Dziewczyna rozgląda się niepewnie. Nogi ma koślawe, ugięte, plecy przygarbione, twarz bladą jak kreda. Patrzy za siebie, w stronę ciężkiej szafy. Pewnie chciałaby do niej wrócić, schować się. Ale skrzatowaty stwór z długim nosem macha ręką: „Idź, dalej, naprzód!”. No więc człapie ku publice, dyga nieśmiało.
Mężczyzna w T-shircie dziwi się, chyba chce zaprotestować, ale skrzat z pomagierem już go ciągną na scenę. Dziewczyna znika na chwilę w szafie, wraca umalowana, w blond peruce, krótkiej sukience, butach na koturnach. Wdzięczy się, tańczy dla wybranka, wyciąga serce, ale ten odrzuca zaloty, wymawia się obrączką, pędem wraca do żony.
Dziewczyna spuszcza głowę, człapie do szafy. Ale skrzaty się nie poddają, znów pchają ją przed ludzi, znów światło latarki myszkuje po widowni. Teraz zatrzymuje się na młodszym, ten wychodzi jakby chętniej. Dla niego dziewczyna stroi się w koszulę nocną, tym razem perukę ma rudą. Idzie, wyciąga ręce, już prawie jest przy chłopaku – i nagle stop! Uwiązana do pleców lina napina się i nie puszcza ani kroku dalej od szafy. Chłopak rozkłada ręce, uśmiecha się przepraszająco, wraca. Ona znowu zostaje z sercem na dłoni.
NA TEMAT:
Podchodzi do szafy, zdejmuje drzwi, układa je na skrzyniach, nakrywa obrusem – buduje stół. Szuflady stawia na sztorc zamiast krzeseł, zaprasza ludzi. Skrzat z pomagierem wyciągają widzów, sadzają, przynoszą jedzenie, tort. Strzela korek, leje się szampan, błyskają fajerwerki, czas na toast. Ale jaki? Kochajmy się? A może raczej – na pohybel miłości? Niech żyje przyjaźń?
Mała scena – wielki teatr
– Nasze spektakle nie są do rozumienia. Są zaproszeniem na spotkanie z kimś, kto inaczej czuje, inaczej myśli, inaczej widzi świat – tłumaczy Dariusz Skibiński, pomysłodawca i organizator festiwalu Wertep. W Orli, wsi z niespełna tysiącem mieszkańców, położonej pośród pól i lasów między Hajnówką a Bielskiem Podlaskim, takich spotkań odbyło się dziś kilka. Każde w innym języku, choć nierzadko bez słów. – Spektakl „Mignone” petersburskiej trupy Mr. Pejo’s Wandering Dolls, który właśnie widzieliście, nawiązuje do tradycji klaunady z czasów carskiej Rosji – wyjaśnia Dariusz.
Wcześniej Izabela Terek z teatru Pian w pantomimicznym występie szukała „Przejścia” pośród rozwieszonych między jabłonkami tkanin, a Teatr Malutki wyczarował „Pchłę Szachrajkę” ze ścierek, ubijaka do jajek i innych sprzętów kuchennych.
10. edycja Wertepu odbędzie się 3-5 sierpnia 2018 roku
Francuzi z Le Cirque Jafarson historię o relacjach – rywalizacji, walce o względy i uwagę, stapianiu w jedno – opowiedzieli tańcem i akrobacjami. Wystąpili naprzeciw remizy, na klepisku i rampie pod skupem mleka. – Jak wszyscy artyści sami wybrali sobie lokalizację. Przyjechali półtora tygodnia wcześniej, objechali festiwalowe miejscowości. Lubią przestrzenie postindustrialne, więc i u nas szukali czegoś podobnego – opowiada Dariusz. W Orli padło na skup mleka. Zwykle otwierają go o siódmej wieczorem, ale udało się przełożyć to o godzinę. Ponoć gospodynie trochę się zdziwiły, że to przez spektakl, ale nikt nie protestował.
