Wbrew pozorom w Amsterdamie można znaleźć nie tylko coffee shopy i dzielnicę czerwonych latarni. Rodzinni podróżnicy muszą być jednak przygotowani na nietypowe niespodzianki i przeróżne wyzwania. – Mama, lizaki! Kup mi lizaka, no prooooszę – Maciek i Kalina przyklejają nosy do witryny mijanego właśnie sklepu. – Zobacz, jakie fajne, zielone! No tak, w tym mieście nie dość, że tak jak wszędzie trzeba być gotowym na odmawianie cukru naszym kochającym słodycze dzieciom, to jeszcze tłumaczyć, dlaczego te „fajne” zielone nie są dla nich!
Amsterdam z dziećmi i bez przewodnika
Poznawanie Amsterdamu najlepiej rozpocząć bez planu, na przekór przewodnikom, które zalecają pierwsze kroki skierować na ulicę Damrak i podążyć nią aż do placu Dam. To tu zaczęła się historia miasta. W XIII w. w tym miejscu na rzece Amstel powstała tama: Amstel + Dam (tama) = Amsterdam. Na placu znajdują się Pałac na Tamie, czyli były ratusz miasta, służący obecnie za pałac królewski, oraz 600-letni Nowy Kościół, który kościołem już nie jest, ale prezentuje się okazale również w środku. Budynki te można znaleźć bez trudu, chyba że przesłoni je, tak jak nam, ogromne i niezwykle hałaśliwe wesołe miasteczko. Ono i tłumy skutecznie odstraszają nas od placu i okolic, a szkoda, bo tuż obok niego znajduje się urodziwy budynek byłej poczty głównej, mieszczący obecnie centrum handlowe Magna Plaza.
Uciekamy stamtąd i chowamy się w cichszych zaułkach miasta. Jedziemy do centrum i od razu schodzimy z głównego szlaku. Gubimy się na kilka godzin w labiryncie uliczek, kanałów, mostów i wąziutkich kamieniczek, nierzadko przechylonych na bok. Amsterdam jest miastem wybudowanym na palach – tereny u ujścia rzeki Amstel były zbyt grząskie, by dało się na nich wznieść stabilne budowle, dlatego wbijano w ziemię drewniane „fundamenty”. Jednak tam, gdzie z oszczędności użyto ich za mało, z czasem budynki zaczęły się przechylać.
Trochę zmęczeni przysiadamy na kawę i gorącą czekoladę. Dajemy się też skusić na kilka lokalnych przysmaków: frytki z majonezem i kanapkę ze śledziem – nieco łagodniejszym w smaku niż ten znany z Polski – i z cebulką. Nasze dzieci wybierają naleśniki, sprzedawane tu z wieloma różnymi dodatkami. Najbardziej smakują im te klasyczne, z cukrem pudrem i masłem. Siadamy przy stoliku na ulicy, żeby nabrać sił do dalszego spaceru. Obserwujemy przepływające kanałami łódki i zacumowane przy nabrzeżach barki mieszkalne. Jest ich w Amsterdamie prawie 3000, a jedną z nich, byłą barkę towarową zaadaptowaną na mieszkanie, przerobiono na muzeum.
Miasto dwóch kół
Spacerując po mieście, uważamy na wszechobecnych rowerzystów. Według ostrożnych szacunków w Amsterdamie jest 800 tysięcy rowerów. Na każdego mieszkańca przypada średnio jeden! O tym, jak ogromna rzeka pojazdów przelewa się codziennie przez miasto, świadczą też… połowy z kanałów. Co roku wyciąga się z nich od 12 do 15 tysięcy jednośladów, które wpadły tam przypadkiem albo zostały wrzucone przez wandali.
Wciąż rosnąca popularność dwóch kółek w Amsterdamie doprowadziła do problemów z miejscami postojowymi. Ogromne rowerowe parkingi są często szczelnie wypełnione. Władze Amsterdamu nie zwalniają z budową nowych, a mimo to nadal nie mogą nadążyć za rozrastającą się społecznością cyklistów.
