Był smarkaczem. Nie miał jeszcze osiemnastu lat, kiedy na pokładzie brytyjskiej fregaty HMS Madagaskar wpłynął do Nauplionu u wybrzeży Peloponezu. Był luty 1833 roku, niecałe dziewięć miesięcy wcześniej Otto, książę Bawarii, został pierwszym królem-elektem nowożytnej Grecji. Kraj podnosił się po niemal 400 latach tureckiej niewoli. Żeby przypodobać się swoim nowym poddanym, król zmienił imię na greckie Othon, bawarskie ciuszki zastąpił greckimi i zdecydował się przenieść stolicę z Nauplionu do Aten.
NA TEMAT:
Anafiotika – wyspa bez dostępu do morza
Ateny, w których dzisiaj tłoczy się pięć milionów ludzi, wtedy nie były niczym więcej niż wioską aspirującą do bycia miasteczkiem, które można było obejść w godzinę. Granice miasta nie sięgały dalej niż rzut kamieniem od Akropolu. W miejscach, gdzie stały szopy i pasły się kozy, wkrótce miało wyrosnąć nowoczesne miasto na 100 000 mieszkańców.
Aby zrealizować ten plan, Othon ściągnął na miejsce najlepszych architektów z Francji, Danii i Bawarii. Powstały Politechnika Ateńska (wtedy zwana Królewską Akademią Sztuk Pięknych), Biblioteka Narodowa, budynek Starego Parlamentu i Pałac Królewski (gdzie obecnie mieści się parlament) z Ogrodem Narodowym.
Przy budowie pałacu pracowało 520 rzemieślników z Włoch, Niemiec i greckiej wyspy Anafi, należącej do archipelagu Cyklady. Po godzinach murarze z Anafi u stóp Akropolu stawiali sobie domy. Jednocześnie powstawała wioska białych pudełek od zapałek z błękitnymi drzwiami i okiennicami, identycznymi do tych, w których mieszkali na Cykladach. Część z nich spaliła się w pożarze pod koniec XIX w., część została zburzona pod wykopaliska archeologiczne, ale do dziś i tak zachowało się około 60 domków wspólnie zwanych Anafiotiką, wyspą bez dostępu do morza.
Kiedy spaceruję wąskimi uliczkami, w których dwie mijające się osoby to już tłok, całkowicie zapominam o tym, że za plecami dyszy stado turystów, a kilka ulic dalej pędzą sznury samochodów. Czarne koty, które wygrzewają się na białych schodach wprowadzają klimat leniwej sielanki, typowej dla wyspiarskich wioseczek. Anafiotika jest niewielka, żeby ją przejść wystarczy pół godziny. Pobyt można jeszcze przedłużyć kawą, ale w końcu i tak trzeba wracać do rzeczywistości.
Plaka – turystyczna dzielnica Aten
Plaka, w ramach której leży Anafiotika, to obowiązkowy punkt programu każdej wycieczki. Dzielnica turystycznych restauracji udających tawerny z prawdziwego zdarzenia i sklepików wypchanych po brzegi magnesami na lodówkę. Szkolnych wycieczek, które marzą o tym, żeby wyrwać się spod opieki nauczyciela, emerytów na tanich zakupach oraz rodzin z dziećmi.
Żeby złapać choć trochę uroku Plaki, najlepiej przyjść tu późnym wieczorem, kiedy tłumy kładą się spać. Bo Plaka, choć zalana ludźmi, jest tylko trochę mniej ujmująca niż Anafiotika. Tam jest wyspiarskie lenistwo i spokój, tu miejski szyk i oszczędna uroda. Wzdłuż uliczek ciągną się neoklasycystyczne kamieniczki, które przyciągają wzrok swoją prostą i nieprzegadaną architekturą. Bije od nich marmurowe dostojeństwo i drobnomieszczańska solidność.
Plakę wzniesiono na ruinach starożytnej Agory, więc stąpa się tu po miejscach niemal świętych. Niestety, prawie w ogóle tego nie czuć. Niby wszystko jest na wyciągnięcie ręki, co rusz przechodzi się obok ruin niewielkich świątyń czy fragmentów starożytnej mozaiki podłogowej, ale razem nie tworzy to klimatu. Trzeba się w niego wczuć.
