Rzym o wschodzie słońca
Świt zastaje ostatnich imprezowiczów na moście Fabrycjusza. Wracają z enklawy życia nocnego na Trastevere i myślami są już w swoich ciepłych łóżkach. Pewnie żaden z nich nie zastanawia się nad tym, że stąpają po konstrukcji wybudowanej w 62 r. p.n.e. Sama przeprawa przez Tyber istniała w Rzymie dużo wcześniej. To dzięki niej na przyległych wzgórzach od tysięcy lat osiedlali się ludzie. Wschodzące słońce za chwilę pokaże to naszym wędrowcom. Pierwsze promienie musną kolumny świątyni Apollina i rzucą cienie na antyczny teatr. Kawałek dalej na Campo de’ Fiori trwa nieco inny spektakl. Na kilka godzin cały plac przejmują mieszkańcy. Wokół rozstawiane są stragany, na których lądują skrzynki z owocami, warzywami i kwiatami. Aż trudno oderwać wzrok od świeżych pomarańczy i soczystych pomidorów.
W porannym świetle kamienice przyjmują ciepłe pastelowe barwy, a zielone okiennice z lekkim skrzypieniem rozsuwają się, ukazując zaspane jeszcze twarze. W dole już krzątają się kelnerzy. Zmywają z bruku ślady życia nocnego, a na stolikach rozścielają obrusy dla pierwszych turystów. Ci w większości śpią jeszcze w najlepsze, tylko najambitniejsi właśnie wyruszają, by zająć miejsce w długiej kolejce do Koloseum. Jeszcze dłuższa już ustawia się do Muzeów Watykańskich. Podziwianie zebranych w nich skarbów najlepiej zacząć od rana. Przez kilka ostatnich wieków, gdy Rzymem władali papieże, wszystko, co najcenniejsze, trafiło właśnie tutaj.
Jedna z knajp w Trastevere (fot. shutterstock.com)
Poranek w Rzymie
Kamila zwykle zaczyna dzień od pokonania drogi z południa na północ Rzymu na klasycznej włoskiej vespie, bezkonkurencyjnej w godzinach szczytu. Dziś plan ma nieco inny. Jest sobota, a w dodatku ma gościa z Polski. Zabiera go do dzielnicy Testaccio, gdzie turyści raczej nie zaglądają. W Rzymie mieszka od 13 lat i przez ten czas zjeździła Włochy, opisała je w przewodnikach, a swoje miasto poznała na wylot. Mówi, że właśnie ta okolica zachowała typowo rzymski charakter.
Zabudowa dzielnicy to wysokie kamienice wzniesione w XIX w. dla miejskiego proletariatu. Na miodowych fasadach nie widać więc balkonów i dlatego mieszkańcy, gdy tylko jest dobra pogoda, uwielbiają spędzać czas na ulicy. Zresztą skłonność do przebywania poza domem jest u Włochów czymś naturalnym. Espresso można wypić za mniej niż jedno euro przy barze, ale sporo osób dopłaca, by usiąść na zewnątrz i móc zaczepić przyjaciela idącego na poranne zakupy lub poflirtować z sąsiadką od stolika obok.
Testaccio chlubi się też niezwykłą pamiątką z czasów starożytnych. Był tu wtedy port, przez który do Rzymu trafiało wino i oliwa w glinianych amforach, a te przy wyładunku czasem się tłukły. Przez wieki rozbiło się ich 50 milionów, a powstałe z pękniętych skorup wzgórze wyrasta dziś ponad dachy domów. Wydrążono w nim knajpki, których ściany to ułożone jedna na drugiej 2-tysiącletnie amfory i każdy może ich, tak po prostu, dotknąć.
