NA TEMAT:
Wieczór jest ciemny, pochmurny. W mroźnym, nieprzejrzystym powietrzu zębatą plamą na szarym niebie rysują się szczyty Dolomitów. Jutro zobaczymy je opromienione włoskim słońcem. Siedzimy w saniach podczepionych do skutera śnieżnego. Prujemy przez las i ciemność po opustoszałym o tej godzinie stoku Tognola. Nagle za zakrętem mrok rozjaśniają pomarańczowo-czerwone rozbłyski. A w nos uderza smakowity zapach. Na wykutym w zlodowaciałym śniegu stole piętrzą się talerze z aromatycznymi serami i kilkoma rodzajami specku, czyli wędzonej lub suszonej szynki. W śnieżny „stół” po - wbijane są pochodnie, obok wesoło strzela płomieniami ognisko. W moich dłoniach ląduje kubek grzanego wina. Głodni po całodziennej podróży wcinamy pyszności, zapominając, że to aperitivo, czyli wstęp do dalszej części wieczoru. Pół godziny później siedzimy w klimatycznym wnętrzu knajpki Malga Fratazza, tuż obok popularnej trasy Tognola 1. Danie, które wjeżdża na stół, nie wygląda szczególnie efektownie – ot, makaron z kremowym sosem. Biorę do ust pierwszy kęs i już po mnie. Dopiero gdy wyczyściłem cały talerz, zrozumiałem, na jak obfite pozwoliłem sobie obżarstwo. Ale zimą w górach je się tak, by energii i ciepła starczyło na długie godziny.
Raj dla narciarzy
Rankiem przez nisko wiszące chmury ledwie przebija słońce. Wyciągi wywożą nas jednak wysoko ponad kłębiastą kołdrę zasłaniającą niebo nad San Martino di Castrozza. Gdzie byśmy nie pojechali, cały czas góruje nad nami najbardziej na południe wysunięty łańcuch Dolomitów – Pale di San Martino. Niezwykłe kształty góry te zawdzięczają miękkim, oszlifowanym przez miliony lat erozji skałom – wapieniom i dolomitom, od których wzięły nazwę. Majestatyczne ściany górują nad łagodnymi zboczami, stworzonymi do jazdy na nartach.
Jest w czym wybierać: są trasy dla początkujących i średnio zaawansowanych, a dla bardziej wymagających na przełęczy Rolle i Alpe Tognola przygotowano trasy czarne. Na nowicjuszy i najmłodszych czekają szkółki narciarskie. A na narciarzy freestyle’owych i snowboardzistów aż trzy snowparki.
Włoski i niemiecki. Livio Gabrielli, czerstwy i zadzierzysty sześćdziesięcioparolatek, jest w regionie prawdziwą instytucją. Ksywka Il Professore, którą mu nadajemy, pasuje idealnie do emerytowanego PR-owca i aktywnego narciarza. Ma dla nas zadanie: przejechać 49 km tras w Ski Center Latemar, wielkim narciarskim obszarze łączącym Pampeago i Predazzo z Obereggen, czyli prowincję Trentino z Tyrolem Południowym. Łatwo zauważyć granicę – po pokonaniu którejś z kolei trasy napisy przy wyciągach z włoskich zmieniają się na niemieckie, choć nie opuściliśmy wcale Włoch. Obie prowincje tworzą we Włoszech region autonomiczny Trentino-Alto Adige/Südtirol.
Skąd ten podział?
