CZARNOGÓRA

Czarnogóra na wakacje. Boka Kotorska jak skrzynia skarbów

Bartek Kaftan, 27.07.2016

Czarnogóra, widok na Bokę Kotorską

fot.: shutterstock.com

Czarnogóra, widok na Bokę Kotorską
Pozwozili je do Boki Kotorskiej z całego świata. Wenecji wykradli kamienne lwy, Afryce palmy daktylowe, Adriatykowi – błękitną taflę. Wszystko dobrze ukryli w miejscu opasanym łańcuchem gór. Ale dziś skarb marynarzy może podziwiać każdy, kto w wakacje odwiedzi Czarnogórę.

Bitwy morskie, trzęsienia ziemi, ataki piratów – niejeden dramat rozegrał się na wodnej scenie Boki Kotorskiej. Ale to już przeszłość.  Wyglądam przez okno. Po falach Adriatyku ślizgają się tylko promienie słońca. Jedziemy powoli samochodem. Po lewej cicho chlupocze woda. Mieszkańcy i wczasowicze ułożyli na nabrzeżach i skrawkach kamienistych plaż kolorowe ręczniki. Opalają się, plotkują, pływają, grają w karty albo przeglądają gazety.

Plaż nad zatoką jest niewiele, zwykle zastępują je kamienne nabrzeża

Plaż nad zatoką jest niewiele, zwykle zastępują je kamienne nabrzeża, fot. Julia Zabrodzka.

Po prawej, tuż ponad dachami domów z jasnego kamienia, wyrasta strome zbocze. Pnie się ku niebu – sto metrów, dwieście, pięćset, najpierw ożywczo zielone, potem spłowiałe i suche. Gdziekolwiek spojrzysz, wszędzie tak samo – góry z przodu, za plecami, na drugim brzegu. Skalny amfiteatr poraża ogromem. Domaga się wzniosłości i rozmachu, a nie banalnej sielanki letniego popołudnia. Jednak teraz w Boce Kotorskiej króluje lekki, wakacyjny repertuar.

NA TEMAT:

Kotor - historia i zabytki

Wedle legendy ludzie planowali osiedlić się wyżej, gdzieś na stoku masywu Lovćen. Żyjąca w pobliskiej pieczarze nimfa Alkimede rozkazała jednak inaczej. – Bez morza nie będzie dla was życia – orzekła. Posłuchali, z wróżkami się nie dyskutuje. Zbudowali miasto nad samym brzegiem. Trudno powiedzieć, kim właściwie byli. Wiadomo, że pierwsza osada istniała w miejscu współczesnego Kotoru już dwa tysiące lat temu. I że jej założyciele otrzymali od Alkimede wyjątkowo trafną radę. Poza grecką nimfą decydujący wpływ na wygląd miasta miał krajobraz. Zabytkowa dzielnica Kotoru to nakreślony niemal idealnie prostymi liniami trójkąt. Jednym bokiem opiera się o podnóże góry, drugim o ujście rzeki Škurda, od strony zachodniej jego kształt wyznacza brzeg zatoki. Jak na miasto portowe, Kotor jest wyjątkowo nieufny. Domy, pałace i kościoły tłoczą się za potężnymi murami. Fortyfikacje, w niektórych miejscach grube na kilkanaście metrów, pną się wysoko na zbocze i szczelnie opasują miasto. Zaczęto je wznosić już w czasach Bizancjum, najstarszy zachowany fragment pochodzi z IX stulecia.

Nie było innego wyjścia – Alkimede nie wspomniała, że oprócz dobrobytu od strony morza nadejdą też niebezpieczeństwa. Jako zamożny ośrodek kupiecki i rzemieślniczy Kotor stanowił łakomy kąsek. Na szczęście mury spełniły swą funkcję. Przez kilka wieków miasto rozwijało się pomyślnie, zachowywało też znaczną dozę niezależności od księstw serbskich, do których w średniowieczu należały okolice zatoki. Na przełomie XIV i XV wieku Kotor był nawet samodzielnym państwem-miastem. Potem jednak na Bałkanach coraz śmielej zaczęli poczynać sobie Turcy osmańscy i Kotorczycy doszli do wniosku, że wobec takiego zagrożenia przyda im się potężny protektor. W 1420 r.  miasto, podobnie jak i cała zatoka, na prawie cztery stulecia stało się częścią Republiki Weneckiej.

Czarnogóra, Kotor, fot. Julia Zabrodzka

Czarnogóra, Kotor, fot. Julia Zabrodzka.

Weneckość i śródziemnomorskość rzuca się tu w oczy na każdym kroku. Najpierw w postaci dostojnej Bramy Morskiej, jednej z zaledwie trzech w długich na 4,5 km murach. Potem największego w mieście placu Broni, gdzie fasady pałaców z jasnoszarego kamienia ozdobiono starannym szlaczkiem zielonych okiennic. I wreszcie w plątaninie uliczek tak wąskich, jakby wytyczono je z myślą o wałęsających się kotach. I tak krętych, że nigdy nie wiadomo, co wyłoni się zza kolejnego rogu – może kolorowy sznur prania, może grajek z gitarą, co przysiadł na progu, a może ruszty pełne pieczonych, pachnących kalmarów.

