Chorwacja jest inna niż wszystkie europejskie kraje. Prawie każdy taksówkarz, z którym zdarzało mi się spędzać pierwszy kwadrans w jakimś kraju – nieważne w Czechach czy Tajlandii – był święcie przekonany, że na podróż wybrałam miejsce wyjątkowe. Po obu stronach kuli ziemskiej padały przeważnie te same argumenty – że kuchnia jest pyszna, zabytków mnóstwo, nigdy nie pada, a ludzie są przemili. Skoro więc i Chorwacja ma być wyjątkiem w skali starego kontynentu, szukam w niej różnic i nieoczywistości. I wcale nie szkodzi, że w zawsze słonecznym Splicie akurat pada. Zdarza się najlepszym.
1. Split – miasto w pałacu
Nie znoszę zatłoczonych miast, ale lubię Split. To jeden z paru wyjątków wart przeciskania się przez grupy turystów notorycznie blokujących przejście w ciasnych ulicach. Nie odpuszczę sobie starówki, która przed wiekami była sypialnią Dioklecjana! Wciąż otaczają ją mury, zza których cesarz bezradnie przyglądał się upadkowi tetrarchii. 1,7 tys. lat temu nie było w tym miejscu ani turystów, ani deptaku, nie było nawet miasta. Był tylko pałac – najpotężniejszy po tej stronie Adriatyku. Liczył 60 pomieszczeń na górze i drugie tyle w podziemiach, które pod względem konstrukcji były lustrzanym odbiciem górnego piętra. Dla wycofującego się z życia publicznego Dioklecjana twierdza była odskocznią od politycznych problemów Cesarstwa. Poza tym w 308 roku cesarz miał ponad 60 lat i szykował się do emerytury. Spędził ją w otoczeniu pałacowych ogrodów i sfinksów zrabowanych w Egipcie – ale przynajmniej w spokoju i bezpiecznie. Gdyby urodził się bliżej 476 roku, z przerażeniem patrzyłby, jak wszystko, co budował, w jednej chwili popada w ruinę. Czerwone kolumny z Luksoru kruszą się na kawałki, po większości komnat pozostaje gęsty, duszący pył w powietrzu, a głowa Jupitera ze świątyni z trzaskiem rozpada się na dnie piwnicy.
Pałac Dioklecjana w Splicie – główny dziedziniec przed katedrą. Latem w tym miejscu w południe Dioklecjan pozdrawia turystów; widoczne sfinksy i kawiarnia "Luxor", której nazwa pochodzi od posągów przywiezionych z Egiptu (shutterstock.com)
Chrześcijanie, którzy po upadku Rzymian ukryli się w pałacu przed nadciągającymi Słowianami, zamienili go w gruzowisko. Zniszczyli wszystko, co wpadło im do rąk. Wyburzyli cesarskie komnaty, a w grobowcu Dioklecjana urządzili katedrę. Sarkofag przekształcili w ambonę, natomiast szczątki cesarza wyrzucili do śmieci. W podziemiach powstało gigantyczne wysypisko. Na szczęście ziemia okazała się idealnym środkiem konserwującym. Przetrwały fragmenty mebli, kolumny, sfinksy sprzed 4 tysięcy lat, które Dioklecjan kazał przywozić sobie z Luksoru, i ściany. Bezczeszczenie pałacu miało być karą za śmierć chrześcijańskich męczenników, którzy masowo ginęli nakazem cesarskich dekretów. Przetrwał jeden, jedyny westybul. Zespoły śpiewaków, zwane dalmatyńskimi klapami, wykorzystują dziś jego znakomitą akustykę, by swoim tęsknym śpiewem (wpisanym na listę UNESCO) opowiadać zawiłą historię Dalmacji.
