ISLANDIA

Lodowce Islandii topnieją. Czy to koniec Lodowej Wyspy?

Joanna i Piotr Tyczyńscy, 23.07.2018

Lodowe góry suną przez wody Jokulsarlon w stronę Atlantyku. W oddali bieleją jęzory potężnego Vatnajokull

fot.: Joanna Tyczyńska

Lodowe góry suną przez wody Jokulsarlon w stronę Atlantyku. W oddali bieleją jęzory potężnego Vatnajokull
Lód – stan stały wody. Lodowiec – wolno poruszająca się masa lodu powstałego z pokładów wiecznego śniegu. Islandia – kraina lodowców. Wkrótce będzie musiała się bez nich obejść.

Na początku był lód. Nie istniały góry ani morze, nie błyszczały gwiazdy, ale istniał Ymir, lodowy olbrzym, pierwsza z żyjących istot. Wyłonił się z topniejącej zmarzliny w krainie Niflheim. Dotykiem zmieniał ziemię w mroźne pustkowie, tchnieniem skuwał rzeki.

Przeciw władzy tyrana zbuntowali się trzej bracia – Vili, Ve i Odyn. Szczątki pokonanego giganta posłużyły do stworzenia znanego nam świata. Z jego krwi powstały oceany, z kości – góry, z włosów – drzewa, a z czaszki – nieboskłon. Jednak inne olbrzymy, pomiot Ymira, przetrwały wojnę z bogami. Tak przynajmniej sądzili osadnicy, którzy w IX w. przybyli na IslandięNorwegii. Niedostępne wnętrze wyspy było dla nich takim samym siedliskiem pierwotnych mocy, jak góry Jotunheimen w ojczyźnie.

NA TEMAT:

Dziś wystarczy stanąć na Vatnajokull – po svalbardzkim Austfonna drugim co do wielkości lodowcu Europy – by przyznać im rację. Podobno widać go nawet z oddalonych o 550 km Wysp Owczych. Islandzki gigant spoczywa na skalistym łożu, jego grzbiet tonie w chmurach, jęzory spływają w doliny. Z trzewi dobiegają zgrzyty, chrzęsty i pomruki; czasem stłumione, czasem donośne niczym łoskot lawiny.

Ostatnio nadeszły dla niego trudne czasy. Zrobiło się za ciepło. Jeśli wierzyć mitom, ostateczna ruina świata nastąpi, gdy wskrzeszony Ymir stanie do walki z ognistym demonem Surtrem. Lód spotka się z płomieniem. Albo z globalnym ociepleniem.

Zakochany w lodowcu

Broda jeszcze z nikogo nie uczyniła wikinga. Charakter prędzej. Sindri Ragnarsson z leżącego na południowym wybrzeżu Islandii Hofn ma jedno i drugie. Jeździ jak wariat. Ograniczenie prędkości wynosi sto na godzinę, a on przyciska pedał gazu i pędzi na spotkanie z lodowcem. Wychował się w jego cieniu.

Byłem stukniętym nastolatkiem i guzik mnie ten kawał lodu obchodził. Owszem, znajdował się tuż obok, wielki i groźny, ale wolałem pić piwo niż patrzeć w jego stronę – opowiada.

Potem się ustatkował. Został trenerem piłkarskim. I się zakochał. Nie chodzi jednak o Fanney, z którą ma syna – ją pewnie także darzy uczuciem – lecz o sąsiadującego z rodzinną farmą olbrzyma. Z kumplem Steinarem założył firmę Glacier Trips i prowadzi trekkingi po lodowcu Flaa, odnodze leżącego wyżej Vatnajokull. – To musiało się tak skończyć – żartuje.

Trekking po lodowcu na Islandii

Spotykamy się nad jeziorem, kilkaset metrów od czoła Flaajokull. Akwen jest ogromny, choć powstał zaledwie parę lat temu. Sindri objaśnia, jak założyć raki, rozdaje uprzęże oraz kaski i przygotowuje ponton, którym przeprawimy się na drugi brzeg. Brunatnej tafli nie porusza nawet podmuch, ale spokój jest pozorny. – Do lodowca nie wolno podpływać, bo on lubi cielić się bez ostrzeżenia – mówi przewodnik.

