Zdjęcia: Jakub Rybicki
Pierwszy raz zobaczyłem Bajkał w marcu 2008 roku i od razu się zakochałem. Wszyscy się zakochują. Niektórzy, tak jak ja, po uszy. I wcale nie trzeba do tego się w nim zanurzyć. Zresztą, byłby to dla rodzącego się uczucia raczej zimny prysznic − nawet w lecie temperatura wody w większości zatok nie przekracza 10 stopni. Zadurzyłem się w oszałamiających widokach. W bezchmurnym niebie nad kilkutysięcznymi szczytami, przeglądającymi się w krystalicznie czystej wodzie. A przede wszystkim zawładnęła mną mistyka, która unosi się nad Świętym Morzem niczym mgła w duszny, letni poranek.
Przez pół roku życia na Syberii przeszedłem piechotą kilkaset kilometrów po okolicach jeziora, kończąc swój pobyt samotną wyprawą rowerową po Zabajkalu. Raz rzucony urok nie dawał mi spokoju przez lata. Bajkał śnił mi się po nocach, mamił obietnicami niebezpiecznych przygód, pięknych krajobrazów i pysznej ryby. Wodził na pokuszenie, a ja dałem się uwieść jak głupi. Gdyby chociaż był kobietą! Ale to facet. W dodatku stary. Tak go zresztą nazywają: Starik Bajkał. Na oko jakieś 40 milionów lat. Nie szkodzi. Zakochany, chciałem wejść z nim w bliższy kontakt, dotknąć jego krańców, ogarnąć wyobraźnią. A można to zrobić tylko przemierzając go w całości. W lecie Bajkału objechać się nie da, z bardzo prostego powodu − nie ma dróg. Wraz z przyjacielem Pawłem Wichrem zdecydowaliśmy się na jedyne możliwe rozwiązanie – przejechać jezioro w czasie syberyjskiej zimy. A dlaczego rowerem? Bo lubię jeździć rowerem.
NA TEMAT:
W stronę Płw. Kotelnikowskiego − I etap wyprawy rowerowej
Dzień: 1-8
Na niebie świecą miliardy gwiazd i majestatycznie przesuwa się Droga Mleczna, ale nie mam odwagi napawać się tym spektaklem. Od rozświetlonego kosmosu odgradza mnie tylko cienka tkanina namiotu. Wiem, że gdy rozepnę zamek, zrobi się dużo zimniej. Tak z -40°C. W środku jest „tylko” -35°C. Żeby zobaczyć gwiazdy, musiałbym też wychylić nos ze śpiwora, co na pewno nie byłoby przyjemne.
Chciałbym zasnąć – przecież pokonaliśmy dziś całe 12 km – ale Bajkał nie pozwala. Pewnie dlatego, że wieczorem nie polaliśmy mu wódki. W takich temperaturach zapomina się o najprostszych zasadach savoir-vivre’u na Świętym Morzu Syberii. Każdy, kto wstąpi na lód najgłębszego jeziora świata, ma przecież obowiązek „poburchanić”, czyli oddać cześć Burchanowi, duchowi jeziora. Można złożyć mu ofiarę z drobnych monet czy kawałka chleba, ale nie oszukujmy się – duchy, podobnie jak ludzie, najbardziej cenią sobie wódkę. Nic więc dziwnego, że drogę wskazują nam walające się tu i ówdzie butelki po gorzałce, które bogobojni tubylcy zostawiają na tafli jeziora. Dziś jednak nie dopełniliśmy obowiązku. Zamiast wieczorem uraczyć siebie i duchy znakomitą wódką marki „Putinka”, napiliśmy się herbaty, zjedliśmy pożywny makaron bolognese z torebki i poszliśmy spać. Dzień jak co dzień.
SIEWIEROBAJKALSK I KOLEJ BAJKALSKO-AMURSKA
Już na peronie dworca w Siewierobajkalsku uświadomiliśmy sobie, że nie będzie przyjemnie. Wielki termometr na budynku stacji obwieszczał uroczyście: -19 stopni! Witamy na Syberii, życzymy przyjemnego pobytu! Czym prędzej wyjechaliśmy z tego nieszczególnie atrakcyjnego miasta, zbudowanego ponad 30 lat temu po to, by służyło budowniczym BAM-u czyli Bajkalsko-Amurskiej Magistrali. To właśnie tą młodszą siostrą Kolei Transsyberyjskiej w niecały tydzień dotarliśmy nad jezioro.
