O furmankach na trasie do Morskiego Oka jest głośno zwłaszcza w ostatniej dekadzie. W 2009 roku padł zaprzężony do wozu Jordek – oficjalnie z powodu kolki. Do podobnej sytuacji doszło w 2014 roku, gdy w drodze nad jezioro śmiertelnemu wypadkowi uległ Jukon – stwierdzono pęknięcie tętnicy i zawał serca. Zwierzęta były młode, nie ukończyły 10. roku życia. W podobnym wieku po kilkunastu miesiącach zniknęły z trasy inne – trafiły do rzeźni.
Sfilmowana i upubliczniona przez turystów śmierć obu koni zapoczątkowała burzliwą dyskusję nad przeciążaniem zwierząt pracujących na odcinku Palenica Białczańska – Morskie Oko. W sieci zaczęło przybywać nagrań z furmankami wiozącymi nadprogramową liczbę pasażerów (każdy taki przypadek należy zgłosić TPN). Coraz częściej pojawiają się też takie, na których starsze lub niepełnosprawne osoby wyprzedzają wóz pełen młodzieży. Choć w szczycie lata do furmanek nadal ustawiają się kolejki, są mniejsze niż kiedyś. – Świadomość problemu wśród ludzi wyraźnie rośnie. Zainteresowanie furmankami jest w tym roku dużo słabsze, na co narzekają sami fiakrzy. To sukces naszej kampanii – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva!, koordynatorka akcji ratującej konie nad Morskim Okiem. Jaki jest trend, pokazują też wyniki badania Instytutu Pollster przeprowadzonego na zlecenie „Podróży” – 67% Polaków jest przeciwnych transportowi konnemu nad Morskim Okiem. 15% osób nie ma w tej kwestii zdania.
Hipolodzy vs. fizycy
Organizacje prozwierzęce zaczęły domagać się szerszych badań, zarówno koni, jak i warunków, w jakich pracują. Powołano specjalistów reprezentujących TPN i Fundację Viva! Mimo że analizowano te same zagadnienia, ostateczne wyniki ekspertyzy różnią się... „Dotychczasowe badania nie wykazały przeciążeń koni, a opinie specjalistów przeczą tezom o przemęczaniu koni” – pisze do nas Szymon Ziobrowski, dyrektor TPN. Jego zdaniem reprezentujące Fundację Viva! osoby nie mają kompetencji do wypowiadania się w tej sprawie.
„Pragniemy podkreślić, że los koni nie jest nam obojętny, jednak dopóki szanowani w kraju i na świecie specjaliści od koni nie opowiedzą się za likwidacją tej formy transportu w Morskim Oku, nie możemy ulegać naciskom kilku organizacji prozwierzęcych, których przedstawiciele nie mają kwalifikacji do wypowiadania się na temat zdrowia koni. Zarzuty o znęcanie czy zamęczanie koni na tej trasie można rozpatrywać w kategorii pomówień, gdyż nie znajdują potwierdzenia w wypowiedziach osób kompetentnych w tej dziedzinie ani w wynikach badań” – pisze Szymon Ziobrowski.
Fundacja Viva! z kolei wskazuje w swoim raporcie błędy, jakimi obarczone są analizy zaakceptowane przez TPN.
Decyzje zarówno dyrekcji parku, jak i fundacji opierają się na opiniach doświadczonych specjalistów. Są wśród nich profesorowie i inżynierowie. TPN polega na ocenie głównie hipologów i weterynarzy (na prośbę Vivy! skład komisji badającej konie powiększono o weterynarza-ortopedę), Fundacja Viva! oprócz opinii tych ostatnich bierze pod uwagę także ekspertyzy fizyków i mechaników, jako że konie pracują w wymagających, górskich warunkach. Nie otrzymaliśmy od TPN odpowiedzi na pytanie, dlaczego zdanie tych ostatnich jest mniej (lub wcale) nieznaczące.
Koniom lżej
W regulaminie parku ograniczono liczbę pasażerów wozu z 14 osób do 12 plus fiakier (w górę) i maksymalnie pięciorga dzieci do 4. roku życia. Zdaniem Vivy! nie rozwiązuje to problemu, ponieważ decyzję o odciążeniu furmanki o 2 osoby podjęto na podstawie błędnych danych (np. zaniżonej wagi wozu). Przeciążenia nadal występują. – Domagamy się nowego regulaminu. Chcemy, aby z powodu istniejących przeciążeń wycofano transport konny z trasy na Morskie Oko lub przynajmniej dostosowano ciągnięty ciężar do wagi zwierząt, biorąc pod uwagę rzetelne badania – mówi Anna Plaszczyk.
Aby pogodzić potrzeby różnych stron, TPN zaproponował wprowadzenie wozów ze wspomaganiem elektrycznym. Prototyp przeszedł fazę testów. „Mamy nadzieję, że jeśli uda się to rozwiązanie wprowadzić w życie, rozwieje to już na dobre wszelkie wątpliwości dotyczące tego, czy konie w Morskim Oku pracują ponad siły” – pisze Szymon Ziobrowski, podkreślając, że „organizacje prozwierzęce nie wyraziły chęci udziału w opracowywaniu wozu. Wręcz przeciwnie, od samego początku były negatywnie nastawione do tego projektu”.
W odpowiedzi Anna Plaszczyk informuje nas, że podobne pojazdy były testowane w innych krajach Europy, m.in. w Austrii, i nie zdają egzaminu w warunkach górskich. „Są wręcz niebezpieczne z uwagi na ryzyko awarii i pożaru” – co rzeczywiście wydarzyło się w styczniu 2017 roku. Podczas ładowania baterii wóz hybrydowy częściowo spłonął, prawdopodobnie wskutek zwarcia instalacji elektrycznej. Poprosiliśmy TPN o komentarz w tej sprawie, jednak nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Pod znakiem zapytania pozostaje też najważniejsze pytanie: co dalej z końmi na trasie do Morskiego Oka?