Czasem kamienna zabudowa otwiera się na jasne zatoki placów. Na niektóre mieszkańcy ciągle mawiają pijaca – z włoska, ale zapisane na słowiańską modłę. Wschód i zachód splatają się w Kotorze w drobiazgach, czasem wręcz litera po literze. Jak w maleńkim kościele św. Łukasza. Niska, spłaszczona kopuła, przed nią skromna fasada zwieńczona trzema dzwonami – jakby budynek w całości przeniesiono ze szczytu wzgórza gdzieś na włoskiej prowincji. A wewnątrz złoty ikonostas, z ikonami ze słynnej szkoły Dimitrijeviciów-Rafailoviciów. Świątynię zbudowano w XII wieku, jako kościół katolicki. Pod koniec XVII stulecia zamieniono ją w cerkiew. Aż w końcu ktoś roztropny uznał, że mogą się tu przecież modlić i katolicy, i prawosławni. I że zmieszczą się razem nawet w tak małej świątyni.  

Wycieczka na Drabinę Kotoru

Następnego dnia skoro świt ruszamy poznać górną część Kotoru. Ale czy to jeszcze w ogóle miasto? Niby opasano je tym samym pierścieniem murów, ale nikt tu nie mieszka. Tylko skały, jaszczurki i suche zarośla. Tuż za ostatnimi domami i pałacami wyrasta strome zbocze. Fortyfikacje wspinają się ku leżącej 250 metrów wyżej twierdzy św. Iwana. Wspinamy się i my, wąską ścieżką, zakos za zakosem. Patrzymy, jak Boka Kotorska zamienia się w wielki zegar słoneczny, a poranny cień cofa się, pełznąc po wodzie i czerwonych dachach. Pierwsze promienie budzą dzwony – najpierw osiem metalicznych uderzeń wyznacza godzinę, równo z ostatnim dołącza cerkiew św. Mikołaja, chwilę później ożywa katedra św. Tryfona.

Panorama Kotoru spod twierdzy św. Iwana

Panorama Kotoru spod twierdzy św. Iwana, fot. Julia Zabrodzka.

Przez otwór w murach twierdzy dostrzegamy jeszcze jeden kościółek, ukryty w kotlinie za twierdzą. On nie dołączy do porannego chóru. W pustych ścianach dźwięczą cykady, resztki błękitnej farby czepiają się apsydy jak starte niebo. Kościół otaczają ruiny murów z szarego kamienia.W dole pobłyskują wody zatoki. Nagle dostrzegam na nich żaglowiec – duży, trójmasztowy, na kotwicy. Przecieram oczy. Statek naprawdę tam jest. Ruszamy opadającą zakosami ścieżką. Mówią na nią Drabina Kotoru. To prastary szlak handlowy, którym dziś nie chodzą już żadni kupcy.

Perast - atrakcje portowego miasta

Różni je prawie wszystko, choć oba żyły z morza. Kotor – ukryty w najdalszym krańcu zatoki, zazdrośnie przyciska do piersi kupiecką kiesę i rozgląda się nieufnie zza potężnych murów. Perast to czysta zuchwałość – śmiało otwiera się na wodę placami i tarasami pałaców. Czasem zuchwałość ustępuje miejsca beztrosce. Starsi panowie przesiadują pod palmami na rynku, promenadą leniwie suną rowery. Kilka osób opala się na kamiennych nabrzeżach, chłopcy skaczą do wody, na wzbudzanych przez nich niewielkich falach kołyszą się łódki. Małe i kruche, bo w wielkie rejsy już się z Perastu nie wyrusza. – Może wycieczka na wyspę? – proponuje siedzący na nabrzeżu chłopak. Widać ją dobrze, o kilkaset metrów od brzegu.

Wyspa Matki Boskiej była tradycyjnym miejsc rozsądzania sporów mieszkańców Perastu

Wyspa Matki Boskiej była tradycyjnym miejsc rozsądzania sporów mieszkańców Perastu, fot. Julia Zabrodzka.

Wsiadamy, sternik odpala silnik, dziób zaczyna pruć gładką taflę. Teraz wyspy są dwie, ale jeszcze kilkaset lat temu jednej z nich w ogóle tu nie było. Stworzyli ją mieszkańcy Perastu – usypali ze zwożonych z brzegu kamieni, z wraków i kadłubów starych łodzi. Wszystko dla cudownego obrazu Matki Boskiej z XV wieku. Bracia Mortešiciowie znaleźli go ponoć na morzu, gdy wypłynęli na połów, i na morzu obraz pozostał. Znajduje się w świątyni wybudowanej na sztucznej wyspie, zwanej Gospa od Škrpjela, Matka Boska ze Skały. To kościół żeglarzy – rzucił kotwicę pośrodku zatoki, z kopułą wydętą jak żagiel i kamienną rozetą zamiast busoli. Kapitanowie z Zatoki Kotorskiej przed wyruszeniem w rejs zatrzymywali statki w pobliżu wyspy, modlili się i oddawali salwę honorową na cześć Matki Boskiej.  Josip Bronza dzięki jej wstawiennictwu rozgromił 6 września 1747 r. tunezyjskich piratów. Marynarza Šimuna Novakovicia wielka fala zmyła z pokładu „Leona Coronato”, ale po trzech godzinach załoga wyłowiła go z rozszalałego morza. Niko Lazarević mimo ran cudem ocalał w styczniu 1695 r. z bitwy z Turkami, nieopodal greckiej wyspy Chios. 

Wychodzimy z kościoła, wsiadamy do łodzi. Dziś Zatoka Kotorska jest spokojna, jak zwykle latem. Silnik pyrkocze wesoło, w oddali brzęczy skuter wodny, samotny surfer łapie słabe podmuchy. Gdzie te galeony, gdzie wszystkie karawele? Nawet wczorajszy żaglowiec zniknął. Ale marzenie o wielkich okrętach ciągle tli się w Peraście. A przynajmniej w niektórych głowach. Ukradkiem spoglądam na książkę, którą sternik czytał w oczekiwaniu na nasz powrót. Na okładce dumny tytuł – „Zarządzanie statkami pasażerskimi”

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.