"Jechałem z Ålesund na Nordkapp. Przystanek zrobiłem na Lofotach. Dalej jechać już mi się nie chciało”; „Szukaliśmy miejsca, gdzie ja będę miał góry, a M. morze. Narty i surfing, trekking i łódki”; „A gdzie indziej popływasz kajakiem z orkami?” – powodów, by zostać na Lofotach, słyszałam wiele.
Sprawdzian
W wyspach zakochać się nietrudno. Już przy patrzeniu przez samolotowe okienko serce zaczyna bić mocniej. Gdy widać łagodne wyspy północy, po coraz ostrzejsze, górzyste południe, „ochom i achom” nie ma końca. Spogląda się z góry na fantazyjne kształty skał, którym lodowiec nie dał rady. Zatrzymała go „ściana Lofotów”. Zostawił po sobie wyżłobione urwiska, wpadające niemal prostopadle do wody, oraz zatoki wcinające się głęboko w ląd. Stworzył bajkową krainę, która przyciąga przybyszów z różnych stron świata. O swojej miłości do archipelagu opowiadają mi Polacy, Włoch i Australijka. Można tu spotkać przyjezdnych prawie zewsząd.
Malownicze, dzikie Lofoty. Są piękne, ale niełatwo się tu żyje
Choć zakochać się łatwo, to sama miłość do łatwych nie należy. – Październik weryfikuje plany i marzenia tych, którzy chcieliby tu zostać na zawsze – opowiada Erwin, Polak od lat wynajmujący turystom tradycyjne rybackie domki rorbuer. – Pierwszy sprawdzian przychodzi jesienią, kiedy słońce przestaje wschodzić, nie ma jeszcze śniegu, który odbija światło, ani zorzy polarnej na niebie. Z domu czasem nie chce się wyjść nawet na chwilę. Jeśli ktoś przetrwa jesień na Lofotach, często zostaje tu na zawsze. Na wyspy ściągają ludzie z całego świata, jeśli nie po to, by spędzić tu życie, to choć na chwilę, na wycieczkę. O tłumach nie ma jednak mowy. Podczas trekkingu można spotkać jedynie maskonura, a na dzikiej, piaszczystej plaży spędzić w słońcu i samotności cały dzień.
NA TEMAT:
Lofockie suszone dorsze mogą trafić na stół nawet po 20 latach – słony wiatr konserwuje tu ryby jak nigdzie indziej
Zapach dorsza i pieniędzy
Choć dziś coraz więcej mieszkańców Lofotów żyje z turystyki, to właśnie rybołówstwo jest najbardziej tradycyjnym i powszechnym zajęciem. Tutaj mówi się, że zapach ryb to zapach pieniędzy. Jeśli przyjechać na archipelag wiosną, całe wyspy pachną lub cuchną (według uznania) dorszem. Ryby suszą się w słońcu na drewnianych stelażach pomyślanych tak, by mewy nie podbierały smakowitych kąsków. Sztokfisz to prawdziwa specjalność Lofotów, podobno stałe podmuchy słonego wiatru konserwują tu ryby jak nigdzie indziej.
Kiedy trafiam na wyspy, dorsze są już odpowiednio wysuszone, a stelaże puste. Na ratunek przychodzi Muzeum Sztokfisza. W miejscowości Å można dowiedzieć się wszystkiego o suszonych dorszach, które nawet po 20 latach nadają się do przygotowania na obiad. – Trzeba je tylko moczyć około tygodnia w solance, zmieniając co pewien czas wodę – wyjaśnia właściciel muzeum, Steinar Larsen. Steinar sam nigdy nie rybaczył zawodowo, ale jego brat i wuj owszem. On sam jako chłopiec, jak prawie każde dziecko na wyspach, zarabiał wycinaniem dorszowych języków – najdroższej części ryby, prawdziwego rarytasu.
Wycinanie języków było pierwszym zawodem większości dzieci na Lofotach. Po lekcjach pracowali tylko ci, którym się chciało, a chciało się wielu. Pieniądze odkładano na konto, do którego dostawało się dostęp po uzyskaniu pełnoletności. I opłacało się – spokojnie starczało na nowy samochód. Dziś też wycina się języki, choć nie ma już tak wielu chętnych. Tusze ryb płyną do Portugalii, by zostać podane jako tamtejsze danie narodowe – bacalhau. A same głowy, jako najtańsza część, wysyłane są do Nigerii. Wraz z lofockim niewyciętym rarytasem.
Najlepsze smażalnie nad polskim morzem. Gdzie zjeść dobrą rybę? TOP 18 smażalni ryb nad Bałtykiem
***
Cały tekst Joanny Szyndler przeczytasz w dodatku "Podróży" - "Skandynawia".