Pieczone jabłka
Pierwsze moje skojarzenie z Braszowem, zwanym przez Polaków rumuńskim Krakowem, to wspaniałe pieczone jabłka, które jem w restauracji Sergiana za każdym razem, gdy tutaj przyjeżdżam. Nigdzie indziej nie natknęłam się na równie pyszne, chrupiąco przypieczone na górze i kremowo miękkie w środku, upstrzone rodzynkami, z nieodłączną polewą budyniową. Choćby czekał tutaj na mnie sam Drakula, ja i tak zacznę wizytę w Braszowie od Sergiany.
Braszów z góry
Drugie skojarzenie to potworny lęk wysokości, który towarzyszy mi, gdy wjeżdżam kolejką na szczyt okalających miasto wzgórz. Widzę i czerwono-brunatne dachy zabytkowych kamienic, i szarą płytę komunistycznych blokowisk, i ciemny kamień największej średniowiecznej katedry w tej części Europy, zwanej Czarnym Kościołem. Od ciemnej zieleni drzew odcinają się moje ulubione zabytki Braszowa: przysadzista jak gnom Biała Wieża i znajdująca się nieopodal, smuklejsza, Czarna – paradoksalnie w kolorze piaskowym. Kilka minut spaceru górskim szlakiem i oto jesteśmy na tarasie widokowym przy gigantycznych literach Brasov na samym szczycie wzgórza, rumuńskiej wariacji na temat legendarnego napisu Hollywood.
Antykwariaty, antyki, starocie
A trzecie skojarzenie to wędrówki po antykwariatach, których jest w Braszowie zatrzęsienie. Oczywiście, można porzucić nadzieję o wyszperaniu cacka za 5 złotych, bo wszystkie co lepsze okazy mają ceny wyszlifowane do granic przyzwoitości. Lecz odkąd w antykwariacie przy rynku znalazłam zdjęcia polskiej rodziny z początku XX wieku, pozującej jak bardzo poważne i schludne manekiny, mam do tutejszych rupieciarni słabość. W tych co bardziej ekskluzywnych szaleje niczym nieskrępowany, radosny kicz – amatorzy sztuki ekstremalnej mogą tu kupić nie tylko gigantyczny, haftowany obraz przedstawiający Cygankę z wielkim cycem, ale także kanapę z jelenimi rogami wieńczącymi oparcie.
Braszów to dwa światy: skromnych, krasnoludkowych domków w części rumuńskiej i okazałej, barokowo wykwintnej dzielnicy saskiej, obramowanej murami miejskimi. Po głównym deptaku Braszowa spacerują elegancko ubrane starsze pary i młode rodziny z dziećmi, a zewsząd docierają dźwięki kontrabasu i skrzypiec: to uliczni muzycy wygrywają motyw z filmu „Ojciec Chrzestny”. A ja przechodzę obok postawionego na ulicy automatu z różnościami, którego strzeże wyszczerzony w uśmiechu, tekturowy hrabia Drakula, kołysany podmuchami wiatru. Jakiś szczęściarz ma szansę wylosować plastikowe kły.