W burtę statku uderzają coraz większe kry lodowe. Zbliżamy się do końca fiordu. Po prawej stronie widzimy gigantyczny lodowiec Nordenskiöld przypominający swoją budową widownię antycznego teatru. Na lewo zaś odsłania się przed nami „scena” – zabetonowany brzeg, z którego sterczą dachy budynków i dziwnych konstrukcji. Przez głowę przebiega mi myśl, aby wdrapać się na samą górę lodowca. Stamtąd byłby jeszcze lepszy widok na to opuszczone miasto. W tym samym momencie nasz statek skręca jednak raptownie w lewo. Płyniemy dokładnie w stronę miasta duchów – Piramidy. To dawna osada radziecka położona na arktycznej wyspie Spitsbergen, należącej do archipelagu Svalbard. W czasach zimnej wojny była tętniącym życiem ośrodkiem węglowym, do którego sprowadzano najlepszych specjalistów z całego ZSRR. Podpływamy do brzegu, załoga statku zrzuca liny. Schodzimy na ląd. – Zdrastwujtie – wita nas mężczyzna o chłodnym spojrzeniu, który ma być w Piramidzie naszym opiekunem.
NA TEMAT:
Osada sprawia bardzo pozytywne pierwsze wrażenie. Już z daleka widać solidne budynki. Nie przypominają tych w stylu „wielkiej płyty”. Część bloków jest pomalowana na różne kolory, inne pokryte czymś w stylu boazerii. Wszystko schludne i zadbane, ale jakby zastygłe. Martwe. Kirył, który oprowadza nas po mieście, opowiada z dumą w głosie, że kiedyś każdy chciał tu mieszkać, nawet najwybitniejsi naukowcy i specjaliści. Zarobki były świetne, dobre jedzenie sprowadzano z całego ZSRR. Istniała dobrze zaopatrzona kantyna, najbardziej na północ wysunięta pływalnia, dom kultury oraz piękna, spacerowa aleja z nieziemskim widokiem na lodowiec. Żartobliwie lub wręcz ironicznie nazywana była Champs Élysées. U jej szczytu do dziś stoi popiersie Lenina – też najbardziej wysunięte na północ.
W Piramidzie podczas zimnej wojny stykał się Wschód z Zachodem. Na Svalbardzie, znajdującym się pod jurysdykcją norweską, umożliwiono władzom ZSRR wykreowanie Piramidy na wizytówkę kraju. Partia nie szczędziła dotacji dla arktycznej kopalni węgla. Miasto gościło zagraniczne delegacje i z dumą oraz wypiętą piersią mówiono: „Patrzcie towarzysze. Takie mamy kopalnie węgla, nawet w Arktyce”. Węgiel był tu jednak tylko pretekstem. Rosjanom zależało przede wszystkim na tym, aby na Spitsbergenie być i mieć porty morskie, do których mogłyby wpływać rosyjskie statki handlowe i wojskowe. Zostało tak do dziś i choć kopalnia już dawno nie działa, to cel jest ten sam – utrzymać strategiczne miejsce i sprawić, aby przynajmniej na siebie zarabiało. Pan Piotr, zarządca Piramidy z ramienia Konsula Federacji Rosyjskiej, opowiada mi o planach przekształcenia tego miejsca w atrakcję dla bogatych turystów. Restauracja i hotel już działają, można zostać tu na noc.
Cały artykuł o Spitsbergenie przeczytasz w majowym wydaniu magazynu Podróże