nazwę: Schonehundeundkaetze (Piękne psy i koty). Mało oryginalnie? Proponuję więc zorganizować prywatną kolację w księgarni Babette (Schleifmühlgasse 17), poświęconej kulinariom. Kupimy tam książki kucharskie w każdym języku oraz rzadkie przyprawy i zjemy wykwintny lunch w przystępnych cenach. Lokal można wynająć i – znów unikając kłopotliwego zapraszania do domu – przyrządzić samemu potrawy wedle wybranych przepisów, a następnie rozkoszować się nimi z przyjaciółmi. Adepci kuchennych porażek nie powinni się bać – pracownicy Babette podadzą nam pomocną dłoń i uczta gotowa. Żegnaj Julio Child, witaj nowy demonie sufletu! Potem możemy wyskoczyć do pobliskiej winiarni na degustację najlepszych rieslingów i weissburgunderów (Schleifmühlgasse 11).