Karolina Błachnio: Podczas pracy nad książką „Pojutrze” podróżowałaś do hipernowoczesnych miast. Co było impulsem?
Paulina Wilk: Może to dziwnie zabrzmi, ale tęskniłam za przyszłością. Dorastałam w latach 80. i 90., gdy wisiała ona w powietrzu. Wypełniała popkulturę wizjami podróży w czasie i kosmosie. W nowym stuleciu ten duch pogoni za jutrem gdzieś się ulotnił, jakby pękł balon oczekiwań. Mam wręcz poczucie, że Europa cofa się do XX w. i mówi językiem przeszłości.
A ty, jakby na przekór, dzielisz się swoim entuzjazmem wobec przyszłości?
Tak, bo wymarzona kiedyś przyszłość właśnie się nam przydarza: w dziedzinie wynalazków, nowych technologii, niesamowitych możliwości. Mamy świat w telefonach, Elon Musk chce nas wozić na Marsa, a medycyna skutecznie wydłuża życie. Miasta są tego ucieleśnieniem.
Przypominasz o projektach Disneya, Forda, Fullera czy O'Neilla, którzy wierzyli, że nowoczesne miasto rozwiąże sporo problemów ludzkości.
Pokazuję, że miasta były i są przestrzenią nadziei oraz działań odważnych marzycieli i innowatorów. Nawet jeśli przysparzają nam sporych kłopotów, bo np. zatruwają atmosferę gazami cieplarnianymi albo są przeludnione, to właśnie w nich powstają najlepsze rozwiązania rozmaitych problemów, z którymi się mierzymy. Elektryzują, lgniemy do nich, czujemy szanse, przesuwamy granice, dokonujemy niemożliwego. Dziś w miastach żyje już połowa z nas, za 30 lat będzie to aż 3/4 ludzkości. Przyszłość jest tam, gdzie my, dlatego na jej poszukiwanie wybrałam się do miast.
NA TEMAT:
To jakie będą miasta przyszłości?
Bardzo różne, przyszłość nie ma liczby pojedynczej. Opisuję możliwe scenariusze na przykładzie dziewięciu miejsc, każde z nich reprezentuje prawdopodobną ścieżkę wydarzeń. Skupiam się na Azji, Afryce i Ameryce Południowej, bo tam żyją największe młode populacje, tam urodzi się najwięcej dzieci. Tam powstają aglomeracje, które rozrosną się i połączą w wielkie plamy urbanistyczne. Będą skupiać po 100, 200 milionów ludzi. Wiele z nich już teraz ma więcej mieszkańców i pieniędzy niż całe kraje. W miastach przyszłości jest tyle samo powodów do zmartwień, co do ekscytacji i radości. Będą olbrzymie i chaotyczne jak Bombaj. Połowę jego mieszkańców stanowi biedota, która przebywa tam nielegalnie. Będą też znakomicie zorganizowane i całkowicie kontrolowane jak Singapur, gdzie życie jest bardzo komfortowe, choć podlega nieustającemu monitoringowi. Miasta mogą być płaskie, zatłoczone, pozbawione podstawowych warunków do funkcjonowania – choćby wody w kranie, prądu czy dróg jak afrykańska Kampala, która przypomina przerośniętą wieś.
Gdy piszesz o Kampali, przywołujesz cytat z Kapuścińskiego: „Tkwimy w plemienności. Struktury plemienne, mimo (…) kosmopolityzmu, pluralizmu, globalizmu i uniwersalizmu, okazały się żywe, wręcz coraz bardziej żywe”.
Między innymi dlatego miasta Afryki rosną bardzo szybko i w ciągu najbliższych 20 lat powstanie wiele nowych. To nietypowe zjawisko – one pęcznieją, zanim się w ogóle zbudują, co wywołuje olbrzymie frustracje społeczne.
Inny scenariusz realizują Chiny.