Zawsze w takich sytuacjach pomaga mi kolacja. Ale zamiast rezerwować stolik w restauracji, siadam pod drzewem oliwnym, otwieram białe, greckie wino i zagryzam kozim serem, chwilę wcześniej kupionym w markecie. Obserwuję przechodzących ludzi, wpatruję się w Partenon i stopniowo przenoszę się w czasie.
Krótkie spodenki i t-shirty zmieniają się w białe tuniki, ludzie przestają mówić po francusku, włosku i polsku, a zaczynają rozmawiać w starogreckim. Im więcej wleję w siebie wina, tym bardziej ten świat sprzed dwóch i pół tysiąca lat staje się realny. Ale wyobraźnia napędzana winem albo szybko wystrzela się z pomysłów, albo przenosi w sferę fantastyki, w której starożytni zamiast spacerować jeżdżą segwayami. Żeby utrzymać ją w ryzach, potrzebne są fakty.
Wzgórze Filopapposa
Pierwszym miejscem ich poszukiwania powinien być Akropol, ale odstręcza mnie od niego ilość ludzi, z którymi musiałbym się nim dzielić. Dlatego wybieram leżące naprzeciwko wzgórze Filopapposa. Mniej więcej w połowie jego wysokości, w skale, znajdują się dwie dziury wielkości kawalerki. Dziś wejścia bronią grube, żelazne kraty, ale w 399 r. p.n.e. ich nie było.
Według tradycji, z którą nie zgadzają się historycy, więziono tam Sokratesa oskarżonego o psucie młodzieży i niewyznawanie państwowych bogów. Natomiast podczas II wojny światowej w zamurowanych grotach ukrywano zbiory z ateńskich muzeów.
Jednak to, co we wzgórzu Filopapposa najciekawsze, ulokowane jest na szczycie. I wcale nie jest to znajdujące się tutaj 9-metrowe mauzoleum, a widok, jaki rozciąga się ze szczytu. Po prawej fantastyczna panorama na Akropol, u stóp miasto buchające spalinami, a na wprost srebrzące się w słońcu morze.
Ateny alternatywne
Grecję współczesną ze starożytną łączy jedno pytanie: czym Grecja ma być? Najsilniej bulgocze w Eksarchii, czasem doprowadzając ją do wrzenia. Dzielnica zaczęła powstawać w 1870 roku i w ciągu stu lat stała się ulubionym miejscem anarchistów, komunistów i wszelkiej maści rewolucjonistów, co przypieczętował strajk studentów Politechniki Ateńskiej z 1973 r., sprzeciwiających się autorytarnym wojskowym rządom.
Siedem lat temu w Eksarchii początek miały zamieszki, które przetoczyły się przez całą Grecję. Dziś dzielnica jest centrum alternatywnej kultury sprzeciwiającej się wszystkiemu, co powiązane z rządem i kapitalizmem.
Znajdzie się tu najlepsze souvlaki w mieście, zapłaci za nie o połowę mniej niż w centrum, a przeżuwając grillowaną wieprzowinę, podyskutuje o polityce. Z graffiti, którymi wysmarowane są niemal wszystkie ściany, można się dowiedzieć, o co teraz walczy dzielnica, a z plakatów zakrywających pozostałą wolną przestrzeń poznać program lokalnych squatów.
Kiedy w 1870 r. na klepisku, które miało stać się Eksarchią stawiano pierwsze domy, król Othon od trzech lat leżał martwy. Chociaż według relacji historycznych szczerze kochał Grecję, jego brak charyzmy i kompetencji w końcu doprowadził do puczu. W 1862 r. został zdetronizowany i tak, jak przybył do kraju, tak musiał z niego uciekać – na pokładzie brytyjskiego okrętu wojennego. Kiedy odpływał, nie zostawiał za sobą wsi, szczycącej się swoją przeszłością, ale silne miasto, które może być dumne ze swojej przyszłości.