HISZPANIA

Kantabria: Hiszpania jakiej nie znacie

Julia Zabrodzka, 28.05.2018

W Parku Przyrody Cabarceno zgromadzono prawie 150 gatunków zwierząt z całego świata

fot.: Julia Zabrodzka

W Parku Przyrody Cabarceno zgromadzono prawie 150 gatunków zwierząt z całego świata
Morze jest chłodne, a pogoda zmienna. Na miejscu są za to słonie, puste plaże i jedne z najsłynniejszych malowideł świata. Kantabria oferuje zestaw atrakcji niespotykany w żadnym innym regionie Hiszpanii.

Najpierw widzę samicę z młodym, potem jeszcze trzy czy cztery sztuki. Mają rudoczerwonawy odcień, nietypowy jak na słonie. Ale jeszcze dziwniejszy jest fakt, że w ogóle tu są. Przechadzają się po rozległych zielonych łąkach jak po sawannie, choć wyrastające spośród traw szare zęby skał przypominają raczej Kapadocję. Jakby tego było mało, w górze – niczym w Alpach – suną wagoniki kolejki gondolowej, a przed restauracją stoją żyrafy. Wszystko w tym pejzażu jest zaskakujące, kolejne elementy nie składają się w spójną całość. Gdyby wysłać stąd pocztówkę bez podpisu, nikt by się nie zorientował, skąd przyszła. Adres nadawcy: Park Przyrody Cabarceno, Kantabria, Hiszpania.

NA TEMAT:

trojkat

Kraj Basków od kuchni. Tu znajdziesz najlepsze smaki Hiszpanii!

Zwierzęta żyją na terenie dawnej kopalni odkrywkowej. Rudy żelaza wydobywano w tym miejscu od co najmniej 2000 lat. – Eksploatację na większą skalę rozpoczęli Rzymianie, a szczytowy okres działalności przypadł między XV a XVIII w. Metal był wówczas niezbędny do budowy statków – tłumaczy nasza przewodniczka Sonia Cabezuelo. Po setkach lat wydobycia pozostał dziwaczny krajobraz, pełen skalnych labiryntów i kamiennych wież.

Park Przyrody Cabarceno w Kantabrii

W 1989 r. prezydent Kantabrii Juan Hormaechea wpadł na pomysł, by tereny pokopalniane przekształcić w zoo. Plotka głosi, że sam trzymał w domu pytona, który został jednym z pierwszych mieszkańców parku.

Rośliny też sprowadzono z całego świata. Bambusy, cyprysy i bananowce tworzą egzotyczną oprawę dla zwierząt, które, inaczej niż w zwykłym ogrodzie zoologicznym, mają do dyspozycji ogromne wybiegi. Po 750 hektarach poza słoniami i żyrafami przechadzają się niedźwiedzie, lamy czy strusie. Fantazja godna najlepszych surrealistów. Można jednak w Kantabrii zobaczyć jeszcze bardziej niezwykłe stworzenia. Trzeba w tym celu udać się pod ziemię.

Kaplica Sykstyńska paleolitu

Don Marcelino de Sautuola ma nienaganne maniery i nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. To idealny ojciec, dobry mąż oraz niestrudzony poszukiwacz prawdy – przynajmniej w wersji filmowej. Grany przez Antonia Banderasa główny bohater nakręconej w 2016 r. „Altamiry” wydaje się aż nazbyt doskonały, ale jego historia jest prawdziwa.

W 1879 r. ten arystokrata i archeolog amator wybrał się na wycieczkę do jaskini na terenie swej posiadłości. Był tam już wcześniej, lecz po raz pierwszy zabrał ze sobą córkę, dziewięcioletnią Marię. Gdy on poszukiwał kości i krzemieni na dnie jamy, dziewczynka wzięła lampę naftową i zapuściła się w głąb korytarzy. Marcelino zawsze patrzył tylko pod nogi, ona zaś zadarła głowę i zobaczyła niecodzienne obrazy: stada bizonów, jeleni, koziorożców. Pokazała malowidła ojcu. Ten, przejęty odkryciem, napisał wkrótce tekst, w którym dowodził ich prehistorycznego pochodzenia. Jego teza nie znalazła jednak posłuchu w akademickim światku końca XIX w. Jedni brali go za oszusta, inni za naiwniaka. Nikt nie chciał uwierzyć, że uważani za prymitywnych praludzie z Kantabrii mogliby stworzyć tak wyrafinowane dzieło.