To miasta duchy, wyglądają niczym gotowe i nowoczesne scenografie spektaklu, który dopiero się wydarzy. Przyszłość zjawia się w nich spontanicznie albo instalują ją władze. Niektóre miasta będą też wysoce technologiczne i staną się zdrowym środowiskiem życia jak arabski Masdar. To eksperymentalne miasteczko na pustyni pod Abu Zabi, gdzie budynki nie tylko oszczędzają energię, ale i ją wytwarzają. Masdar jest odwrotnością Dubaju. Tam chłodzenie i utrzymywanie budynków kosztuje fortunę i jest przykładem wielkiej rozrzutności. Przyszłość przyniesie miasta narzucone odgórnie, wybudowane dla potrzeb biznesu i władzy. Przykładem są właśnie Dubaj czy koreańskie Songdo – specjalne strefy ekonomiczne, a dopiero w drugiej kolejności – miejsca do życia.
Ty w centrum stawiasz właśnie to drugie.
To, co dla mnie najważniejsze, to fakt, że mamy wielki wpływ na rzeczywistość i nasz głos, nasze potrzeby też są i będą słyszane. Przykładem miasta przyszłości, które skupia się na uszczęśliwianiu ludzi, jest Kopenhaga. Tam wszystko zachowało ludzką skalę, można pić wodę z kranu i wszędzie dotrzeć rowerem w pół godziny. Tempo życia nie jest szalone.
Są także miasta, gdzie potrzeby ludzi się ogranicza. Choćby w Seulu, który coraz krócej śpi.
Azjaci w ogóle śpią mniej niż ludzie na Zachodzie. Wynika to przede wszystkim z ekonomii, pracowitości i dyscypliny społeczeństw Wschodu. Seul to niezwykły przypadek. Życie 25-milionowego miasta-świata toczy się w scenografii z betonu i światła, w dużej części pod ziemią. Stacje metra są niczym dzielnice, mają korytarze z wieloma rozgałęzieniami, nie obowiązuje tam dzień ani noc. Całodobowy rytm handlu i usług dyktuje Seulowi globalna gospodarka. Gdy Europa śpi, Azja już handluje, pracują jej giełdy.
Jak Seul utrzymuje to tempo?
Uderzająca jest wszechobecność sztucznego światła – ono pobudza organizm do aktywności, zniechęca do snu. Krótki sen ma w Korei związek z powszechnością urządzeń mobilnych i darmowego internetu. W rzeczywistości wirtualnej czas nie mija, w ogóle nie ma żadnego wczoraj ani jutro, liczy się chwila, ciągłe pobudzenie. Seul jest miejscem, w którym widać, jak nowe technologie dyktują rytm życia. Urządzenia nie śpią, nie potrzebują odpoczynku. A ludzie próbują im dorównać. Koreańczycy bardzo dużo pracują, zaczynają dzień około siódmej, ósmej rano. Przez kilkanaście godzin funkcjonują w wielkiej dyscyplinie i silnej konkurencji. Dopiero późnym wieczorem opada napięcie – zaczyna się zabawa do rana. Na odpoczynek zostają krótkie godziny. Uświadomiłam sobie, że takie życie niesie ze sobą zagrożenie – zanik wyobraźni, nowych idei, całkowitą odtwórczość. Gdy śpimy, ożywa nasza fantazja. Bez niej będziemy kręcić się w miejscu. I w Korei Południowej to widać. Ten kraj doskonale kopiuje zjawiska i rozwiązania, ale nie jest już tak znany z własnych innowacyjnych osiągnięć.
Opisujesz, co w miastach przyszłości dzieje się z ciałem. Staje się niepotrzebne.
W rzeczywistości, w której myśli, usługi czy treści wędrują błyskawicznie, a ludzie mogą ze sobą rozmawiać przez aplikacje, nasze ciało – materialne, analogowe – zaczyna wydawać się kłopotliwym balastem. Traktuje się je jak ciężar, który spowalnia przemarsz przyszłości. To podejście widać we wszystkich nowych strategiach rozwoju miast. Kluczowym pytaniem jest: jak szybko przewozić ludzi? Jak nie tracić czasu na podróżowanie ciał? Z uznaniem patrzę na miasta, które traktują człowieka jako umysłowo-fizyczną całość.
Jakie są miasta pamiętające o ciele?
