Na zegarku już po 22, ale nic nie zapowiada końca wieczoru. Nawet położenie słońca na niebie. Jest czerwiec, co oznacza, że do zachodu nadal zostało dobre pół godziny: chmury dopiero przybrały odcienie pomarańczy i różu. A na pomoście przy parku Tanto na sztokholmskim Södermalmie jest gwarno jak w godzinach szczytu. Łódki bujają się na wodzie, a na okolicznych skałkach, trawniku i ławkach co chwila wybuchają śmiechem grupki młodzieży. Mówi się, że Södermalm to artystyczna dzielnica miasta – nie brakuje tutaj mikroskopijnych galerii sztuki (jak te w okolicach ulicy Hornsgatan), księgarni z książkami o sztuce (jak Konst-ig w sercu dzielnicy) i sklepów z designem (w całym SoFo – jak nazywane jest kilka przecznic na południe od Folkungagatan). A jeśli częścią życia artysty jest beztroski luz, to zgadza się to z obrazkiem, który mam przed oczami. Ktoś gra w bule, ktoś skacze do jeziora z piskiem oznaczającym, że woda jeszcze nie zdążyła się ogrzać po długich zimowych miesiącach, a na wieczorny jogging przy brzegu wyszła chyba cała dzielnica. Biegaczy raz po raz wyprzedza bardziej ambitny rowerzysta, być może w drodze do pobliskiego Trädgården, gdzie latem co wieczór można poczuć się jak na festiwalu muzycznym – a to tylko wisienka na torcie atrakcji „stolicy Skandynawii”, jak lubi mianować się Sztokholm, gdzie mieszanką kultury i natury można nasycać się latem przez kilkanaście godzin na dobę.
Klęska urodzaju
I być może te kulturalne przechwałki u wyjątkowo skromnych z natury Szwedów nie są przesadzone. Sztokholm latem odżywa po długich zimowych miesiącach siedzenia w domowych pieleszach i dodawania słowa „mys” do opisu niemal każdej czynności (mys to szwedzki odpowiednik duńskiego hygge). Kulturalny grafik trzeba planować bardzo po szwedzku, czyli z dużym wyprzedzeniem, by na wszystko się załapać. Weekendy to dylematy: koncert w parku Kungsträdgården (bezpłatny!), gdzie zapraszani są najlepsi muzycy, czy mistrzowski lineup w Gröna Lund, który jest jednym z najstarszych parków rozrywki w Skandynawii. A może spektakl teatralny organizowany przez Stadsteatern na rozrzuconych po całym Sztokholmie scenach w otoczeniu zieleni? Czy klasyczny wieczór w Södra Teatern, zwieńczony drinkiem na tarasie Södra Baren z zachwycającym za każdym razem widokiem na miasto? Albo spacer do królewskich ogrodów Djurgården z przystankiem w Muzeum Vasa, gdzie można podziwiać frachtowiec z XVII w., który nigdy nie dopłynął do Polski, choć miał być dumą Szwedów. A na koniec wystawa fotografii w jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów Szwecji, Fotografiska. I do tego najdłużej otwartym – od czwartku do niedzieli aż do pierwszej w nocy! To tutaj spędziłam długie godziny, instalując kolejne wystawy legendarnych fotografów oraz wschodzących gwiazd, i niemal na równi ze zdjęciami codziennie podziwiałam widok – nigdy taki sam – na spokojną taflę wdzierającego się w ląd morza. W letnie poranki bywa tu parno i cicho, a mgła unosi się nad powierzchnią wody, która przybiera kolor pudru. Zimą między niebem a morzem nie ma różnicy, a cienką granicę wyznacza linia migających na czarnej tafli wody świateł. Latem wprost z Fotografiska w ciągu kilku minut można „przeskoczyć” łódką na drugą stronę, na Skeppsholmen, znaną jako Wyspa Muzeów. Tam, wśród zieleni i w sąsiedztwie kolorowych rzeźb szwajcarskiego artysty Jeana Tinguely’ego mieszczą się Muzeum Sztuki Nowoczesnej (Moderna Museet), Muzeum Architektury (Arkitekturmuseet), Muzeum Dalekiego Wschodu (Östasiatiska Museet), a za mostkiem naprzeciwko Zamku Królewskiego niedawno otwarte po renowacji Muzeum Narodowe. I kto by pomyślał, że w kraju minimalizmu można poczuć przesyt?
***
Cały tekst Wiktorii Michałkiewicz przeczytasz w sierpniowym wydaniu magazynu „Podróże”.
NA TEMAT: