Treść “wakacyjnego dziennika szczęścia” Beaty Pawlikowskiej brzmi: Oleg pochodzi z Ukrainy i przyjechał dzisiaj z własnym odkurzaczem, który wyglądał jak łódź podwodna. :) Kiedy wyszedł, znów pomyślałam, że jestem szczęśliwa. Szczęśliwa, bo mam to ogromne szczęście, że Oleg sprząta u mnie, a nie ja u niego. :) Na dzienniku leży zawieszka z tak zwanym “łapaczem snów”, jednak uwagę komentujących przykuły słowa podróżniczki. - Na miejscu Olega byłabym zdołowana po przeczytaniu tego. Ktoś się cieszy, że nie ma tak źle, jak ja. Ani to zbyt życzliwe, ani budujące. Lubię Cię, ale to akurat jest mocno słabe - skomentowała jedna z dziewczyn na Instagramie. W podobnym tonie wypowiada się inna kobieta: Jestem przekonana, że Pani Beata ma szacunek dla wszystkich ludzie, niezależnie od ich profesji, jednak wyszło jak wyszło… A wyszło dość niezręcznie… To jedne z delikatniejszych komentarzy, które pojawiły się w mediach społecznościowych.
NA TEMAT:
Jednak znalazły się też osoby, które stanęły w obronie Pawlikowskiej. - Też bym się cieszyła, jak ktoś posprzątałby mi dom. “Podczytuję” Panią Beatę, i wiem, że szuka w każdej sytuacji szczęścia i wdzięczności. Polecam to samo. I polecam spojrzeć szerzej na ten wpis i nie czytać dosłownie. Myślę, że Oleg ma dużo szczęścia bo trafił do pracy u osoby, która to doceni. A kto wie, co będzie jutro? - czytamy z kolei w jednym z komentarzy na Facebooku. Do sprawy odniosła się sama autorka wpisu. Spojrzałam na to z innej perspektywy. Chodzi o to, że w życiu wszystko jest nieprzewidywalne. Równie dobrze to ja mogłabym być osobą, która sprząta u Olega. Kiedyś pracowałam jako sprzątaczka w hotelu i wiem jak to jest. Teraz pracuję jako ktoś inny i doceniam fakt, że dzisiaj ja nie sprzątam u kogoś, lecz ktoś u mnie. Nie wiem jak będzie jutro - napisała Pawlikowska, tłumacząc swoje intencje. Przekonała was?