Rzym, Testaccio (fot. shutterstock.com)
Zresztą wiele domów ma tu ściany i fundamenty kilka razy starsze od reszty budynku, bo pochodzące z czasów cesarskiego Rzymu. W największym rozkwicie Imperium sięgało od Wysp Brytyjskich po piaski Sahary, a jego stolicę zamieszkiwał ponad milion mieszkańców. Intrygujące jest, jak sprawnie funkcjonowało takie miasto w świecie bez samochodów i lodówek. Tym bardziej zdumiewa jego upadek. Pod naporem barbarzyńców cesarstwo przestało istnieć, a populacja miasta skurczyła się do ok. 20 tysięcy. Osiągnięcia rzymskiej cywilizacji zostały zapomniane na stulecia, place zarosły zielenią, a pałace i świątynie bez skrupułów grabiono, ich fragmenty wpasowując w nowe budynki. Nawet odradzające się od epoki renesansu miasto wciąż było cieniem dawnego Rzymu. Włoskie wojska, by zdobyć je z rąk Państwa Kościelnego w 1870 r. i uczynić stolicą kraju, musiały sforsować mury wzniesione jeszcze przez cesarza Aureliana w III w. n.e.
Rzym w południe
Burza oklasków wita młodą parę w progu kościółka. Nowożeńcy przyjmują gratulacje i przechodzą do ogrodu na pamiątkową sesję. Sceneria jest wprost wymarzona. Młodzi stoją wśród drzewek pomarańczowych, a za ich plecami wyrasta panorama Wiecznego Miasta, z wyróżniającą się w niej Bazyliką Świętego Piotra. Oto Awentyn, jedno z siedmiu wzgórz antycznego Rzymu. Tak niegdyś, jak i dziś, zielone i zamieszkane przez elitę.
Rzym, Awentyn (fot. shutterstock.com)
Całkiem inny klimat panuje w Burro e Sugo, trattorii przy niepozornej uliczce studenckiej dzielnicy Ostiende. Na szybką przekąskę wpadają tu stali bywalcy, tworząc pełen przekrój tutejszej barwnej społeczności. Nazwa lokalu, jak tłumaczy jego właściciel Christian, oznacza masło i sos. Nawiązuje do prostych przepisów z babcinej kuchni.
Podobnych knajpek znajdzie się w nieturystycznym Rzymie setki. W menu są włoskie potrawy w ich najlepszej, prostej formie. Jedyne, czego przybysz z Polski się nie spodziewał, to fakt, że wszyscy już kończą posiłek, a trattoria będzie zamknięta do wieczora. Włosi zwykle nie jadają o najgorętszej porze dnia. Christian uspokaja jednak gościa, że poczeka z zamknięciem, a po chwili na stole pojawia się spaghetti z jego autorskim sosem.
Rzym po południu
Ciszę zacienionego podwórka na Trastevere raz po raz burzą odgłosy pracy piły i wiertarki. Pomieszczenie wewnątrz kipi od energii. Ernesto wierci dziury na półki, Marinella szlifuje deski przyszłych siedzeń. Pozostali wnoszą pozytywny ferment i wspólnymi siłami miejsce to staje się kuchnią. Obok będzie pokój na warsztaty. Sypialnie są już gotowe. Wszyscy pracujący przyjaciele działają w organizacji kulturalnej Together. Koncepcja jest prosta. Jest serwis Togethernetwork.org, na którym każdy może mieć profil i zaprosić pozostałych na darmowe warsztaty zumby czy sesję art terapii. I jest przestrzeń, gdzie to wszystko się dzieje. A na miejscu także kuchnia, pokój na after party oraz sypialnie dla aktywistów spoza Rzymu – w razie wolnych miejsc mogą w nich mieszkać zwykli turyści.
W tym wszystkim chodzi po prostu o to, by ludzie robili coś razem. Projekt udał się na tyle, że właśnie powstaje już drugi taki dom, a ambicją jego twórców jest, by przyjął się także w innych miastach Włoch i świata. Wybrali dzielnicę Trastevere, bo jak mówi Ernesto, jest ulubienicą zarówno rodowitych rzymian, jak i zagranicznych gości.
