Ze szczytu Szyndzielni roztacza się sympatyczny widok na Bielsko-Białą i okolice. Można tu dojść wygodną, szutrową drogą albo dojechać kolejką. Z gondoli co chwila wysiadają rowerzyści. Kaski mają prawie jak motocyklowe, kolorowe ciuchy, ochraniacze na kolana i łokcie. Większość zjedzie Dziabarem, czarną trasą dla zaawansowanych. Mniej odważni drapią się po kasku przed drewnianą bramką z napisem RocknRolla. To jeden, to drugi rusza i nurkuje w ciemnym lesie. Stoimy z boku i analizujemy: tę trasę wybierają i starsi, i młodsi, i mniej,i bardziej opancerzeni. Po paru minutach i ja przecinam więc linię startu – i znikam. A raczej znika wszystko poza ścieżką. Trzeba skupić się na jeździe, by nie wypaść z trasy, jechać szybko, by poczuć adrenalinę, ale nie za prędko, bo trudno będzie wyhamować przed zakrętem. Po chwili okazuje się jednak, że to nie takie skomplikowane. Niełatwo jest może efektownie wybić się z hopki albo ładnie zeskoczyć z wyższego dropa, ale to akurat nie jest mi potrzebne do szczęścia. Liczy się radość z jazdy i ów mityczny flow, który najbardziej cenią sobie rowerzyści-endurowcy.
NA TEMAT:
Nasze umiejętności są amatorskie, za to radość z jazdy – olbrzymia. Nawierzchnia to dobrze ubity żwir, więc koła nie mają ochoty się ślizgać; bandy wyprofilowano tak, że ciężko wylecieć na którymkolwiek z niezliczonych zakrętów o 180 stopni; trudniejsze przeszkody można po prostu ominąć. Sześć kilometrów niebieskiej RocknRolli łączy górną stację kolejki gondolowej na Szyndzielni z niższą Kozią Górką, na której można chwilę odetchnąć. W tutejszym schronisku Stefanka rowerzyści spotykają się z piechurami i solidarnie stoją w kolejce do kuchni. Wieszaki uginają się pod jednośladami,z których chyba każdy kosztuje więcej niż mój samochód. Podobno w pogodny weekend na jedzenie trzeba czekać tu nawet półtorej godziny, dlatego postanawiamy jechać dalej. Na dole, przy centrum ścieżek i wypożyczalni rowerów, działa B-B Bike Bar. Ponoć każdy rowerzysta musi spróbować tutejszych burgerów.
Widok na Brenną z grzbietu Beskidy, łączącego szczyty Kotarza i Klimczoka. Fot. Jakub Rybicki
Single w modzie. Parę lat temu Beskid Śląski, jak cała Polska, był pustynią, jeśli chodzi o singletracki, czyli górskie trasy dla rowerów. Kto chciał poszaleć, jeździł do Czech albo i dalej. Miejscowi budowali dzikie ścieżki, choćby na Magurce Wilkowickiej, ale przybyszowi z zewnątrz trudno było na nie trafić. A i jeździć strach,bo budowniczowie konstruowali je pod kątem własnych umiejętności. Pierwszym znaczącym rowerowym ośrodkiem po naszej stronie granicy był Świeradów-Zdrój, połączony z kompleksem Singltrek na Smrku w Czechach. Potem zaczęto budować oficjalne single w Srebrnej Górze, aż w końcu przyszedł czas na Bielsko-Białą. Zadania podjęła się ekipa Enduro Trails na czele z Kubą Jonkiszem i Pawłem Zyzańskim. Pierwsze trasy powstały w 2015 r. za pieniądze z budżetu obywatelskiego. Dziś 13 tras o czterech stopniach trudności mierzy łącznie 35 km. Ośrodek Enduro Trails szybko stał się ścieżkową stolicą Polski i jedną z najgorętszych atrakcji Bielska-Białej. Wystarczy popatrzeć na rejestracje aut na parkingu przy Błoniach, skąd wyrusza większość rowerzystów: Warszawa, Poznań, Wrocław, ale także Czechy i Słowacja. – Liczba chętnych rośnie lawinowo – mówi Paweł Zyzański. – Widać to choćby w statystykach sprzedaży biletów rowerowych na gondolę. Gdy powstały pierwsze ścieżki, w sezonie schodziło ich 60, może ze 100, w 2017 r. około 600, a rok później już ponad sześć tysięcy! Rowerzystów jest oczywiście znacznie więcej. Wielu wjeżdża na szczyt szlakiem z parkingu Dębowiec. Fani podjazdów (o dziwo, są tacy) mają też do dyspozycji przyjemną trasę Daglezjowy na Kozią Górkę, wytyczoną, jak nietrudno się domyślić, między wielkimi daglezjami. – Niedawno na zboczach sąsiedniego Klimczoka „odkryto” najwyższe drzewo w Polsce – Paweł wspomina o olbrzymie przy okazji rozmowy o współpracy z nadleśnictwem, gospodarującym na większości terenów, przez które przebiegają ścieżki. – Według pomiarów ma 57 m! A ja, głupi, myślałem, że to zwykłe sosny.
