Rumuński dyktator Nicolae Ceausescu na szczęście nie zdążył zburzyć starej części miasta, tak jak to planował w kajeciku. Sybin ma wspaniale zachowaną starówkę i jest odrestaurowany z większą pieczołowitością niż inne rumuńskie miasta, co zawdzięcza tytułowi Europejskiej Stolicy Kultury 2007 roku. Trafiłam tu po raz pierwszy, gdy z ciężkiego wiosennego nieba sączyła się mżawka, a nerwowe gołębie wzlatywały z bruku na Dużym Rynku i siadywały na barokowych gzymsach kościoła św. Trójcy. Środek Sybina przypomina niemieckie miasteczka: kamienice mają imponująco ozdobne szczyty, spadziste dachy i mansardowe okna, podobne do czujnych oczu z ciężką fałdą powieki.
Sybin (tak jak m.in. Sighisoara) został założony przez saskich osadników, którzy przybyli w średniowieczu do Transylwanii na zaproszenie węgierskiego króla. Do dziś na ulicach Sybina słychać strzępki rozmów nie tylko po rumuńsku, ale także po węgiersku i niemiecku, a burmistrzem miasta jest obecnie Sas. „Całkiem dobrze zorganizowany”, mówią łaskawie Rumuni. „Niemiec, ale sympatyczny”.
Amerykański dziennikarz Robert Kaplan opowiadał o fenomenie saskich osadników, porównując ich historię do bajki o szczurołapie i dzieciach, które podążając za dźwiękami muzyki weszły do kanału, żeby wyjść na powierzchnię na drugim krańcu świata. W XII wieku niemieccy osadnicy założyli na Wyżynie Karpackiej siedem miast, stąd inna nazwa Transylwanii – Siedmiogród. W średniowieczu po całych Bałkanach i połowie Węgier rozlała się fala najazdu tureckiego, ale nie dotarła do Transylwanii: góry okazały się dla osmańskich wojsk przeszkodą nie do pokonania. Dlatego też jest to jedyna część Rumunii, która rozwijała się tak jak cała zachodnia Europa: dotarły tu i renesans, i barok, i oświecenie, i tolerancja religijna. Pozostały obszar Rumunii, Mołdawia i Wołoszczyzna, to już zupełnie inna historia, mentalność i architektura – przesiąknięta wpływami orientu, Bizancjum, religii prawosławnej i imperium tureckiego.
Spór o Transylwanię
Do dziś o Transylwanii nie potrafią rozmawiać spokojnie ani Rumuni, ani Węgrzy. Dla tych pierwszych karpackie wzgórza są historyczną kolebką – tu znajdowało się centrum legendarnego państwa Daków, mitycznych przodków Rumunów. Dla tych drugich Transylwania to region, gdzie kształtowała się węgierska tożsamość narodowa: tu toczyły się bitwy z Turkami i wybuchały powstania przeciwko Austriakom. Ale po pierwszej wojnie światowej europejskie mocarstwa zdecydowały, że kraina przejdzie w ręce Rumunów. Węgrzy do dziś nie mogą tego przeboleć.
„Wyobraź sobie, siedzę w węgierskim hotelu, oglądam ichnią telewizję, a tam teleturniej, i w kategorii „węgierskie miasta” pojawiają się pytania o Sybin i Kluż”, opowiada mi rumuński znajomy. „Po prostu pięści mi się zaciskają ze złości. Im się chyba wydaje, że pożyczyli nam naszą Transylwanię”.
W Sybinie czuć atmosferę kulturalnego kotła: księgarnie mają niemieckie szyldy, w sklepach zdarzają się węgierskie napisy, a na Małym Rynku można kupić rumuńskie rękodzieło, od kilimów i talerzy po kolorowe haftowane koszule. Centrum starego miasta jest bez wątpienia piękne, ale najbardziej malowniczy Sybin mieści się w bocznych uliczkach, w kolorowych podwórkach podniszczonych kamienic, w których bawią się dzieci i śpią koty. Okna niewielkich domów wzdłuż murów miejskich są uszczelnione watą, a w jej przybrudzone kłęby gdzieniegdzie wbito sztuczne kwiaty. Na parapetach siedzą stare, plastikowe lalki i nieobecnym wzrokiem wpatrują się w przechodniów. Można odnieść wrażenie, że w Sybinie czas się zatrzymał. Uśmiecham się pod nosem, gdy mijam zamknięty zakład pogrzebowy o nazwie Carpe Diem.