Dobrze zaprojektowane miasto, jak Kopenhaga, będzie zachęcać człowieka do poruszania się w przestrzeni publicznej na wiele różnych sposobów: rowerem, pieszo, metrem. Odda mu też do rekreacji tereny zielone, nawet cmentarze! Zainspiruje do bycia razem na powietrzu, do ruchu. Tragicznie wpływa na człowieka konieczność stania w korkach – jeśli dojeżdżasz do i z pracy więcej niż 40 minut dziennie, wyraźnie spada zadowolenie z życia, a rośnie ryzyko otyłości, cukrzycy, zawału. Pod tym względem najgorzej wypadają miasta Ameryki Północnej z przestarzałym, kosztownym modelem mieszkania na przedmieściach, w osamotnionych, identycznych domach.
Czy możliwe jest zapewnienie komfortu milionom ludzi na stosunkowo małej przestrzeni?
Paradoksalnie najlepsze dla ludzi miasto będzie gęste, dość tłoczne, dające łatwy dostęp do różnych zajęć i usług, a nawet niewielkich stref przyrody, na przykład ogrodów kieszonkowych. Przyszłość, przynajmniej w przewidywalnej perspektywie, pozostaje cielesna. Warto upierać się przy ścieżkach rowerowych, dziennym świetle i pokojach z widokiem na drzewa.
A jak wyglądała praca nad książką?
Najchętniej pokazałabym ci te kilka par butów, które zniszczyłam, łażąc i jeżdżąc po miastach. Moje ukochane zamszowe trzewiki dosłownie rozpadły mi się na nogach w Seulu. Uwielbiam chodzić przez ulice, czuć swoją małość, wystawiać się na zdarzenia, mieć do dyspozycji tylko własną ciekawość i wrażliwość.
Czyli można powiedzieć, że testowałaś na sobie życie w tych miastach?
Tak. Podróżowałam i czytałam przez trzy lata, w każdym z miast chciałam dać sobie jak najwięcej czasu na patrzenie, wchłanianie, zadawanie pytań, na zwykłe codzienne bycie w miejskiej tkance, w jej przyziemności i niesamowitościach. Lubię zostawać w mieście tak długo, aż poczuję, że chodzę na pamięć, tworzę własną rutynę. Wtedy wiem, że trochę się znamy. Przyjaźnię się z miastami, czasem bardziej niż z ludźmi. W podróżach towarzyszyły mi książki, czytałam science fiction. Pisarze tego gatunku są dla mnie wyjątkowo odważni. Przyszłość wymyślona 100 czy 150 lat temu dziś jest naszą codziennością.
Gdzie żyłoby ci się najlepiej? Która koncepcja jest najbardziej przyjazna człowiekowi?
Najchętniej zmutowałabym idealne miasto z różnych elementów. Z Bombaju wzięłabym zgiełk i różnorodność życia, w których rodzą się nowe pomysły i wszystko jest możliwe. Z Dubaju – zaawansowane technologie i poczucie bezpieczeństwa. Z Singapuru – wyczulenie na obecność przyrody. Z Kampali – wielkie nadzieje. Z Masdaru – kameralność. Z Seulu – zdolność budowania dzielnicowych mikroświatów. Z Limy – energię i przedsiębiorczość ludzi. A do tego dorzuciłabym wspaniałe niezrealizowane pomysły utopistów. Wiedziałaś, że Walt Disney był o krok od zbudowania miasta przyszłości? Takiego, w którym centrum zarezerwowano dla pieszych, a klimat jest kontrolowany i zawsze panuje przyjemna temperatura? Chętnie uszyłabym miejski patchwork z takich szalonych, optymistycznych wizji. Najlepsze miasta rodzą się w zderzeniu różnych potrzeb i talentów. Byłoby pięknie, gdybyśmy wszyscy dorzucali swoje pięć groszy i zapragnęli mieć udział w przyszłości. Inaczej ktoś inny nam ją urządzi. Chcemy czy nie, przyszłość nadchodzi. Możemy być jej architektami albo widzami. Wybór należy do każdego z osobna.