– C’mon guys, pokażcie, co potraficie! – didżej drze się do mikrofonu. Z głośników dudni, palmy i tłum przy barze na Western Beach aż wibrują od basów. Dziewczyny w bikini i chłopaki w surferskich szortach wyskakują na piasek. Trzęsą się biusty i pośladki, kołyszą biodra, prężą muskuły. Dajesz, mała! Ziomek, pokaż klatę! Jury naradza się, wskazuje palcami, ty odpadasz, teraz ty i ty, zostają dwie pary, ostatnie pojedynki. – Mamy najlepszych tancerzy! – didżej unosi ręce dziewczyny z tatuażem na udzie i chudzielca w ray-banach, wręcza im po 50 dolarów w gotówce i drugie tyle w kuponach na alkohol. Sporo. Za dychę kupią kokosa, a barman będzie lał do niego tani rum, póki dadzą radę utrzymać się na nogach. Odpływają za parę godzin. Jutro nie będą wiele pamiętać.
Nassau – stolica Bahamów
Nassau też nie będzie ich długo wspominać. Przypłyną nowi, potem kolejni i kolejni. Wycieczkowce przywożą na Bahamy prawie cztery miliony turystów rocznie. Każdego ranka przy Prince George Wharf cumuje pływająca dzielnica, nawet osiem statków naraz. Ponad 25 tysięcy ludzi wylewa się do barów i sklepów na Bay Street.
Brytyjczycy próbowali przydać stolicy elegancji gmachami kolonialnej administracji w kolorze pudrowego różu i pomnikiem królowej Wiktorii. Mimo ich wysiłków Nassau zawsze było jednak miastem niewybrednych rozrywek. Powstało jako siedlisko piratów i rozkwitało zawsze, gdy do zrobienia był szemrany biznes – przemyt zaopatrzenia dla konfederatów podczas wojny secesyjnej, alkoholu do objętych prohibicją USA, kokainy z Medellin na Florydę.
NA TEMAT:
Stolica miała nie najlepszą reputację, za to sporo uroku. W Narodowej Galerii Sztuki, na wystawie prac bahamskiego malarza Roberta Brenta Malone’a, oglądamy nabrzeże księcia Jerzego sprzed ponad pół wieku. Zamiast wielkich statków cumują przy nim drewniane łodzie żaglowe, mężczyźni w koszulach dźwigają skrzynki owoców, przekupki przechadzają się w karaibskich sukniach. Spotykali się tu kapitanowie z całego archipelagu.
W poszukiwaniu podobnego klimatu ruszamy na leżącą na wschód od centrum wysepkę Potter’s Cay. Przy łączącej ją z lądem grobli stoją knajpki na palach. Konchy i ryby skwierczą w tłuszczu, rybacy z obdrapanych kutrów skrobią lucjany. Na nabrzeżu kontenery, kartony i beczki, ktoś wykręca pikapem, operator dźwigu przekłada wajchę, paleta z piwem unosi się w górę i znika w ładowni. Marynarze ładują kilka statków naraz, za parę godzin wyjdą w morze. Po trapie ktoś niesie dwa worki. Niepozorne, ale to one są tu najważniejsze.
– Frachtowce pocztowe pływają po Bahamach od pokoleń. Każdy statek ma kontrakt z rządem na określoną trasę. Przewozi listy, a przy okazji towary i pasażerów. My spędzimy na morzu trzy noce: dziś wypływamy na Berry Islands, jutro do Sandy Point, stamtąd wracamy do Nassau. Zawsze nocą, żeby dzień mieć na rozładunek – tłumaczy Steven Taylor z mailboata „Gurth Dean”. Nas interesuje „Grand Master”. Chcemy popłynąć nim z listami do George Town, skąd wyruszymy w rejs jachtem po archipelagu Exumas.
***
Cały artykuł o rejsie po Bahamach przeczytasz w grudniowym wydaniu magazynu „Podróże”.