Gdynia – marzec
Wchodzę do pokoju i rzucam się na łóżko. Skrzypnęło. Zaglądam pod spód. Rama złamana w sposób niepozostawiający złudzeń, co tu się działo. Przez chwilę myślę, co zrobić. Od biedy mogę na tym spać, jakoś wytrzymam. Ale z drugiej strony, jak nie zgłoszę, to mogą mnie obciążyć kosztami. Dzwonię do recepcji. – Zaraz przyjdzie pan Robert – słyszę w słuchawce. Po kwadransie zjawia się w moich drzwiach pan Robert, a właściwie góra mięśni w obcisłej koszulce. Dłonie niczym bochny chleba, spojrzenie łagodne, uśmiech rozbrajający. – Pan pokaże to łóżko – mówi. Wskazuję ręką na największy mebel w pokoju. – Podniesie pan – mówi Robert z założonymi rękami. Dźwigam dwuosobowe łóżko do pionu. Robert nachyla się z miną fachury, coś tam mrucząc. – Można opuścić – ordynuje. – Wymieniamy? – pytam. – Spokojnie, tym zajmiemy się sami – mówi.
NA TEMAT:
Wrocław – maj
Recepcja. – Był pan już kiedyś u nas? – Chyba byłem. – Nie pamięta pan? Dowód proszę – sprawdza. – Był pan, ale ze starym dowodem jeszcze. – Widzę, że pani wszystko wie. – I wiem nawet, co pan sobie myśli! Że jest beznadziejnie, bo taka okropna dziś pogoda. – A tu się pani myli, bo ja nie znoszę lata i słońca. – No tak, pan z tych deszczowców.
Tarnobrzeg – styczeń
Schodzę na śniadanie. Jest jeszcze wcześnie, na zewnątrz ciemno. W sali restauracyjnej kilkanaście stołów przykrytych zielonymi obrusami i dyskotekowa kula zawieszona pod sufitem. Siadam niepewnie przy jednym ze stolików. Z cienia wyłania się kobieta w białym fartuchu. – Jajecznica, jajko sadzone, parówki, kiełbaska – mruczy. – Jajecznicę poproszę – uśmiecham się. Bez wzajemności. – Kawa, herbata. – Kawa – mówię, zerkając już na nią niepewnie. – Rozpuszczalna czy sypana? – To jedyny wybór? Nie odpowiada, po prostu patrzy. – To rozpuszczalną poproszę. Z mlekiem. Znika za drzwiami. Po chwili do sali wchodzi jeszcze trzech mężczyzn. Wyglądają na budowlańców. Siadają przy sąsiednim stoliku. Pojawia się kobieta z cienia. – Kawę? – pyta. – Tak, kawę – mówi jeden z nich. – Rozpuszczalna czy sypana? – pada znane mi pytanie. – Bo pan tutaj to wziął rozpuszczalną. Głowę dam sobie uciąć, że w spojrzeniu, którym mnie obrzuciła, była czysta pogarda. – To my poprosimy sypaną – odpowiadają zgodnym chórem.
Stalowa Wola – grudzień
W pokoju zimno jak w psiarni. Schodzę do recepcji zapytać, dlaczego nie grzeją. Pani za kontuarem wygląda na nieco zdziwioną. Nie spogląda na mnie. Machinalnym ruchem sięga za siebie i przykłada dłoń do ukrytego za firanką kaloryfera. – Grzejemy – mówi. – W moim pokoju kaloryfer jest zimny – upieram się. – A próbował pan pokręcić? – Próbowałem. Nic z tego. – A bo pan ze 114? – Dokładnie. – To niech pan kopnie w ten kaloryfer, a potem pokręci. Wtedy zadziała.
Gdańsk – lipiec
Hotel mam wypasiony, bo płaci ktoś inny. Przed pójściem spać dzwonię na recepcję i proszę, żeby mnie obudzili chwilę przed piątą. Muszę złapać pierwszy pociąg do Warszawy, mam tam spotkanie. Proszę też o zamówienie taksówki. – Oczywiście, zadzwonimy – mówi wystudiowanym tonem pan z recepcji. Rano budzę się przed siódmą i w panice zbieram graty. Jak poparzony zbiegam na dół. W windzie zamawiam taksówkę. Dobiegam do recepcji. – Prosiłem o budzenie i taksówkę! – Dzwoniłem, ale nikt nie odbierał. Uznałem, że potrzebuje pan więcej snu.
Rzeszów – marzec
Czasem dostaję niechciane prezenty. To niezwykle miłe, ale z niektórymi doprawdy nie wiadomo, co począć. Najgorsze są kosze prezentowe. Zwłaszcza tematyczne. Raz dostałem taki wypełniony po brzegi wędlinami. Jak się jest w kilkudniowej trasie przez pół Polski, to taki kosz staje się pewnym problemem. Zostawiam więc prezenty nagminnie w hotelach. Słodycze i inne wiktuały wyposażam w serdeczne pozdrowienia dla osób, które będą sprzątały mój pokój. Albumy i inne publikacje upycham po szafach. Raz w Rzeszowie mój fortel się nie powiódł. Wymeldowałem się i szedłem na dworzec. Nagle usłyszałem pisk opon, złorzeczenia jakiegoś kierowcy, a potem krzyk: – Panie Springer! Obróciłem się przerażony. W moją stronę gnała pracownica hotelu z albumem o walorach ziemi przemyskiej, który dostałem dzień wcześniej. Dopadła mnie zdyszana i wysapała: – Dzięki, ale już taki mamy.