ROSJA

Czy latanie w Kosmos przestało się opłacać? Jak żyją dziś rosyjscy kosmonauci?

Artur Kot, 21.05.2018

W Parku WDNH można usiąść za sterami radzieckiego wahadłowca Buran

fot.: Artur Kot

W Parku WDNH można usiąść za sterami radzieckiego wahadłowca Buran
„Dziękuję za mail. Siergiej zgadza się na wywiad. Jest tylko jeden problem – mąż aktualnie przebywa w kosmosie”. W Moskwie chcę z pierwszej ręki dowiedzieć się czegoś na temat pozaziemskiej przestrzeni.

To misja, która trafia się być może raz w życiu. Niełatwa – w końcu chodzi o znalezienie obcego człowieka w kilkunastomilionowym mieście. Szybko jednak orientuję się, że gdy poszukiwania krążą wokół kosmosu, szanse rosną. W ZSRR program kosmiczny był priorytetem, a powiązany z nim przemysł angażował ogrom ludzi. Okazuje się, że mimo upływu lat każdy ma jeszcze jakieś dojścia – a to babcia pracowała w fabryce rakiet, to znowu wujek pomagał przy lądowaniach i może mógłby pomóc. A jednak jestem spalony już na starcie: znalezienie kosmonauty jest łatwiejsze niż skoordynowanie naszych kalendarzy. Lądując w Moskwie, wiem już, że się nie spotkamy. Ale z rozpoczętej misji tak łatwo się nie rezygnuje.

NA TEMAT:

Kosmiczna mapa Moskwy

Na kosmiczną mapę Moskwy i jej okolic składa się kilkanaście punktów. Część jest otwarta do zwiedzania, o wizycie w innych – jak siedziba Roskosmosu (Federalnej Agencji Kosmicznej, rosyjskiego odpowiednika NASA) czy Centrum Kontroli Lotów w Korolowie – można raczej tylko pomarzyć. Nikogo nie dziwi widok rakiety Wostok w Ogólnorosyjskim Centrum Wystawowym znanym też jako park WDNH. Gdzieniegdzie kosmiczna mozaika albo pomnik.

Punkt obowiązkowy to Muzeum Kosmonautyki. Trudno o zasobniejszą skarbnicę podniebnych pamiątek. Poza wypchanymi Biełką i Striełką – suczkami, które jako pierwsze poleciały na orbitę i szczęśliwie wróciły na Ziemię – oglądam przestrzenny model księżyca, stare skafandry, pojazd Łunochod i oryginalny lądownik Sojuza. W nabożnym skupieniu przestępuję próg pełnowymiarowej makiety stacji Mir. Wnętrze wygląda jak przerośnięty domek dla lalek. Widać tu jakąś delikatność, niezauważalną na zdjęciach zagraconych kabin na orbicie – zaokrąglone kanty szafek, wdzięczne siedzonka, składany stolik. W kajutach wiszą nawet małe akwarele.

Wystrojem tych wnętrz w ZSRR zajmowała się architektka Galina Bałaszowa. Jej futurystyczne wizje to ważny element kosmicznej układanki. Wystrzelenie stacji na orbitę stanowiło oczywiście nie lada wyzwanie, ale nie zwariować w tej ciasnocie było prawdopodobnie równie ciężko. Zadaniem Bałaszowej było nie tylko wyznaczyć nieznaną jeszcze drogę od fantastyki do rzeczywistości, ale też kolorami i aranżacją zapewnić kosmonautom komfort. Dzisiaj te tajne niegdyś projekty uchodzą za ikony designu, ale o samej autorce mało kto pamięta. Galina mieszka pod Moskwą, w szarym bloku w równie szarym Korolowie. Proszę ją o spotkanie. Odmawia. Ma 86 lat. Nie udziela już wywiadów.