Jeden z największych tego typu obiektów można zobaczyć przed Centraal Station – głównym dworcem kolejowym. Podczas wizyty na stacji odwiedzamy informację turystyczną, która znajduje się naprzeciwko budynku. Tam dostajemy ulotki, mapki oraz kupujemy bardzo przydatną I Amsterdam City Card.
Z dziećmi w muzeum
Z kartą w garści można udać się do kilku z prawie setki amsterdamskich muzeów. Malarstwo, sztuka nowoczesna, diamenty, torebki, fotografia, Biblia, klub piłkarski Ajax, i wiele, wiele innych – każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego. Nasze dzieci dobrze bawią się w NEMO – to cztery piętra przygody z fizyką, chemią, biologią, architekturą i technologiami. Skoro jesteśmy w Holandii, to ważne miejsce zajmują woda i odnawialne źródła energii. Zgłębiamy tajemnicę oczyszczalni ścieków oraz bawimy się w obronę polderów przed wzbierającą wodą. A że jest ładna pogoda, to idziemy na dach, nie tylko dla widoku portu i pobliskiego Narodowego Muzeum Marynarki, ze stojącą przed nim repliką statku „Amsterdam”, ale też by pobawić się solarnymi instalacjami.
NEMO to jednak nie wszystko. Dzieci wbrew pozorom nie nudzą się nawet w typowo „dorosłych”, wydawałoby się, muzeach, takich jak Muzeum Vincenta van Gogha, Muzeum Sztuki Współczesnej Stedelijk czy Muzeum Amsterdamu – w każdym z nich zadbano o najmłodszych zwiedzających. Przybory malarskie, kąciki z atrakcjami dla dzieciaków czy interaktywne eksponaty – muzea prześcigają się w pomysłach na zainteresowanie małoletnich gości. Wszędzie też trafiamy na przyjazną dzieciom obsługę, która w przypadku zbytniego spoufalania się naszych pociech z dziełem sztuki dyskretnie, ale życzliwie zwraca uwagę.
Amsterdam okazuje się jednak całkiem rodzinnym celem podróży.
Porady rodziców
Zniżki
Warto kupić kartę turystyczną I Amsterdam City Card. W jej cenie są: bilety wstępu do kilkudziesięciu muzeów, rejs kanałami oraz darmowe przejazdy komunikacją miejską. Karty nie warto kupować dla dzieci poniżej 10. roku życia – dla nich wstęp do większości atrakcji jest darmowy. Polecamy wersję na co najmniej trzy dni. Przy zakupie przez internet 72-godzinna karta kosztuje 73,15 EUR.
Atrakcje
Dobrym rozwiązaniem jest wypożyczenie roweru transportowego z miejscem dla dzieci (ok. 25 EUR za dzień). Wypożyczalnia znajduje się m.in. na Centraal Station – głównym dworcu kolejowym.
Inną atrakcją może być rejs kanałami. Trwa godzinę. Promy są zadaszone, a w chłodne dni ogrzewane. Przy wejściu rozdawane są audioprzewodniki w kilku językach, także po polsku. W dzień mogą być kolejki, ale lepiej nie czekać na wieczór. Wtedy co prawda czeka się krócej, ale po zmroku ucieka wiele szczegółów.
Ważne
Bilety komunikacji miejskiej należy kasować nie tylko na początku podróży, ale też gdy wysiadamy! W portfelu warto mieć zapas gotówki, bo karty spoza Holandii często nie działają.
Jedzenie
Nasza 4-letnia Kalina wcinała z zacięciem broodje haring, czyli kanapkę z surowym śledziem. To lokalny przysmak sprzedawany w ulicznych budkach.
***
Autorzy tekstu prowadzą bloga podróżniczego www.osiemstop.pl.