Była 6 rano z minutami. Sobota albo piątek. Rok 1990. Autobus z Lubina do Karpacza wlókł się dwie uciążliwe godziny, nie mogłem doczekać się „moich” Karkonoszy. Po drodze Legnica, huta miedzi, jakieś pola i powoli wyłaniające się pagórki. Miałem 15 lat, w żyłach buzowała mi niecierpliwość, a te wszystkie wzniesienia na horyzoncie, ta Wilcza Góra, zwana Wilkołakiem, której wschodnią połowę pochłonął kamieniołom, a zachodnią ocalili ekolodzy, czy „idealny stożek wulkaniczny królowej tych ziem” Ostrzycy nie robiły na mnie wrażenia. Jechałem przecież dalej. W Karkonosze. Jak tysiące po mnie i przede mną.
Jeszcze tylko Świerzawa, serpentyny na których zatykało mi uszy, Przełęcz Widok, zwana Kapellą, pierwsze spojrzenie na Karkonosze i prawie byłem na miejscu. 15 lat, kolejny weekend w górach i marzenie, żeby kiedyś tu mieszkać. Po drodze, w Złotoryi, jeszcze ktoś wysiadał, ale w Świerzawie już nikt. Wręcz odwrotnie – tylko wsiadali, jakby nikt nie chciał tu przyjeżdżać, a tłumek licealistów próbował wręcz uciekać. Byle do Jeleniej Góry, a stamtąd pewnie i dalej. I tak w Świerzawie zostało do dziś. Wystarczy przejść się po południu po rynku, a spotka się tylko kilka osób. Reszta albo siedzi przy rosole, albo już tu nie mieszka. Miasteczko wydaje się nieciekawe i zapuszczone. Jedynie dzieciaki się tu nie nudzą, bo zawsze mają co robić. Choćby pochlapać się w fontannie, z której nikt nie ma serca ich przegonić. Życie toczy się sennie i powoli, a do mnie wciąż i wciąż mówią na „pan”. Nawet w piekarni i pod fontanną. – Niech się spieszą ci, którzy mieszkają w wielkich miastach, a my żyjemy po swojemu. Pan to już w Świerzawie wszystko widział? Na wale pan już był? A na moście kolejowym? Tam, gdzie młodzi chodzą palić i Bóg wie co jeszcze robić? – pytają miejscowi. – Ja na chodzenie na most za stary jestem. Wystraszą się. – Ale w kościele Jana i Katarzyny to pan był? – dopytują. Perełka Świerzawy – kościół św. Jana Chrzciciela i św. Katarzyny Aleksandryjskiej, jest jednym z największych zabytków romańskich w Polsce. Budowla swą wyjątkowość zawdzięcza także malowidłom z XIII wieku, odkrytym dopiero w 1977 r. w trakcie prac konserwatorskich. Nie są to kolejni święci czy sceny z życia Jezusa, ale bocian, żyrafa i ryby, które zdobią ściany tuż za ołtarzem. W Świerzawie mieszka około 3,5 tysiąca ludzi i stoją aż 3 kościoły. – Jeden protestancki był, to w nim magazyn mebli po wojnie zrobili. Drugi stary, romański, zimny i pusty, to zamknęli. A trzeci to normalny. Nasz – mawiają mieszkańcy. Niedawno grupa niemieckich turystów, których przodkowie stąd pochodzili, ufundowała niewielki „pomnik” zbudowany ze starych płyt nagrobnych. Tablice przymocowano, niczym epitafia, do muru otaczającego kościół. Niby nic wielkiego, ale na szczęście dla tej ziemi ktoś odważył się przywołać niemiecką historię okolicy. Dzięki takim pomysłom historia powraca powoli do świadomości ludzi, którzy tu mieszkają. Już nie tylko napisy prześwitujące spod starej farby czy wszelkie żeliwne tabliczki przypominają o poprzednich mieszkańcach – „niby- cmentarz” przywraca pamięć o zmieniających się wielokrotnie granicach, władcach, walutach, językach i okupantach. Nareszcie.
Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu Podróże