Kolejne odkrycia malowideł naskalnych w grotach we Francji sprawiły, że akademicy w końcu przyznali de Sautuoli rację. Jego główny oponent, francuski archeolog Emile Cartailhac, dopiero w 1902 r., po wizycie w Altamirze, opublikował artykuł, w którym bił się w pierś i przyznawał do winy jako człowiek małej wiary. De Sautuola nie dożył jednak chwili triumfu. W końcowej scenie filmu skruszony Cartailhac oddaje pokłon przed jego grobowcem na jednym z kantabryjskich klifów.

Kantabria
Większość słynnych naskalnych malowideł w jaskini Altamira znajduje się w tak zwanej Wielkiej Sali, fot. Julia Zabrodzka

Dziś tylko nieliczni mają szansę zobaczyć prawdziwą „Kaplicę Sykstyńską paleolitu”, jak czasem określa się grotę. Co piątek w losowaniu wyłania się pięcioro szczęśliwców. Aby chronić wpisane w 1985 r. na listę UNESCO malowidła przed szkodliwym działaniem temperatury i wilgotności, jaskinię czasowo zamykano i na stałe ograniczono liczbę zwiedzających.

Odkąd autentyczność dzieł została potwierdzona, Altamira przyciągała tłumy. W 1920 r. przybył tu nawet sam Alfons XIII z rodziną królewską. Monarcha – podobnie jak wielu hiszpańskich arystokratów – miał w zwyczaju spędzać w Kantabrii letnie miesiące.

Królewskie wakacje w Kantabrii

Zielony nadmorski region na miejsce królewskich wakacji wylansował niejaki Antonio Lopez. Dziś wypadałoby określić go mianem nuworysza, choć słowo to nie kojarzy się dobrze – głównie z ostentacyjnym przepychem i brakiem gustu. Ale nuworyszom z przeszłości – indianos, czyli tym, którzy dorobili się fortuny za oceanem – Kantabria wiele zawdzięcza. Szczególnie jeśli chodzi o architekturę.

Nastoletni Antonio popłynął na Kubę, będącą wówczas hiszpańską kolonią. Wrócił jako bogacz. I choć zamieszkał w Barcelonie, pozostał mu sentyment do rodzinnego Comillas. Ufundował tu wiele budynków, a ich wykonanie zlecał najlepszym katalońskim architektom.

W 1881 r. Lopez zaprosił do swego miasteczka rodzinę królewską. Włożył wiele wysiłku, by pobyt monarchy wypadł jak najlepiej. U Antonia Gaudiego zamówił z tej okazji maleńki pawilon, stylizowany na orientalną świątynkę. Styl katalońskiego architekta najwyraźniej spodobał się kantabryjskim bogaczom, bo dwa lata później zaprojektowanie letniej rezydencji zlecił mu inny indiano – Maximo Diaz de Quijano.

Kaprys Gaudiego

Prawnik, zatrudniony na Kubie przez Kompanię Transatlantycką Lopeza, postanowił pójść w ślady swego pracodawcy. Także odpoczywał w Comillas, które za sprawą wizyty króla stało się ulubionym kurortem elit. Z połączenia ogromnej fortuny świeżo upieczonego arystokraty oraz talentu 31-letniego wówczas architekta powstał Kaprys.

Jedną z pierwszych większych realizacji Gaudiego trudno uznać za klasycznie piękną. Nie ma tu jeszcze miękkich linii, które później staną się jego znakiem rozpoznawczym. Rezydencja z zielono-czerwoną, nawiązującą do minaretu, wieżą przypomina przerośniętą zabawkę. I faktycznie nią jest – kaprysem bogacza pragnącego pokazać światu swój majątek.