Gwiezdne Miasteczko

O Gwiezdnym Miasteczku opowiada mi w Moskwie każdy, chociaż szybko wnioskuję, że gościli tu nieliczni. Potrzebna jest specjalna przepustka. Zwiedzać można w konkretne dni i tylko w dużych, zorganizowanych grupach. Centralę interesuje jedynie mój numer paszportu – z resztą poradzą sobie sami. Po miesiącu oczekiwania udaje się: jestem na liście!

Z centrum Moskwy to jakieś 40 kilometrów. Żeby zdążyć na umówioną porę, wychodzę z domu cztery godziny wcześniej. Rano miasto tonie w korkach, samochód nie wchodzi w grę. Wybieram metro, dalej jadę „elektriczką”. Stacja Ciołkowskaja nie wyróżnia się niczym szczególnym: dwa sfatygowane perony w środku lasu. Łatwo ją przegapić, i chyba o to chodzi. Za czasów ZSRR ta lokalizacja była ściśle tajna. Teraz betonowe płyty prowadzą prosto pod wjazdowy szlaban.

Zwiozdnyj (ros. Gwiezdny) jest miastem zamkniętym. Do dziś żyją tu niemal wyłącznie kosmonauci oraz personel ośrodka szkoleniowego. Jest wprawdzie poczta, kino, kilka obiektów sportowych i sklepy, ale bez zezwolenia nie mogą zaglądać tu nawet rodziny mieszkańców. Centrum Wyszkolenia Kosmonautów w Gwiezdnym Miasteczku to kilka pawilonów rozrzuconych wzdłuż wysadzanych brzózkami uliczek. Standardowe zwiedzanie trwa ledwie dwie godziny. Ogląda się najwyżej trzy obiekty, które akurat wyłączone są z ćwiczeń. Za dopłatą można zajrzeć do repliki Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK), odbyć lot przy braku grawitacji albo przejechać się „wirówką”, mającą oswajać kandydatów z przeciążeniami. Chętni mogą również zanurzyć się w basenie, w którym na co dzień ćwiczy się pracę w warunkach nieważkości, a nawet wyruszyć stąd prosto na miejsce startów rakiet w Kazachstanie. Ceny – oczywiście z kosmosu. W ramach zaproszenia zostaję dołączony do wycieczki szóstoklasistów.

Wraz z dziećmi zwiedzimy główny, najciekawszy budynek. – Centrum to nie muzeum, a to nie są eksponaty – przypomina przewodniczka. – Tu się trenuje. Jeżeli w pobliżu pojawią się jacyś kosmonauci, proszę się nie wyrywać i nie piszczeć – przestrzega dzieci, choć jej surowe spojrzenie nie omija również mnie.

Potulnie wchodzimy. Wąskie korytarze otwierają się na zalane mlecznym światłem hangary. Wrażenie jest piorunujące. W pomieszczeniach przypominających szkolne sale gimnastyczne stoją wierne kopie statków kosmicznych. Mir, Sojuz, Zaria, kilka nowszych modułów MSK. Srebrne albo sterylnie białe, odgrodzone od nas jedynie zwykłymi sznurowymi barierkami. Prawdziwe. Do tego gdzieniegdzie biurko, krzesło, urządzenia pomiarowe. Przy schodkach prowadzących do jednego z kokpitów ktoś postawił stojak z kwiatkiem. Dla ozdoby – żeby było miło i ładnie. W końcu tam daleko za tym tęskni się najbardziej.

Jak wygląda rekrutacja?

O tym, jak wygląda kosmiczny wyścig od środka, opowiada mi Artiom. Nabór kandydatów na kosmonautów Roskosmos ogłasza co kilka lat. Ostatni był w zeszłym roku. Wiadomość o rekrutacji przesłał mu znajomy, potem wszystko potoczyło się samo. Czy marzył o kosmosie? Pewnie nie mniej niż inni. Po sukcesie Gagarina kosmonautą chciał zostać tu każdy chłopiec. Dawniej przyjmowano jedynie pilotów wojskowych – dziś startować może każdy. Wymagane jest rosyjskie obywatelstwo, wiek do 35 lat, wyższe wykształcenie i perfekcyjne zdrowie, które trzeba odpowiednio udokumentować. – Na same zaświadczenia wydałem jakieś 500 dolarów – wspomina Artiom. – Do tego schudłem parę kilo, bo na badania przychodzi się o pustym żołądku, a ich lista ma dwie strony.