Oddanie do użytku nowej kolei zbiegło się z upadkiem ZSRR, ale Siewierobajkalsk nie miał swojego Gorbaczowa, który rozwaliłby go od środka. 25-tysięczne miasto dzielnie stoi na wiecznej zmarzlinie i nie zamierza się poddawać. Jego starzejący się mieszkańcy z łezką w oku wspominają piękne czasy „budowy wieku”, jak nazywano BAM.
POCZĄTEK WYPRAWY ROWEROWEJ
Do domu takich romantycznych budowniczych trafiliśmy w Niżnieangarsku. To wieś leżąca na najbardziej na północ wysuniętym skrawku jeziora i geograficzny początek naszej podróży. – Chyba oszaleliście, chcąc dziś spać w namiocie! Temperatura ma spaść do -40°C! – Sasza zatrzymał samochód, popukał się w czoło i kazał jechać za nim. Przyjechał tu 30 lat temu z Ukrainy, tu poznał Tanię z Białorusi i tu wychował dzieci (dziś na emigracji w wielkich miastach).
Gospodarze udzielali dobrych rad i serwowali straszne historie związane z jeziorem. Dobra rada – szanować Starika Bajkała. Straszna historia – był taki, co nie szanował, np. nazywał Bajkał jeziorem (a trzeba mówić „morze”!), a potem nie wrócił z połowu. Wiatr zerwał się nie wiadomo skąd i wywrócił łódź. – Z Bajkałem nie ma żartów – tego typu rady słyszeliśmy od wszystkich spotkanych po drodze ludzi, więc gdy dwa dni później po raz pierwszy wjechaliśmy na taflę Perły Syberii, skwapliwie odprawialiśmy święty rytuał.
Na początku było nieźle – wprawdzie nie brakowało śniegu, ale jechaliśmy po dobrze rozjeżdżonej drodze, poruszając się z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę. Zimą Bajkał służy jako trasa dla samochodów, skracająca drogę do Irkucka lub Ułan Ude. Głównymi użytkownikami bajkalskich zimników są jednak rybacy. Oprócz butelek wódki mijaliśmy znaki, informujące o możliwości „ewakuacji z miejsca awarii”. Awarią może być zepsuty silnik albo zatonięcie pojazdu. Co roku lód załamuje się pod kilkudziesięcioma samochodami, a przynajmniej kilkanaście osób przypłaca to życiem. Ten, kto przeżyje wpadnięcie do lodowatej wody i nie zamarznie, szukając ratunku, może skorzystać z usług specjalistycznej firmy, która za odpowiednią opłatą wyciąga maszynę z dna jeziora.
Leżę w ciepłym śpiworze i w ogóle nie myślę o gwiazdach, bardziej obchodzi mnie kilometr wody pode mną. Jezioro żyje, cały czas trzeszczy i drży, czasem złowrogo zabulgocze. Mędrkowie gadają, że dzieje się tak na skutek zmian temperatur i trzęsień ziemi – rocznie na Bajkale zdarza się ich nawet dwa tysiące – ale my wiemy swoje Starik domaga się ofiary.
Wyspa Olchon − II etap wyprawy rowerowej
Dzień: 8-15
Rano naprawiamy swój błąd, a usatysfakcjonowane duchy odwdzięczają się nam piękną pogodą. Pomału zaczynamy rozumieć, po co naprawdę tu przyjechaliśmy. Jazda po równej, przezroczystej tafli to niesamowita frajda, ale przede wszystkim wspaniałe przeżycie estetyczne. W zależności od pory dnia lód mieni się odcieniami błękitu i złota. Pęknięcia układają się w tysiące wzorów i kształtów. Najciekawsze są „lodowe twarze” rzucające na nas ukradkowe spojrzenia spod pedałów. To uwięzione między warstwami lodu bąble powietrza, przybierające antropomorficzne formy. Czasem śmieszne, czasem straszne.
ŻYCIE NA BAJKALE
Mimo że nasze opony są uzbrojone w setki kolców mających zapewnić stabilność podczas jazdy, wystarczy chwila nieuwagi, by boleśnie przekonać się, że zamarznięta woda potrafi być zadziwiająco twarda. Jadąc po czystym lodzie, możemy sobie również pozwolić na nadłożenie drogi i znalezienie noclegu na brzegu. Codziennie próbujemy wypatrzeć zimowia, czyli prymitywne chatki myśliwskie, wyposażone w niemiłosiernie dymiące piece i drewniane prycze. Oczywiście po noclegu na środku jeziora taka izba jest szczytem luksusu, a wnętrze rozgrzane do 0°C – tropikami. Niestety, często po zaznaczonych na mapie przytulnych chałupkach zastajemy tylko wiejące chłodem zgliszcza.
