Obraz wiszący na ścianie ratusza w St. Ives przedstawia rybaków z sieciami wypełnionymi po brzegi sardynkami. Na drugim widać mieszkańców, którzy wybierają i kupują ryby prosto z koszy w porcie. Wszystko w niebiesko-różowych barwach. Bo takie właśnie są kolory St. Ives.
Dla tego różowego, załamującego się światła zaczną przyjeżdżać tu malarze, rzeźbiarze, a później fotografowie. Ale stanie się to dopiero, gdy upadną tutejsze kopalnie, a ryby zaczną omijać wody zatoki St. Ives szerokim łukiem.
NA TEMAT:
Trzy zawody
Już na pierwszy rzut oka można zgadnąć, kto jakim para się zawodem. Górnicy są mali i szczupli, aby mieścić się w szybach kopalni. Ich żony są za to umięśnione i potężne. Codziennie rozłupują kamienie wyciągane przez mężów na powierzchnię ziemi. W rybaczych rodzinach jest odwrotnie. Mężczyźni są masywni, o zgrubiałych od wyciągania sieci dłoniach. Ryby patroszą ich drobne żony. Zajęcie nie wymaga siły, a zwinności.
Fot. Shutterstock.com
Jest jeszcze jeden zawód popularny w St. Ives. To szmuglerzy. Największymi podatkami obciążone są alkohol, tytoń i sól – tak bardzo potrzebna do konserwacji ryb. Statki szmuglerów nie zawijają do oficjalnego portu. Najczęściej nocą cumują przy plaży od strony Atlantyku. Wypatrują ich czujne oczy chłopców opłacanych przez celników. Alarmują straż i zaczyna się wyścig z czasem. Szmuglerzy prędko wyładowują towary. Celnicy dosiadają koni i pędzą przez uliczki miasta. Umówioną metą jest kamienny łuk, pod którym nie zmieści się jeździec na koniu.
Łuk prowadzi do dzielnicy slumsów, dokąd celnicy wolą się nie zapuszczać. – Dobiegniesz do łuku przemytniku, towar będzie twój. Tym razem ci daruję. Jak tylko dorwę cię przed łukiem, zabieram whisky! A ty gagatku, wylądujesz w więzieniu.
Kornwalia turystyczna i artystyczna
Górnictwo, rybołówstwo i przemyt kwitną w St. Ives, dopóki opłaca się wydobycie kruszców. W zamorskich koloniach otwierane są nowe, bardziej dochodowe kopalnie. Górnicy emigrują za ocean. Rybacy zaczynają zauważać, że ich sieci są coraz lżejsze, ryby przestają obierać kierunek na St. Ives. Wiele lat później jeden z powodów jednoczesnego upadku górnictwa i rybołówstwa wyjaśnią naukowcy. Ławice płyną tędy ze względu na wysoką zawartość minerałów w wodzie. Po zamknięciu kopalni, łowiska pustoszeją. A St. Ives zaczyna podupadać.
Nowy rozdział rozpoczyna się na przełomie XIX i XX w., kiedy miasteczko zyskuje połączenie kolejowe. Coraz więcej osób stać na wypoczynek, rząd zaczyna dopłacać pracownikom do wczasów. Turyści odkrywają Kornwalię. Szybko zakochują się w plażach St. Ives, wybrzeżu o fantazyjnych kształtach i krętych, brukowanych uliczkach.
Miasteczko doceniają też artyści. Pociąga ich atmosfera miejsca i to niezwykłe, różowe światło. W 1939 r. przyjeżdża tu rzeźbiarka Barbara Hepworth i postanawia zostać na stałe. O miasteczku pisze: „St. Ives absolutnie mnie zachwyciło. Nie tylko swoim pięknem, ale naturalnością życia. Poczucie wspólnoty jest bardzo ważne dla artysty”.
Fot. Shutterstock.com
W długiej podróży poślubnej
Prace Barbary Hepworth na stałe wpisały się w tkankę St. Ives. Do muzeum poświęconego jej życiu, pracowni i ogrodu wypełnionego rzeźbami zagląda większość turystów. Praca artystki stoi też przed ratuszem.
Miasteczko zwiedzam wraz z parą staruszków, którzy przed pięćdziesięciu laty spędzali w Kornwalii podróż poślubną. – Nie ma w Anglii drugiego tak romantycznego miejsca jak St. Ives! – zachwycają się. Co chwilę przystają, by powspominać podróż sprzed lat, wydeptane ścieżki i romantyczne wieczory na plaży. Gdy tylko zaczyna kropić, mąż podbiega do żony, aby rozłożyć nad jej głową parasol w grochy. – Szarmancki dzisiaj jesteś, jak 50 lat temu! – śmieje się starsza pani.
Od czasu ich pobytu w miasteczku przybyło nowych kawiarni, pensjonatów i muzeów. Otworzono nawet oddział słynnej galerii sztuki współczesnej Tate. Główna ulica i deptak nadmorski nabrały nieco jarmarcznego klimatu, ale kręte, kamienne uliczki zachowały swój urok. Niektóre drzwi, tak jak przed wiekami, mają kolor niebieski – to za nimi niegdyś mieszkali rybacy. Zielone prowadziły do domów rolników, czarne do górników.
Pozostały też kamienie na rogach budynków, które chroniły niegdyś koła dyliżansów, a potem samochodów ledwie przeciskających się wąskimi drogami. Wciąż stoi też łuk szmuglerski otwierający wieki temu dzielnicę slumsów.
Niezmiennie można spróbować jedzenia górników, czyli słynnych cornish pasties. W jednym rogalu zamykano cały obiad, który wygodnie brano do pracy – mięso, ziemniaki, warzywa, a w prawym rogu nieco konfitury na osłodę.
Fot. Joanna Szyndler
W St. Ives nie zmienia się też nieustający wiatr od morza i krzyk natarczywych mew próbujących wykraść smakowity kąsek. I to różowe popołudniowe światło. „Stopniowo odkrywałam niezwykły krajobraz między St. Ives, Penzance i Land’s End. Krajobraz, który wciąż głęboko oddziałuje na mnie i wszystkie moje pomysły” – pisała Barbara Hepworth.