Kandydatów zgłasza się zwykle kilkuset, choć oficjalnych danych nikt nie podaje. Kolejny etap to egzamin. Żeby nie było niespodzianek, zakres materiału dostaje się mailem. Czarno na białym. Trygonometria, logarytmy, wektory. Kinetyka, termodynamika, optyka, astronomia. Technika komputerowa, kulturologia, historia światowej i rodzimej kosmonautyki oraz angielski. Do tego dyktando, wiersz na pamięć i podsyłany dzień przed sprawdzianem fragment podręcznika obsługi wybranego systemu statku kosmicznego do przestudiowania. – W głowie miałem kaszę! – opowiada Artiom. – Oczywiście nikt nie wymaga encyklopedycznej wiedzy, ale przed komisją nie ukryje się też żadna luka.

Najważniejsze to nie dać się złamać, bo przecież ocenie podlega nie tylko wiedza. Poza tym testy psychologiczne, kontrola czasu reakcji i próby wysiłkowe. Bieżnia, drążek, basen, skok z trampoliny, zabawy z błędnikiem. Wreszcie garnitur, długi stół i skupione oczy dwudziestoosobowej komisji. Trudne pytania. Dlaczego właściwie chcesz polecieć? Wykończył mnie weloergometr – rowerek z regulacją obciążenia. Egzamin przerwano, by nie narażać serca. Bałem się, że to jakaś wrodzona wada. Nie, powiedzieli, to brak treningu. To wszystko można wyćwiczyć. Ale Centrum wybiera tych, którzy są już gotowi.

Kosmos się nie opłaca?

Choć kosmos wciąż wzbudza wiele emocji, jego mit nieznacznie słabnie. Zmiany są wyczuwalne. W 2017 r. rosyjska część sześcioosobowej załogi MSK została zredukowana z trzech do dwóch kosmonautów. Obcinane są wydatki misji sond na Księżyc i Fobosa (jednego z satelitów Marsa). Okazuje się, że w erze rosnących możliwości technologicznych prawdziwym wyzwaniem dla Rosji jest znalezienie dla siebie w kosmosie nowego miejsca. – Podstawową kwestią jest dzisiaj pytanie, po co mamy tam w ogóle latać – tłumaczy mi Witalij Jegorow, dziennikarz i popularyzator nauki, który na co dzień pracuje dla firmy produkującej satelity. – W Rosji mamy doskonałą bazę i ogromne doświadczenie, ale najsilniejsi jesteśmy w kosmonautyce pilotowanej, a badania prowadzone przez kosmonautów nie przynoszą właściwie wymiernych korzyści. Dziś na kosmosie zarabia się, głównie wysyłając satelity do przekazu danych. Pieniądze przynosi telewizja i łączność. O załogowych misjach badawczych na Marsa czy choćby na Księżyc póki co możemy zapomnieć. Są drogie, zbyt ryzykowne. Taniej wysłać łazik.

W Moskwie odnosi się jednak wrażenie, że do nieba jest tu bliżej niż gdzie indziej. W kilku punktach miasta sprzedaje się kosmiczne jedzenie. Kina co chwilę wyświetlają nowy film przywołujący wspomnienia najciekawszych misji, a z dala od świateł metropolii wielkie radary czujnie wpatrują się w niebo. – To wszystko prawda – przyznaje Witalij. – Sam temat jest wciąż bardzo żywy. Ale traktowanie wszechświata jak oceanu, na którym moglibyśmy wypatrzeć nowe ziemie, nie ma specjalnie sensu. Dziś kosmos musi się nam zwracać. W końcu nawet Kolumb płynął do Indii, żeby zarobić.

