Aktualności

Dla kogo 1%? Felieton Moniki Witkowskiej

Monika Witkowska, 3.02.2015

Zabawa

fot.: www.shutterstock.com

Zabawa
Zbliża się finalny czas decydowania, co z jednym procentem od naszych dochodów, a więc trochę poagituję. Dajcie ten 1% na coś sensownego. Was to nic nie kosztuje (nie wpiszecie nic do deklaracji - zabierze fiskus), a tak przynajmniej ktoś zrobi z tego użytek. A jak nie macie pomysłów na co dać, to może pewna sugestia...

Nasze Dzieci

Ja w swoim podróżniczym życiorysie mam szczęście - doceniam, że mogę podróżować, realizować swoje pasje i że jestem zdrowa, co akurat przy tym co robię, jest ważne. Swój dług wobec sprzyjającego mi losu staram się spłacać m.in. w kontaktach z tymi, których z różnych przyczyn podróżować nie mogą. Są w tej grupie dzieciaki z chorobami onkologicznymi. Co roku grupa wolontariuszy związana z działającą przy Centrum Zdrowia Dziecka fundacją "Nasze Dzieci", organizuje dla nich kolonie. Część uczestniczących w nich dzieci wyszła już szczęśliwie z choroby, będąc dowodem dla innych, że trzeba walczyć, bo jest szansa że się uda. Większość dzieci to jednak te, co walczą i trzeba mieć nadzieję, że im się uda. Niestety, na każdych koloniach jest też pewna grupka tych, dla których szans z medycznego punktu widzenia już nie ma, ale bardzo chciały na koloniach być (zwykle znają je z poprzednich lat), tym bardziej więc ważne, żeby przynajmniej na trochę zapomniały o swojej chorobie.

NA TEMAT:

Kolonie dla chorych dzieci

Jeśli ktoś myśli że takie kolonie to szpitalny oddział w terenie, to jest w błędzie. To całkiem przyzwoity ośrodek wczasowy, co nie wynika z żadnych fanaberii, tylko konieczności spełnienia pewnych warunków (dostęp do łazienek, windy, duża świetlica, basen będący poniekąd narzędziem rehabilitacji etc.). Dzieciaki są radosne, rozrabiają jak ich zdrowi rówieśnicy, zawiązują się przyjaźnie, a o chorobach praktycznie nie ma czasu rozmawiać. Na koloniach mają szansę robić to co zdrowe dzieci, a o czym wcześniej mogły tylko pomarzyć: pojechać na wycieczkę, pobawić się w Indian, wystartować w obozowej olimpiadzie, albo choćby wybrać się do kina.

Część z nich (te z nowotworami mózgu) do kina z rodzicami nie chodzą, w obawie przed napadem padaczki. Na koloniach jest inaczej, bo wynajmuje się całą salę, postronnych widzów nie ma, a więc stres przed atakiem odpada (zresztą nawet jeśli atak się zdarzy, kadra wie co robić). Albo basen... Na koloniach można z niego korzystać codziennie. - Wiesz ciociu, nigdy wcześniej na basenie nie byłam - mówi mi jedna z dziewczynek, dumna z tego, że już nawet trochę umie pływać. Dlaczego nie była? Bo od wioski w której mieszka do najbliższego basenu ma 40 km drogi, a poza tym nawet gdyby kiedyś rodzice ją zabrali, wstydziłaby się, bo w klatce piersiowej ma założone wkłucie centralne na szybkie podłączenie do kroplówki.

No właśnie, na "normalnych" koloniach dzieci tego typu wytykane byłyby przez rówieśników palcami: że otyłe (po sterydach), łyse (po chemii), niekiedy bez rączek lub nóżek (po amputacjach)... Tu nikogo to nie dziwi. Na grze terenowej opiekowałam się jedną z rywalizujących grupek - wszyscy chcieli wygrać, ale nikt nawet nie pisnął, że niewidomy chłopiec opóźnia tempo i że jeszcze trzeba zajmować się kolegą na wózku (szczerze mówiąc nie podejrzewam zdrowe dzieci o taki poziom współpracy i empatii).

A jak te dzieciaki interesują się podróżami! Pokaz slajdów u nich to prawdziwa przyjemność. Że nie mogą jeździć za granicę? Nie zazdroszczą, nie mają pretensji do Boga czy losu, ale jeśli jest okazja aby dowiedzieć się, jak gdzieś jest - chętnie słuchają i pytają, bo tego typu opowieści to dla nich "okno na świat". Przyznam, trochę bałam się tych kolonii. Czy się nie rozkleję, czy będę umiała podtrzymywać dzieciaki na duchu. A tymczasem było na odwrót - to one mi przekazały mnóstwo pozytywnej energii, pokazując jak można się cieszyć życiem i wykorzystywać każdą jego minutę!

Wolontariusze

Podobnie kontakt z wolontariuszami. Niesamowicie to budujące, że są jeszcze ludzie, dla których celem nie jest kariera, bogactwo czy lans. Mało tego, dla większości z nich dwa tygodnie na koloniach to wypracowany po roku normalnej pracy urlop. Nie przeszkadza im, że na koloniach są na nogach od świtu do późnej nocy, a żadnego wynagrodzenia za to nie dostają (w najlepszym razie książkę z podziękowaniem). Czy nie woleliby pojechać gdzieś daleko, do ośrodka all inclusive? Nie woleliby. - Dla mnie są to najlepiej wykorzystane dwa tygodnie w roku - mówi Rafał, jeden z kadrowiczów.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.