Po przedarciu się przez niezamieszkane tereny wzdłuż Grzbietu Bajkalskiego, z wolna zaczynamy natrafiać na siedziby ludzkie. Pierwszą napotkaną osobą jest Pietrowicz – pustelnik strzegący granic Bajkalsko-Leńskiego Parku Narodowego. Mimo, że jest - 20°C, wita nas na brzegu bez koszulki, nieco pesząc siekierą trzymaną w ręce. Mieszka w chatce sam z kotem. Przyjechał tu na rok, „żeby odpocząć od żony”. Pisze poezję i prozę, maluje i rzeźbi. Pietrowicz też jest podróżnikiem – zeszłej zimy okrążył jezioro piechotą, co zajęło mu tylko 52 dni.
70 kilometrów dalej znajduje się stacja meteorologiczna „Słoneczna”. Nazwa jak najbardziej adekwatna – w końcu na Bajkale jest więcej słonecznych dni, niż nad Morzem Czarnym. Kilka drewnianych chałup, które składają się na placówkę, zamieszkuje troje ludzi i całkiem pokaźna menażeria. Sasza i Natasza są nowożeńcami, świeżo po studiach meteorologicznych. Naczelnik Jelena, o twarzy pogodnej jak bajkalskie niebo, żyje tu już od 25 lat i za nic nie chciałaby wracać do cywilizacji. Dookoła wałęsają się puszyste koty, dwa niesforne psy, a przede wszystkim szalone krowy. Bo czy bydło, które skacze po dachach może być normalne? Wystarczy zresztą spojrzeć, jak pociesznie ślizgają się im racice, gdy wybiegają na lód, napić się wody z przerębla, który wyrąbał Sasza. W gości często wpadają kuny i sobole, a od czasu do czasu pojawia się też nieproszony król tajgi – niedźwiedź. Na szczęście dzielne krowy potrafią przepędzić intruza.
III etap wyprawy rowerowej
Co ciekawe, sympatyczni meteorolodzy nie są w stanie przewidzieć pogody na najbliższe dni. Jedno jest pewne – jeżeli spadnie śnieg, to następnego dnia będzie wiało. Jeżeli zobaczymy nad górami chmury – to będzie wiało. Jeżeli będzie wiało – to będzie wiało dalej. Okolice wyspy Olchon to tereny, gdzie grasuje sarma – huraganowy wiatr, postrach bajkalskich rybaków. Sarma corocznie jest sprawcą kilku zatonięć kutrów na jeziorze, ale straszy również w zimie – podobno potrafi przewracać nawet samochody.
Od momentu opuszczenia wyspy zaliczamy coraz więcej upadków. Jako że z niewyjaśnionych przyczyn nie zaopatrzyliśmy się w Chużirze w odpowiednią ilość daniny dla duchów, znowu opuściło nas szczęście. Tym razem zło ma postać śniegu wiejącego prosto w twarz. Ten rodzaj zamieci tubylcy nazywają pieszczotliwie „poziomką”. Od tej pory spotykamy się z nią prawie codziennie, czego efektem są odmrożone policzki i nos.
Na szczęście koniec podróży jest już blisko. Ostatnia prosta to 80 km wzdłuż tzw. Krugobajkałki. To zdecydowanie najpiękniejszy i najdroższy odcinek Kolei Transsyberyjskiej, wyłączony z eksploatacji przeszło 60 lat temu. Zanim go zbudowano, zdarzało się, że w zimie na Bajkale układano tory i ponad 40 km pociągi pokonywały po lodzie!
Mamy za sobą 900 przejechanych kilometrów i po trzech tygodniach podróży z utęsknieniem wypatrujemy południowego krańca jeziora. Oczywiście, droga jest zawiana i znowu musimy pchać rowery w śniegu. W końcu, po 15 godzinach nieprzerwanej jazdy, osiągamy upragniony brzeg. Zegarek wskazuje 1 w nocy, a termometr -25°C. Nie mamy siły się cieszyć. Aparat zamarzł, ale nie szkodzi, bo zamiast typowych dla Syberii, fenomenalnych okoliczności przyrody, witają nas ponure dźwigi portowe. Gwiazdy błyszczą przyjaźnie, księżyc wskazuje drogę na dworzec kolejowy, a Bajkał trzeszczy z zadowoleniem. Chyba już nigdy nie uwolnię się spod jego uroku.