Po chwili stawiamy pierwsze kroki na zmrożonej skorupie. Są niepewne. Raki jednak mocno trzymają się śniegu, wspinaczka idzie żwawo. Omijamy zdradzieckie leje, przekraczamy rozpadliny, wbijamy czekany w krystaliczne zbocza. Wkrótce przystajemy w sercu zimnego królestwa, wśród najeżonych iglic, otoczeni błękitem.

Gdzieś z góry spływa siklawa, strumyki drążą sobie koryta i znikają w czeluściach. – Lodowce rosną lub chudną, to naturalny proces – wyjaśnia Sindri. – Na Islandii ich recesję przyspiesza aktywność wulkaniczna i geotermalna. Pod płaszczem Vatnajokull kryje się kilka aktywnych wulkanów. Lodowce topią się od spodu, a gdy dochodzi do erupcji, jak w 2010 r., uwolnione masy wody ruszają ku morzu niszczącą falą powodziową. Tak było zawsze. Pamiętam jednak z dzieciństwa, że lód zalegał wszędzie dookoła. Tych szczytów – Sindri zatacza krąg dłonią – nie oglądał nikt od czasów wikingów. Temat globalnego ocieplenia stał się kwestią polityczną. Sami musimy zdecydować, kto lub co za nie odpowiada. Ale lodowiec działa jak papierek lakmusowy dla zmian klimatycznych. Nie czeka ze wskazaniem winowajcy. To my.  

Trekking na lodowcu
Niektóre z islandzkich lodowców tylko w ciągu pierwszych lat XXI w. cofnęły się o parę kilometrów, fot. Joanna Tyczyńska

Cud Islandii

Zrobiło się mroźno. Świat pogrąża się w szarościach, choć za minutę lub dwie słońce przebije się jeszcze przez szparę między chmurami a widnokręgiem. O tej wyjątkowej porze stajemy na brzegu Jokulsarlon. To cud Islandii – laguna, która zaczęła tworzyć się w latach 30. ubiegłego wieku, a od lat 70. raptownie się powiększa. Obecnie zajmuje obszar ok. 18 km2 i jest najgłębszym jeziorem na wyspie (prawie 250 m).

Z brzegu zniknęły już tłumy, nie terkoczą wycieczkowe amfibie. Słychać krzyk mew. Nad czapą Vatnajokull otwiera się bezkresna kraina światła. Góry nikną w powodzi zimnego blasku, zlewają się kontury. Z oddali dobiega rumor cielącego się lodowca Breidamerkur. Śnieżnobiałe zwały wpadają w ciemną toń i dryfują w stronę wąskiego ujścia do oceanu.

Wskutek erozji poziom jeziora opada. Wraz z przypływami do akwenu docierają morskie fale i podnoszą jego temperaturę. Niebawem Jokulsarlon będzie wspomnieniem. Woda całkowicie przerwie morenę, a w miejscu laguny powstanie fiord. Kiedy? Nie dziś, nie jutro. Ale wkrótce.

Islandia bez lodowców?

Nie byłoby Lodowej Wyspy bez lodu. Czy jednak na pewno? Obecnie lodowce zajmują 11% powierzchni Islandii. Są największym rezerwuarem słodkiej wody – tyle samo zebrałoby się jej po 20 latach ciągłych opadów. Gdyby się stopiły, globalny poziom morza wzrósłby o centymetr.

Od końca XIX w. Vatnajokull utracił 10% masy, lecz ostatnio recesja przyspieszyła. Glacjolodzy przewidują, że w ciągu najbliższego półwiecza ubędzie około jednej trzeciej lodu. Za 150, może 200 lat zostaną tylko jego skrawki na najwyższych szczytach. Islandia będzie musiała zmienić nazwę.

Jakiś czas temu szkocka artystka Katie Paterson umieściła w głębinach Jokulsarlon wodoodporny mikrofon. Rejestrowanych przez niego trzasków i gulgotania topniejącego lodowca można było posłuchać, dzwoniąc pod podany numer. – W Japonii istnieje koncepcja mono no aware, wyrażająca melancholię przemijania. Ja też chciałam uchwycić tę rozdzierającą niepewność towarzyszącą przemianie świata. Bo laguna jest cmentarzyskiem lodowców. Słucham, jak niknie piękno – opowiadała autorka projektu. W tym roku znowu zapowiadają ciepłe lato.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.