Podjazd na Szyndzielnię to jedyny odcinek, gdzie szlak dla rowerów pokrywa się z pieszym. Fot. Jakub Rybicki
Miasto zauważyło rosnącą popularność ścieżek i w końcu też zaczęło dokładać się do ich budowy. W kwietniu otwarto trzynastą trasę SahAira. Trwają przygotowania do budowy kolejnych, łączących Szyndzielnię z Klimczokiem, a to już prawie Szczyrk. W ten sposób ścieżkami enduro zostanie zarażony kolejny ośrodek. Koparki, grabie i łopaty chłopaków zataczają zresztą coraz szersze kręgi. W 2018 r. pod sztandarem Enduro Trails otwarto ośrodek w Zawoi, u stóp Babiej Góry, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, w chwili publikacji tego tekstu będzie można już zjeżdżać 8-kilometrowym singlem ze Skrzycznego. Sukces Bielska-Białej ośmielił inne gminy na południu Polski. Trasy rowerowe zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu – choćby w okolicach Jeleniej Góry, gdzie w tym roku otwarto po kilkadziesiąt kilometrów Singletracków Karkonoskich i Kaczawskich. Jak na razie największym przedsięwzięciem tego typu jest Singletrack Glacensis – aż 133 km ścieżek wytyczonych i zbudowanych na terenie Kotliny Kłodzkiej.
ZOBACZ TEŻ: Góry Stołowe – 7 ciekawych tras na trekking
Dam radę? Z Koziej Górki zjeżdżamy Twisterem, który jest przedłużeniem RocknRolli. Paweł tłumaczy, że nazwy tras nie są przypadkowe. RocknRollę poprowadzono po skałach i kamieniach, po których lepiej się jednak nie toczyć, tylko szybko śmigać. Twister jest natomiast powykręcany jak jelita, ale „Jelitówka” byłaby słabą nazwą dla ścieżki. Oba szlaki razem tworzą najdłuższy flow trail w Polsce – ma prawie 11 km! Co najważniejsze, w bielskim kompleksie nikt nikomu nie wchodzi w drogę. Ruch rowerowy jest oddzielony od pieszego (z wyjątkiem podjazdu na Szyndzielnię), trasy świetnie oznakowane, więc amatorzy bawią się gdzie indziej niż zawodowcy. Chyba że jakiś dowcipniś zerwie oznaczenie – wtedy można się przypadkiem wpakować na czarną trasę, tak jak ja. Koniec końców jest to jednak dobre doświadczenie: nie robię sobie krzywdy, a mogę wreszcie wpisać do CV zjazd czarną ścieżką.
Z bezleśnych masywów w okolicy Skrzycznego roztaczają się piękne panoramy. To świetne miejsce na poranny trening kolarski. Fot. Jakub Rybicki
Koniec Twistera zbiega się z łatwą, zieloną trasą Stefanką, od której dzień wcześniej zaczęliśmy poznawanie okolicy. Śmiało można pokonać ją z dziećmi albo… z rodzicami. Przed bramką zagaduje mnie starszy pan na hardtailu: – Myśli pan, że dam radę? – Myślę, że to trasa dla każdego! – odpowiadam bez wahania. Wstydzę się zapytać go o wiek, ale wiem, że jeśli też takiego dożyję, to chciałbym jeszcze móc jeździć rowerem. Oczywiście, że daje radę. Pewnie tylko się ze mną droczył. Na dole ucinamy sobie pogawędkę i okazuje się, że mam do czynienia z miejscową legendą. Jerzy Płaczek przyjechał do Bielska pół wieku temu, oczywiście na rowerze. Do dziś tygodniowo pokonuje odległości pokaźniejsze niż większość „normalnych” ludzi przez rok. – Mamy tu świetne warunki do jazdy, tylko ruch na drogach coraz większy – mówi pan Jerzy i rusza dalej. Dzisiejsze sto kilometrów samo się nie zrobi! Sława Enduro Trails przyćmiła inne rowerowe inicjatywy w Bielsku- -Białej, ale nie sposób nie wspomnieć o Beskidzkim Towarzystwie Cyklistów, którego sekcję szosową prowadzi pan Płaczek.
Jolanta Koźmin, także należąca do BTC, śmieje się, że jej mąż dopiero po otwarciu tras na Koziej Górce odnalazł prawdziwe powołanie. Ona sama woli bardziej rekreacyjną jazdę – choć nie wiem, czy można nazwać rekreacją organizację rajdów dla 3000 osób albo znakowanie ponad 160 km trasy rowerowej na Słowację. Fragmentem tego szlaku pojedziemy do Szczyrku, by odbić w nowiusieńką ścieżkę rowerową wzdłuż płynącej przez miejscowość rzeczki Żylicy. Właściwie wszystkie polskie singletracki są wytyczone w lasach. Ja w górach najbardziej cenię sobie przestrzeń, dlatego tak bardzo chcę okrążyć „najnowocześniejszy ośrodek narciarski w Polsce”, jak zachwalają go włodarze. Kolejka krzesełkowa jest zaopatrzona w haki do przewozu rowerów i błyskawicznie wynosi nas na 1257 m n.p.m. Wypad na Skrzyczne jest doskonałym uzupełnieniem rowerowego wyjazdu w Beskid Śląski. Na łysym grzbiecie przed Malinową Skałą można wreszcie nacieszyć się pięknem panoram. A potem zjechać wygodną drogą z Przełęczy Salmopolskiej. Kto zamierza kontynuować jazdę grzbietem, musi liczyć się z tym, że dalsza część trasy solidnie go zmęczy. Nam z pomocą przychodzą e-bike’i. Bez problemu wypożyczymy je w niemal każdej popularnej wśród turystów miejscowości, a sądząc po liczbie zelektryfikowanych rowerów na szlaku, takie wspomaganie to już chyba żaden wstyd. Zresztą, liczy się przecież dobry flow. A tego zdecydowanie tu nie brakuje.