Wieczór w Rzymie
Na Piazza della Rotonda z każdej strony płyną strumienie ludzi. Niektórzy trafiają tu dzięki przewodnikom, innych przyzywają dźwięki gitary elektrycznej. Pod fontanną na środku placu stoi Włoch i gra utwór „Time” grupy Pink Floyd, który opowiada o przemijaniu. Turyści słuchają, za plecami mając Panteon – świątynię wzniesioną przez cesarza Hadriana w 125 r., która o przemijaniu może opowiedzieć więcej niż wszystkie piosenki świata.
Muzykalnie jest też na Schodach Hiszpańskich. Tu grupa studentów ze Stanów Zjednoczonych śpiewa stare ballady country, ale trudno im przebić się przez gwar rozmów. Szerokie stopnie wiodące do kościoła są rewelacyjne do przesiadywania i zawsze pełne turystów. Szczególnie teraz, gdy pozłacają je promienie zachodzącego słońca. Setka obiektywów obraca się w jego kierunku, by utrwalić chwilę, gdy zniknie za wieżami kościołów. Zdjęcia pstrykają niemieckie rodziny, grupy Azjatów i zakochani ze wszystkich stron świata.
Rzym, Panteon (fot. shutterstock.com)
Pewnie nikt z nich nie trafi dzisiaj na Via del Pigneto. Ulica wygląda, jakby dzień się nie kończył, a dopiero zaczynał. Barmani rozsuwają rolety lokali i przed wejścia wynoszą stoliki. Z plakatów na murach wynika, że możemy spodziewać się w okolicy szalonych imprez.
Pigneto to postprzemysłowa dzielnica zamieszkana głównie przez imigrantów. Można by ją łatwo pomylić z berlińskim Kreuzbergiem, gdyby nie ciepłe kolory domów albo nasoni – typowe dla Rzymu uliczne źródełka z wodą pitną. Zgodnie z prawidłami mody, szemrana okolica stała się szalenie popularna. Lokalni hipsterzy zaczynają właśnie zjeżdżać się tu na nocne balety, a kelnerzy już kończą zapisywać na tabliczkach dzisiejsze menu na aperitivo. To włoski zwyczaj, by wieczór zaczynać od drinka, do którego podaje się szeroki wybór przekąsek w formie bufetu. Dopiero z pełnym żołądkiem można się dobrze bawić.
Rzym nocą
Guylaine budzi się z drzemki po długim locie. Przyleciała dziś z Kanady i przespała cały remont kuchni, który odbywał się za ścianą. Teraz chce wyciągnąć gospodarzy na nocny spacer. Spracowani Włosi się do tego nie kwapią, za to innych gości nie trzeba długo namawiać.
Guylaine jest w Rzymie pierwszy raz i Trastevere ze swoimi zaułkami i bujnym życiem nocnym podbija jej serce. Nazwę dzielnicy tłumaczy się też jako Zatybrze, bo w starożytności leżała po przeciwnej stronie rzeki niż właściwy Rzym i była jego biednym zapleczem. Także później, gdy na lewym brzegu Tybru wyrastały gmachy i fontanny, tu zachował się labirynt ciasnych uliczek, choć miejsce warsztatów zajęły restauracje i kluby. W wieczór taki jak dziś trudno w nich o wolny stolik. Prawdą okazują się słowa Ernesto, że wszyscy uwielbiają tu przychodzić.
Gdy przyjezdni poprzestają zwykle na winie, rzymianie zamawiają talerze pełne makaronów i pizzy, bo dla nich to pora głównego posiłku. Ale i goście, i gospodarze spędzą tu długie godziny. Będą ucztować pod gwiazdami, obserwować ludzi sunących po uliczkach i powoli smakować włoskie dolce vita. Niektórym zejdzie na tym nawet cała noc, a ostatnich zastanie na moście świt kolejnego dnia.