Z przewodników wyczytamy, że Zatybrze to dzielnica rękodzielnictwa, artystycznych pracowni, przytulnych restauracji, dobrej kuchni i lokalnego kolorytu. Owszem, spodziewajcie się tego wszystkiego, odłóżcie jednak przewodnik po Rzymie i po prostu ruszajcie przed siebie, by zgubić się w tych wąskich uliczkach.
Jeśli w dzielnicę wchodzi się z Ponte Palatino, jak ja, to wedrzeć można się w nią Via dei Vascellari, przedłużającą się w Via Santa Cecilia. Na tej ostatniej, pod numerem ósmym, odwiedzam La Punta Expendio de Agave. Pomijając smaczne i lekkie przystawki oraz kolorowe drinki, knajpka ta cieszy się wystrojem z powodzeniem pozwalającym udawać konsulat meksykański. Nie zabawiam w niej jednak długo; to włoskich akcentów przybyłem tu szukać.
NA TEMAT:
Najlepsza pizza na Zatybrzu
Skręcam w lewo i już jestem na Piazza dei Mercanti. Ten przytulny placyk mieści kilka restauracji, wieczorową porą oświetlanych romantycznym blaskiem pochodni. Wszystkie jednak otwierają się dopiero po zmroku, czym sprawiają mi przykrość.
Na rogu Via dei Genovesi i Via Anicia, przy małym kościółku, przeciskam się przez tłum gości weselnych składających życzenia parze młodej. Troszkę od tego całego chodzenia zdążyłem zgłodnieć. Klucząc uliczkami, natrafiam wkrótce na Piazza del Drago, a tam na restaurację Trattoria il Ponentino. Na oko sześćdziesięcioletnia obsługa kelnerska sadza mnie przy przyjemnym stoliku w cieniu i dość szybko przekonuje do czerwonego wina oraz przystawki obejmującej kapary, karczochy i wędliny. Zamawiam też pizzę – na bardzo cienkim cieście. W całym Rzymie lepszą udało mi się zamówić tylko raz – w dzielnicy żydowskiej.
Przy Via del Portico d'Ottavia jest knajpka Ba Ghetto – pamiętam, że troszkę zbyt dużo tam wypiłem i moim wczesnym włoskim rozpływałem się kelnerowi przy płaceniu, jakobym nigdy w życiu nie jadł lepszej pizzy (nie jadłem: ani wcześniej, ani później). Kelner, jak typowy włoski cameriere, potraktował sprawę śmiertelnie poważnie: zabrał mnie do kuchni i kazał tam powtórzyć wszystko, co mówiłem o ich pizzy.
Na Zatybrzu czas płynie inaczej
Jeśli chcę zamknąć dziś ustalony plan, muszę zacząć się spieszyć. Opłacam rachunek; przy pobliskim Piazza Belli, gdzie zasycha mi w gardle, odkrywam genialny rzymski wynalazek – picie prosto z fontanny.
W pierwszej chwili mam pewne obawy, dostrzegam jednak pełen przekrój społeczny popijających. Dopytuję na wszelki wypadek starszej pani, pamiętającej prawdopodobnie zjednoczenie Włoch, i z entuzjazmem zanurzam twarz w ożywczym baseniku u stóp posągu. Rzym to miasto wielu nazw, pośród których „miasto fontann” ma zdecydowanie zasłużone miejsce.
Zaspokoiwszy pragnienie, spoglądam na godzinę. „Rzym sprawia, że tracisz czas. Pełen jest rozkojarzeń” – powiada Jep Gambardella, główny bohater filmu „Wielkie piękno”.