Żona astronauty

Przed końcem misji na kawę z żoną kosmonauty umawiam się w nastrojowej restauracji w centrum. Poznaję ją natychmiast. Na szyi ma wisiorek z emblematem Ekspedycji 53., w ramach której jej mąż Siergiej Riazanskij już po raz drugi znalazł się w kosmosie. Spodziewałem się dziewczyny jak z okładki „Life’a” z lat 60., kiedy żony astronautów perfekcyjnymi uśmiechami i pierwszorzędną garderobą wyznaczały trendy wśród amerykańskich kobiet. Aleksandra jest skromna, chyba nawet lekko skrępowana. Nie próbuje skupić na sobie uwagi, nie gwiazdorzy. – Rozczarowałam cię? – pyta. – Czasy się zmieniły.

Dziś żony kosmonautów to zwykłe, prywatne osoby. W Moskwie nie istnieje nawet żadne stowarzyszenie na wzór tego w Stanach – opowiada. Pytam o ich relacje. Są szczere. Dziewczyny zwyczajnie się przyjaźnią. Jeśli coś potrzeba, zadzwonią, poproszą o radę, np. czy na kosmodrom zabierać z sobą dziecko. – Zwykle to odradzam – Aleksandra ma dwuletniego synka. – Ryzyko jest ogromne. Choć głównie dla kosmonautów. Dzieci chorują, a tam wystarczy, że ktoś kaszlnie, kichnie i 10 lat przygotowań może iść na marne. Zresztą przed samym wylotem zawsze jest duże zamieszanie. Nie dość, że sporo myśli się o starcie, to jeszcze trzeba wszystko dokładnie popakować, pozapisywać. Numery, adresy, daty. Kogo z kosmosu pozdrowić, gdzie zadzwonić na urodziny. Myślisz, że jakiś kosmonauta miałby do tego głowę?

To samo potem. Gdy Siergiej wraca, ląduje w Bajkonurze. Mogłaby jechać, ale kosmonautów czeka jeszcze dwutygodniowa kwarantanna. Oficjalne powitanie i tak odbywa się w Zwiozdnym. Trzeba udekorować salę, zrobić kanapki, nadmuchać balony. I gdzie w to wszystko wcisnąć jeszcze kosmetyczkę?

– Kiedy go nie ma, to jasne – tęsknota. Czasami zostać na peronie jest trudniej niż odjechać w pociągu – Aleksandra spuszcza wzrok. Kosmiczna misja to dziś pięciomiesięczna delegacja. Raz w tygodniu wideorozmowa. O jej prywatności nie ma oczywiście mowy. Co jakiś czas przez statek dostawczy można przekazać na orbitę drobne prezenty. Aleksandra ma tam oficjalnie pięć kilogramów miejsca, ale właściwie wysyła się głównie listy. W kosmosie nadal cieszą się dużą popularnością. Dzwonić i tak można bez ograniczeń, choć tylko w jedną stronę. Z góry.

Informacje praktyczne

Jak dojechać

Niedrogie bilety do Moskwy oferują linie Wizz Air. Za podróż z Warszawy (z przesiadką w Budapeszcie) zapłacimy ok. 580 zł w obie strony. Z lotniska Wnukowo do centrum Moskwy dojedziemy pociągiem Aeroexpress.

Gdzie spać

Pod względem liczby pokoi położony tuż przy parku WDNH kompleks Kosmos jest największym hotelem w Rosji. Dwójka ze śniadaniem od 330 zł. www.hotelcosmos.ru. By poczuć się jak w rakiecie, można zatrzymać się w którymś z hoteli kapsułowych. Za pokój w Inter- QUBE czy Molotoff Capsule Hotel zapłacimy ok. 120 zł.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.