Gdzie spać
Na Pacific Crest Trail nie ma schronisk ani wiat. Niezbędny jest więc namiot, najlepiej jak najlżejszy, a zarazem jak najbardziej wytrzymały na zmienne warunki pogodowe. Trzeba rozbijać go tak, by nie zniszczyć podłoża. Najlepiej nad rzeką lub jeziorem, choć od czasu do czasu warto spędzić noc na przełęczy albo szczycie, by podziwiać górski zachód i wschód słońca.
Co jeść
Jedzenie powinno być jak najbardziej energetyczne. Posiłki warto wzbogacać o dodatkowe elementy: do porannej owsianki dodać proszek proteinowy, do obiadu awokado, podczas marszu przegryzać orzechy i daktyle, a wszystko polewać oliwą, której jedna łyżeczka ma aż 120 kcal!
Co zabrać
Poza sprzętem biwakowym (namiot, śpiwór z komfortem przynajmniej do -5 stopni, mata) warto pamiętać o kuchence na gaz oraz plecaku z wygodnym systemem nośnym. Wystarczy nam jeden zestaw ubrań – raczej na wysokie temperatury, choć niezbędna jest kurtka przeciwdeszczowa i lekka puchówka.
Kiedy wędrować
Okno pogodowe na Pacific Crest Trail jest dość wąskie. Należy wejść w Sierra Nevada na tyle późno, by nie było już śniegów, a zarazem zdążyć przed zimą w Waszyngtonie. Najlepszym momentem na start z Meksyku jest kwiecień, a z Kanady – koniec czerwca lub lipiec. Przejście całego Pacific Crest Trail zajmuje ok. 5 miesięcy.
Nawigacja i komunikacja
Aplikacje na telefon ułatwiają wędrówkę i nawigację. Komórka może się jednak rozładować, a na bardziej wymagających odcinkach i w trudniejszych warunkach papierowe mapy są niezbędne. Można je za darmo pobrać z internetu i wydrukować.
Zasięg GSM jest symboliczny. Aby mieć kontakt z bliskimi i móc wezwać pomoc, warto zabrać komunikator satelitarny, jak SPOT czy InReach. Nie zapomnijcie też o dzienniku i – choć bywa to męczące – koniecznie prowadźcie notatki! Wielu wędrowców żałuje, że tego nie robiło.
Kim są szlakowe anioły
Wokół Pacific Crest Trail powstała cała subkultura – coś więcej niż przypadkowa zbiorowość górskich wędrowców. To zestaw zwyczajów, zachowań i przekonań, specjalna nomenklatura i wypracowane kolektywnie powiedzenia. Grupa ludzi, którzy zapewniają sobie nawzajem poczucie przynależności, akceptacji i normalności. Na szlaku niemalże wszyscy znają się albo przynajmniej o sobie słyszeli – nie ma nas wcale tak wiele. Śledzimy swoje poczynania, motywujemy się, a gdy trzeba, pomagamy i angażujemy się w poszukiwania. Jak wszędzie zdarzają się czarne owce, ale nie bez powodu dla większości wędrowców najważniejszym przeżyciem na PCT jest bycie częścią wielkiej trail family.
Jednym z najciekawszych aspektów tej subkultury jest instytucja trail angels – osób, którym ogromną frajdę sprawia pomaganie. Czasem zaproszą do siebie albo zostawią na szlaku przekąski czy lodówkę turystyczną z zimnymi napojami i piwem. Innym razem przyjadą całą rodziną na piknik przy ścieżce, zaopatrzeni w 20 pudełek pizzy, którą rozdają przechodzącym. Zawiozą, wypiorą, nakarmią. Robią to po pracy, w czasie urlopu albo na pełen etat. Wzięci prawnicy, emeryci, byli wędrowcy – angażują swój czas, energię i pieniądze, by umilić innym drogę. Tak po prostu, bo ich to cieszy. Szlakowe anioły mają bardzo różne życiorysy, ale wszystkie te osoby łączy właśnie radość z pomagania.