Mieszkańców Orli, Hajnówki, Kleszczeli, Dubicz Cerkiewnych i innych festiwalowych miejscowości nie tak łatwo zresztą zaskoczyć. – Przez dziewięć lat Wertep zdążył wrosnąć w krajobraz – opowiada Agata Rychcik, współorganizatorka imprezy. – Może dlatego, że to nie tylko letni festiwal. Przez cały rok prowadzimy w szkołach i przedszkolach zajęcia teatralne. Wykonujemy pracę u podstaw i to przynosi efekty. Co roku mamy coraz więcej wolontariuszy – dodaje.
Sami też musieli to miejsce oswoić. Nie pochodzą z Podlasia. Dariusz przez lata był związany ze słynnym teatrem Cinema działającym na drugim końcu Polski, w karkonoskich Michałowicach. Potem razem z Agatą założyli A3 Teatr. Jego próby odbywają się w Warszawie i w Policznej, gdzie oboje zamieszkali w stuletnim, drewnianym budynku starej poczty. Dziś ani poczta, ani żaden inny urząd tu nie działa. Leżąca na obrzeżach Puszczy Białowieskiej Policzna jest za to zapewne najmniejszą w Polsce miejscowością z własnym teatrem. Mieszka w niej ledwie sto osób.
Teatr wertepowy
Wystawianie spektakli we wsiach ma jednak w tych stronach tradycję o wiele dłuższą niż dekada. – Nazwa festiwalu nawiązuje do teatrów wertepowych. Wędrowały one po wschodniej Polsce jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym – opowiada Dariusz. – Ich korzenie sięgają średniowiecznych mirakli i misteriów. Ale poza historiami biblijnymi trupy wystawiały też interludia o tematyce świeckiej. Dawały one artystom więcej swobody i z czasem rozrosły się do samodzielnych przedstawień – ciągnie.
Wertepy do dziś można zobaczyć na zachodniej Ukrainie. W prawosławne Boże Narodzenie nastoletni chłopcy przebierają się tam za Anioła, Pasterzy, Królów, Heroda, ale także za Żyda, Czortów czy Śmierć i chodzą po wsiach. Najpierw inscenizują historię o narodzeniu Pańskim, a potem – co komu w duszy gra! Jak to artyści.
Na podlaskim Wertepie część spektakli także przyjmuje formę korowodów. Kilka lat temu A3 Teatr wystawił w Policznej „Sen o nocy letniej”, paradę z lampionami w kształcie gwiazd, kwiatów, końskich łbów. Tym razem patrzymy, jak przez Hajnówkę idą kościotrupy w powłóczystych szatach. Prowadzi ten w kapeluszu z czerwonym ptakiem – maszeruje zamaszyście, wywija rękami. Kolejny na rondzie kapelusza ma grupkę ludzików, inne kolorowy dom albo rozłożyste drzewo – może poznania dobra i zła, bo wcześniej częstował jabłkiem stwora z figurkami kobiety i mężczyzny na głowie. Podrygują, machają do przechodniów, ten z dziecięcym wózkiem rzuca cukierki. Ludzie patrzą zaciekawieni, niektórzy dołączają.
– „Dance Macabre” to spektakl, ale i zaproszenie, by przyjść pod dom kultury, gdzie odbędzie się reszta przedstawień – tłumaczy Deborah Hunt, gdy już zdejmie maskę z czerwonym ptakiem. To ona jest sprawczynią całego zamieszania. Dotarła na Podlasie aż z Portoryko, poza nią w korowodzie idą aktorzy i wolontariusze z Polski, Rosji, Francji. – Od dawna marzyliśmy, by zaprosić ją na Wertep. Uwielbiamy jej kostiumy i wyobraźnię – dodaje Agata, też już bez maski, ale z długimi szponami na palcach. Deborah przyjechała wcześniej, poprowadziła dwutygodniowe warsztaty, podczas których wykonali maski z papier-mâché. – Stroje też uszyliśmy sami. Pomogła nam sąsiadka z Policznej, świetna krawcowa – opowiada Agata. A Deborah przyznaje, że na początku podchodziła do zaproszenia nieufnie: – Gdy dostałam pierwszy mail, nazwy tych miejsc nic mi nie mówiły. Wrzuciłam w Google’a, patrzę – koniec świata, środek lasu! Może to jakiś żart, pomyślałam. Bo czy w takim miejscu w ogóle może być teatr?
Więcej na temat wydarzenia www.wertepfestival.pl