O tym, że krab królewski trafić ma na stoły zadecydował... Józef Stalin. W latach 30. Moskwa poszukiwała taniego mięsa, wybór padł na gigantyczne skorupiaki żyjące w przybrzeżnych wodach Alaski. Tysiące skorupiaków zapakowano w wagony i podczas siedmiodniowej podróży przewieziono koleją z Władywostoku na Półwysep Kola. Kraby szybko się zadomowiły i już w latach 80. przekroczyły morską granicę z Norwegią, stając się lokalnym przysmakiem. Dziś są atrakcją nie tylko kulinarną, ale również turystyczną. Któż bowiem nie chciałby się w domu pochwalić kąpielą w lodowatych wodach Morza Barentsa, zrobić sobie zdjęcie ze skorupiakiem rodem z filmów o Obcym, a potem jeszcze skosztować szlachetnego mięsa kraba w międzynarodowym towarzystwie. Krabowe safari rozpoczyna się w miejscowości Kirkenes, która chyba przez przypadek stała się częścią Norwegii. Rosyjskie drewniane domy, cerkiew i nazwy ulic napisane cyrylicą świadczą o kulturowej tożsamości tego miejsca. Z niewielkiej mariny turystów w kierunku łowisk transportuje wojskowy ponton. Podczas gdy nurek zajmuje się poszukiwaniem krabów w morskich głębinach, pasażerowie ubrani w tak zwane suche kombinezony wskakują do lodowatej wody. Po krótkiej kąpieli wszyscy są z powrotem na pokładzie, do kuchni wracają z pięcioma wielkimi skorupiakami. Kraby podawane są z chlebem z aioli (rodzaj majonezu czosnkowego). Są w smaku równie szlachetne jak kraby z ciepłych mórz.
Cena jednodniowego safari wraz z kolacją to wydatek około 600 zł.