Pierwsza była Afryka
Frazesów o tym, że trzeba o naszą planetę dbać, pisać nie będę, bo to „oczywista oczywistość”. Ale slogany to jedno, a wykonanie – drugie. Dlatego tak bardzo zaskoczyło mnie, że w Afryce – tej najbiedniejszej, gdzie kwestie ekologiczne priorytetowymi nie są – znalazły się pierwsze państwa, które zrezygnowały z używania jednorazowych plastikowych torebek. Już kilka lat temu na granicy Burundi z Rwandą poproszono mnie o schowanie foliówek, bo w Rwandzie się z nich nie korzysta. Dawałabym więc miejscowym zły przykład. Szybko się potwierdziło, że nie jest to pic na wodę – wszędzie, łącznie z bazarami, do pakowania używano toreb papierowych. Pobocza były czyste, a na przewodach elektrycznych nie wisiały strzępy kolorowej folii, co w innych krajach regionu stanowi dość typowy widok.
Jednak Rwanda wcale nie była w swym wizjonerskim pomyśle pionierem. Już w 2005 r. zakaz codziennego stosowania plastikowych toreb wprowadziła Erytrea, niedługo potem zrobiła to Botswana, teraz zaś obowiązuje on także w Kamerunie, Etiopii, Mali, Tanzanii, RPA, Ugandzie, Maroku, Malawi i kilku innych krajach. Inna sprawa, że w przeciwieństwie do Rwandy czy Erytrei, gdzie rzeczywiście zrobiło się czyściej, w niektórych wymienionych państwach przepis figuruje tylko na papierze. Ciekawe, jak z egzekwowaniem prawa będzie w Kenii, która w ubiegłym roku ogłosiła wyjątkowo restrykcyjne przepisy w walce z plastikowymi torbami. Za ich import, produkowanie i używanie grożą nawet cztery lata więzienia lub grzywna – w przeliczeniu do 38 tys. złotych!
Dla odmiany w Azji walka z jednorazowymi torbami idzie dość opornie. Najbardziej przyłożył się do tego Bangladesz, co potwierdza, że głównie biedne państwa są prekursorami zmian. W Chinach lub Indiach przepis jest, ale martwy.
A w Europie? Sami widzimy. Francja ogłosiła, że do 2020 r. zrezygnuje nie tylko z toreb, ale i z plastikowych sztućców, kubków i talerzyków. Już niedługo zweryfikujemy, czy się uda.
Pomysłowy recykling
Zostawmy jednak torebki i przyjrzyjmy się wykorzystaniu surowców wtórnych, cokolwiek by się pod tą nazwą nie kryło. Pierwsze hasło: makulatura. Za młodu sama ją zbierałam, teraz kojarzy mi się ze znajomym bezdomnym, którego spotykam pod śmietnikiem i któremu oddaję torby różnych papierów. Doceniam, że facet chce sobie zarobić i że robi coś pożytecznego. Tymczasem w dużo bogatszej od nas Szwajcarii widziałam dzieciaki chodzące po sąsiadach i zbierające makulaturę w ramach szkolnych programów edukacyjnych.
Najbardziej imponuje mi pomysłowość w wykorzystaniu śmieci do produkcji naprawdę fajnych rzeczy. Mam koleżankę, która tnie na paski worki foliowe, skręca z nich sznurki i wyplata praktyczne kosmetyczki. W Rio de Janeiro żulowaty, aczkolwiek sympatyczny mieszkaniec plaży sprzedał mi własnej roboty całkiem elegancką torebkę zrobioną z blaszek do otwierania puszek. Również w Rio, w czasie karnawału, chodziłam w kupionej od dzieciaków niby-peruce, której główną część, tę zakładaną na głowę, stanowiła odpowiednio wycięta plastikowa butelka. Inwencja ludzka nie zna granic.
Najważniejsze, aby Dzień Ziemi nie trwał dzień, tylko cały rok.