Północna część historycznego Tyrolu leży dziś w Austrii. W niedostępnej, górskiej krainie rozwinęła się odrębna kultura i mentalność, łącząca wpływy germańskie i łacińskie. A wielowiekowe rozdrobnienie Włoch i Niemiec uchroniło Tyrol przed uniformizacją mowy i kultury. Nie ustrzegło jednak przed wojną – Alpy i Dolomity stały się areną krwawych zmagań Austriaków i Włochów w I wojnie światowej. W latach 30. i 40. faszystowscy dyktatorzy próbowali zrobić z Tyrolczyków Włochów lub Niemców. Nie udało się. Po wojnie nacjonalistyczne tendencje wygasły dopiero, gdy region uzyskał autonomię, a w szkołach zaczęto uczyć w dwóch językach. Wejście Austrii do Unii Europejskiej i powstanie strefy Schengen sprawiły zaś, że granice przestały mieć znaczenie – zwłaszcza z perspektywy narciarzy. Mijamy ośle łączki dla dzieci, wstrzymujemy oddech na stromych stokach, na szerokich halach smakujemy prędkość i podmuch chłodnego powietrza na twarzach. Il Professore podpowiada, pokazuje, a początkujących dzielnie zachęca do próbowania nowych umiejętności. Czasem tylko śmignie szybciej i czeka na nas na kolejnym rozwidleniu tras, z uśmiechem na ogorzałej twarzy. Wjeżdżamy coraz wyżej, aż pod supernowoczesne, zbudowane z ekologicznych materiałów Rifugio Oberholz – połączenie schroniska z luksusową restauracją. A stamtąd w dół – do Obereggen.
Włoskie smaki
Prawdziwa uczta. W 1970 r. jedenastu młodych ludzi z doliny Eggental zorganizowało zbiórkę pieniędzy i zbudowało pierwszy wyciąg. Już pięć lat później udało się połączyć Obereggen z Pampeago i Predazzo. Objął je skipass Dolomiti Superski. Dla nieco odciętego od świata Obereggen był to gigantyczny zastrzyk pieniędzy. Ośrodek Ski Center Latemar w latach 80. stał się pionierem użycia armatek śnieżnych, a w 1989 r. wszystkie stoki zostały włączone w zasięg sztucznego naśnieżania. My jednak mamy szczęście – skrzypiąca pod nartami biel jest w stu procentach naturalna. Gorzej, że zaczyna padać. Czas schować się gdzieś, gdzie jest ciepło i dają jeść. Chalet Caserina, położony w pobliżu wyciągu Agnello, widziany od góry i z zewnątrz nie robi wrażenia. Ot, spora góralska szopa. Za to w środku... Radosny gwar, wybuchający co chwila przy innym stole śmiech. Na widok Il Professore kilku młodszych od niego o połowę biesiadników-instruktorów podnosi się, by uścisnąć mu dłoń. Co rusz ktoś wchodzi i wychodzi, między gośćmi lawirują kelnerzy. Właściciele odnowili chatę, wstawili meble w regionalnym stylu, zatroszczyli się o miękkie, ciepłe futra na leżankach na tarasie i za - inwestowali w kuchnię. O miejsce trudno, ale dla gości Il Professore szybko znajduje się stół. A na nim po chwili ląduje prawdziwa uczta. Zaczyna się niewinnie – od talerzy specku i sera, carpaccio i focaccii z prosciutto. Potem króluje pasta: z pesto, z rukolą i speckiem, z wołowiną i – uwaga! – z homarem. Palce lizać!
Dolce vita
Smakujemy wina z Trentino i Tyrolu, zapomniawszy, że przed nami jeszcze droga w dół – bardzo kręta droga. W hotelu czeka spa. Moczymy się w gorącej wodzie w basenie na dworze, uśmiechając do zachodzącego słońca. Kąpiel rozluźnia zmęczone mięśnie, kieliszek grappy dopełnia przyjemności. Wieczorem czas na kolejne delicje – tym razem w restauracji La Stua, która od ponad 50 lat karmi najbardziej wymagające podniebienia. Wiedzieliście, że stek z tuńczyka można jeść z sosem myśliwskim, podawanym głównie do wołowiny czy dziczyzny? Smakuje obłędnie! A teraz będzie oklepane, ale prawdziwe zdanie: do Trentino jedzie się po dolce vita. Zmęczyć się do utraty tchu, najeść do syta i zrelaksować. I w ten sposób najlepiej wypocząć.