Tam, gdzie znajdowały się komnaty cesarza, dziś stoi plac, którym przechadzają się turyści. Systematycznie odkrywane fundamenty pomieszczeń dzielą przestrzeń na przegrody. Jedna z nich była podobno cesarską jadalnią. Na gruzach pałacu chrześcijanie zbudowali własne domy, których zaczęło błyskawicznie przybywać. Split rozrósł się daleko poza wschodnią bramę, za którą toczy się dziś mniej interesujące życie dużego, nowoczesnego miasta. Po latach władze postanowiły odbudować najstarszą część od podstaw i odtworzyć twierdzę. Dlatego nie remontują części podupadających w jej obrębie czynszówek. Gdy kamienice się zawalą, do pracy ruszą archeologowie. W budynkach mieszczą się też mieszkania socjalne, obok stoją wille gęsto porośnięte bugenwillami i hotele. Niektórzy właściciele mieszkań, gdzie zachował się np. fragment zabytkowej ściany, przerobili je na apartamenty. Na podświetlonych ścianach sprzed 2 tysięcy lat wiszą dziś ledowe telewizory i sprzęt DVD. Przez szybę lustrują je obiektywy aparatów fotograficznych.
W stary Split wrósł nowoczesny, z knajpami, hotelami, instytucjami państwowymi. Dlatego, aby zobaczyć historyczny środek pałacu, trzeba iść jednego z banków. Nieskrępowanym krokiem wejść, zrobić zdjęcie i wyjść. Urzędnicy przywykli do takich szybkich wizyt. Z taką samą obojętnością traktuje mnie sprzedawca w piekarni przy wschodniej bramie, gdzie zachowały się pozostałości baszty. I jeszcze winiarnia. Żal nie spróbować chorwackiej malwazji, ale jeszcze gorzej przemknąć i nie zwrócić uwagi na resztki dawnych murów. W tym mieście każdy najmniej oczywisty szczegół budowli może mieć wiele do powiedzenia.
2. Trogir – grecki pierwowzór
Promenada w Trogirze widziana z twierdzy Kamerlengo (fot. Agnieszka Jakubowska)
Z wieży twierdzy Kamerlengo widać całą starówkę. Nie jest wielka, ale wielu uważa ją za piękniejszą niż w Splicie. Pomarańczowe dachy Trogiru zdają się zlewać w jeden, tworząc spójną całość. Stare miasto odcina się od lądu niewielkimi cieśninami, które miały chronić Rzymian przed atakami z zewnątrz. Dziś nad brzegami wyspy ciągną się promenady i bulwary, które odciążają przepełnione ulice starówki. Właściwie trudno nazwać ulicami przejścia między kamienicami, które od ściany do ściany dzielą 2 metry szerokości. Są tak wąskie jak za panowania Greków, których przepędzili Rzymianie. Trogir do dziś pozostał wierną kopią swojego greckiego pierwowzoru – Traugurionu. Od czasów starożytnych zachowała się siatka ulic, natomiast od średniowiecza – większość kamienic. Z tych powodów trafił w 1997 roku na listę UNESCO. Przetrwały między innymi mieszczańskie pałace, katedra św. Wawrzyńca ze zdobioną znakami zodiaku bramą główną i ratusz, gdzie wciąż rezydują lokalne władze.
W sezonie przez szczelną i gęstą zabudowę w mieście zawsze jest ciasno. Wystarczą trzy autokary z wycieczkami (a bywa ich znacznie więcej), aby deptaki całkowicie się zakorkowały. – Trogir jest ulubionym miastem Chorwacji. Turyści zakochują się w nim od pierwszej wizyty – tłumaczy Ewa Kastelan, polska przewodniczka, której ostatnia turystyczna wizyta w Chorwacji 30 lat temu zaowocowała przeprowadzką, mężem i dwójką dzieci. Z panującą w mieście ciasnotą próbował rozprawić się Napoleon, który zburzył otaczające je mury. Trogir zaczął swobodnie oddychać i rozrastać się aż w końcu stał się centrum riwiery. Na pobliskiej wyspie Ciovo, gdzie przebywali dotąd więźniowie i prostytutki, zaczęli osiedlać się mieszkańcy. Dziś działają tu przede wszystkim hotele i dyskoteki pełne europejskich turystów.
Trogir (fot. Agnieszka Jakubowska)
Z góry widać rządki ludzi kursujących przez most, który łączy Ciovo ze starówką. Korek rozładowuje się dopiero na promenadzie. Późnym popołudniem i tu trudno będzie znaleźć wolny stolik.