– Dom jest zaprojektowany tak, by jego gospodarz w życiu codziennym podążał za ruchem słońca w ciągu doby. Po wschodniej stronie znajduje się sypialnia, dalej łazienka, a następnie pokój dzienny – opowiada przewodniczka. – Miał być niczym kwiat obracający się w ślad za światłem, stąd też motywy słoneczników zdobiące fasadę. Co ciekawe, panowie nigdy się nie spotkali – Gaudi projektował na odległość, z Barcelony.

El Capricho pełen jest odniesień do muzyki, wielkiej pasji de Quijano. Sama nazwa rezydencji kojarzy się z zachcianką, ale tak naprawdę pochodzi od kaprysu, czyli określenia popularnej w epoce romantyzmu formy utworu muzycznego. W zewnętrzne zdobienia Gaudi wplótł motyw nut, w łazience umieścił witraż przedstawiający ptaka siedzącego na klawiszach fortepianu, a w słynnych muzycznych oknach – odważniki w formie metalowych cylindrów o brzmieniu kolejnych dźwięków gamy. Wszystko, by zadowolić mocodawcę.

De Quijano nie nacieszył się jednak rezydencją – niedługo po ukończeniu budowy zmarł. Spadkobiercy początkowo nie bardzo wiedzieli, co począć z osobliwym dziedzictwem – zaprojektowany wedle zachcianek kawalera dom nie pasował do potrzeb rodziny. Kaprys trzeba więc było trochę przebudować.

El Capricho
El Capricho to wczesny projekt Gaudiego. Z wieży widać morze, fot. Shutterstock.com

Stolica Kantabrii

Indianos i hiszpańska arystokracja spędzali lato nie tylko w Comillas. Wakacyjnej karierze Kantabrii, ze stołecznym Santander na czele, sprzyjała upowszechniająca się w XIX w. nowa forma wypoczynku – tzw. baños de ola, czyli kąpiele w morzu. Już w 1847 r. na łamach „Gaceta de Madrid” pojawiła się reklama plaży Sardinero jako idealnego miejsca do tego typu rozrywek, ale przełomowy okazał się 17 lipca 1913 r. To wtedy w kantabryjskich wodach po raz pierwszy zanurzyła się królowa Wiktoria Eugenia, żona Alfonsa XIII i prababcia obecnego monarchy. Tym samym zapoczątkowała modę na kąpiele wśród hiszpańskiej burżuazji, która zaczęła tłumnie ściągać do Santander.

Stolicy zwrócił się dzięki temu dość kosztowny zabieg marketingowy – w 1908 r. władze miasta przy wsparciu najbogatszych mieszkańców postanowiły ufundować rodzinie królewskiej nadmorską rezydencję. Pięć lat później ogromny pałac na półwyspie Magdalena był gotowy. Monarchowie spędzali w nim wakacje przez kolejnych 17 sezonów.

Miejsce wypoczynku dworu królewskiego wybrano nieprzypadkowo. Bahía de Santander należy do międzynarodowego klubu najpiękniejszych zatok świata zrzeszającego 29 miejsc.

Rejs widokowy

Zatokę i rozłożone nad nią miasto podziwiamy z pokładu statku wycieczkowego. Mijamy przeskalowaną, nowoczesną bryłę Palacio de Festivales, gdzie co sierpień odbywa się jedna z najstarszych w Hiszpanii imprez muzycznych, operowych i baletowych. Dalej jest port i gęsto zabudowane nabrzeże z zabytkową siedzibą Banco de Santander. Gdy zawracamy na wschód, przepływamy obok plaży Magdalena i zawieszonych na nadmorskim klifie rezydencji indianos. Dalej plaże ustępują miejsca malowniczym skałom. Półwysep Magdalena wieńczy królewski pałac, który w 1977 r. powrócił w ręce władz miejskich.

Po drugiej stronie cypla otwiera się widok na Sardinero, od przeszło półtora wieku najsłynniejszy pas piasku w Santander. Co roku w lipcu, na pamiątkę pierwszej kąpieli królowej, panie w strojach z epoki wchodzą tu do morza podczas festiwalu Baños de Ola. Próbuję wyobrazić sobie, jak w falbanach, w czepkach, z parasolkami w dłoniach zanurzają się w spienione fale. I łapię się na tym, że po kilku dniach w Kantabrii myśl o takiej ekstrawagancji wcale mnie nie dziwi.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.