Nie przegap: romańskiej Katedry św. Wawrzyńca przy placu Jana Pawła II. Tuż obok znajduje się wieża zegarowa i ratusz. W nadmorskiej części Trogiru leży twierdza Kamerlengo, skąd rozpościera się najpiękniejszy widok na miasto.
3. Szybenik – najstarsze miasto Dalmacji
Ulice szybenickiej starówki błyszczą się, jakby były świeżo wypastowane. Aż chce się zdjąć buty i spacerować nimi boso. – Trochę w tym przesady, ale czyścimy je codziennie! – wyznaje Petra, która oprowadza mnie po Szybeniku. Ma 24 lata i od roku prowadzi własną agencję turystyczną, jedną z 9 w 35-tysięcznym mieście. W swoim pierwszym sezonie jeszcze jesienią ma ręce pełne pracy. Amerykanie wykupują luksusowe jachty i zamiast leżeć nad Adriatykiem, tygodniami żeglują. Europejczycy i Azjaci z kolei wpadają przejazdem. Zatrzymują się przy ogromnej, kopulastej katedrze św. Jakuba, wpisanej na listę UNESCO, i w słynnym parku chroniącym wodospady rzeki Krka. Potem jadą dalej, do słynnych Vodic – na wielką, żwirkową plażę. Odkąd Szybenik doczekał się ciasnej, ale własnej, i tutaj zrobiło się tłoczniej.
Szybenik powstał niedaleko ujścia rzeki w XI wieku. Do dziś szczyci się, że jest najstarszym miastem Dalmacji zbudowanym przez Chorwatów. Ci otoczyli go wieńcem murów i strzegli przed Imperium Osmańskim z czterech, do dziś zachowanych baszt. Najważniejsza, imienia św. Michała, służy za scenę koncertową; dla turystów to najlepszy punkt obserwacyjny. Z góry Szybenik wydaje się jeszcze gęściej zabudowany i sporo większy. Ale z drugiego końca – z domu Petry – do starówki idzie się tylko 20 minut. Dla miejscowych to żaden punkt odniesienia. Nie potrzebują mierzyć atrakcyjności miejsca zamieszkania odległością od starego miasta, bo rzadko je odwiedzają. – To ulubione miejsce turystów. Nasze życie kręci się wokół niego – wyznaje Petra.
Szybenik. Plac przed katedrą św. Jakuba (fot. Agnieszka Jakubowska)
W gęstej plątaninie błyszczących uliczek najczęściej spotykam Azjatów, zdarza mi się słyszeć też rodzimy język. Ale wystarczy odbić z głównego szlaku w pierwszą boczną uliczkę, a potem w drugą, aby w środku zatłoczonego miasta pobyć kompletnie samym. Hałas głównej ulicy cichnie za pierwszym zakrętem. Głębiej słychać jedynie pomruki dobiegające z wnętrza czyjegoś domu, dźwięk upadających sztućców, rozmowy. W końcu i one rozmywają się w tle. Wąskie przejścia tworzą skomplikowany system pełen tuneli i schodów. Nawet, gdy uliczki z pozoru wydają się prowadzić donikąd, na końcu zawsze jest jakieś wyjście.
Nie przegap: katedry św. Jakuba, która od podstaw powstała bez użycia zaprawy murarskiej. Znajduje się pod ochroną UNESCO. 10 km od Szybenika leży urokliwa wioseczka Skradin, skąd wypływają statki turystyczne w kierunku Parku Narodowego Rzeki Krka. Rejs wraz ze wstępem kosztuje ok. 100 zł.
4. Zadar – miasto Cezara
Według rzymskich mitów Zadar powstał dzięki Jazonowi. Mityczny heros wraz z Argonautami zbudował miasto podczas wyprawy po złote runo. Potem w formie prezentu – po chorwacku „za dar” – Neptun podarował je swojej córce. Na początku I wieku do Zadaru wjechały wojska Juliusza Cezara. Miasto stało się najważniejszym rzymskim ośrodkiem po drugiej stronie Adriatyku. Do dziś ogromnie się tym szczyci. Zwiedzać je z przewodnikiem, to spacerować ścieżkami wydeptanymi przez starożytnych po wciąż dobrze zachowanych śladach. Pomimo bombardowań wojennych, które zrujnowały miasto w 80%.
Forum Romanum z widoczną wieżą katedry św. Anastazji w Zadarze (fot. Agnieszka Jakubowska)
Wszystkie trasy turystyczne w Zadarze krzyżują się przy Forum Romanum pełnym pozostałości po antycznym targu. Tutaj zaczynam. Za Cezara pusty dziś plac otaczały rzędy kolumn i pylony. Gdy po wszystkich średniowiecznych wojnach, w które zamieszana była Dalmacja, z filarów pozostały strzępy, mieszkańcy zebrali i usypali je w rogu placu. Na ruinach zbudowali kościół pod wezwaniem biskupa Zadaru św. Donata. Wygląda, jakby wznosił się na stercie gruzu. W wyraźnie odcinającej się od reszty podstawie świątyni nadal widać zmiażdżone i pokawałkowane fragmenty z widocznymi zdobieniami. Gdy ich dotykam, czuję pod palcami podłużne wgłębienia biegnące wzdłuż całej osi. Dokładnie na tych samych kolumnach w starożytności wspierała się pobliska świątynia Jupitera, Junona i Minerwy. Pozostały po niej tylko płaskorzeźby z podobiznami trójki bogów i ledwo zauważalne wgłębienie w ziemi. Za pomocą kanału kapłani odprowadzali zwierzęcą krew, upuszczoną podczas rytualnego uboju. To najstarszy element Forum i jedyny, którego przeznaczenia archeologowie są w stu procentach pewni.
Niektóre ocalałe odłamki udało się połączyć w spójną całość. Oryginalnej wielkości kolumna z Forum stoi dziś w ogródku kawiarni przy zacisznym placu Pięciu Studni, gdzie w czasach tureckiego oblężenia mieszkańcy gromadzili wodę. W tym samym miejscu zachowały się ruiny dawnych murów miejskich, osłonięte jedynie szklaną platformą wbudowaną w płytę chodnika. Przez lata zabytki Zadaru na tyle harmonijnie wrosły w tkankę nowoczesnej metropolii, że właściwie przestały być traktowane z właściwą ruinom przesadną świętością. Bywają nieoświetlone i niezabezpieczone. Niektórych w ogóle nie widać z ulicy. – Do kościoła św. Wawrzyńca idzie się przez kawiarnię. Nie zdziw się. – ostrzega mnie Vladka, lokalna przewodniczka. Pewnym, nieskrępowanym krokiem trzeba najpierw przeciąć hol Cafe Lovro, który o tej porze wypełnia intensywny aromat kawy. Zapach czuć jeszcze w XI-wiecznej kaplicy, gdzie znajduje się obecnie zaplecze kawiarni. W miejscu należnym ołtarzowi stoją stoły i krzesła. Schody na wieżę urywają się za zakrętem. Parę kroków dalej barman parzy espresso. Poranne życie Zadaru toczy się po drugiej stronie kawiarni, w ogródku, który leży w najlepszym, centralnym miejscu w mieście – przy placu Narodowym. Biegną tędy wszystkie szlaki turystyczne. Tę samą pokojową egzystencję historii i współczesności widzę w każdym dalmackim mieście, tak jakby oś czasu w ogóle nie istniała. W tym pomieszaniu czasów jest jednak pewien porządek, który sprawia, że każdy element doskonale komponuje się z innym. Tropienie różnic wymaga czujności.
Nie przegap: instalacji Greeting to the Sun. To iluminacja złożona z wielu warstw szklanych płyt. W ciągu dnia pochłaniają one energię słoneczną, a wieczorem emitują wielobarwne światło. Tuż obok znajdują się Sea Organs. Fale morskie wypełniają znajdujące się pod schodami tuby, które wydają niskie, głuche dźwięki. Im silniejszy wiatr, tym są bardziej intensywne. W centrum do ważniejszych świątyń należy kościół św. Szymona. W srebrnym XIV-wiecznym sarkofagu przechowywane są relikwie świętego. Adoracja odbywa się 8 października. Najważniejszym rzymskokatolickim kościołem w Zadarze jest katedra św. Anastazji, z piękną romańską fasadą. Świątynia przetrwała bombardowanie w czasach II wojny światowej w prawie nienaruszonym stanie. Zachowały się wnętrza nawet z XI-XII wieku.