Zielona Góra z góry
Zielona Góra to jedyna miejscowość w Polsce, gdzie w środku miasta znajduje się winnica. Wspinamy się po zboczu niewielkiego Wzgórza Winnego, które pełni teraz funkcję parku, a na ławkach między winnymi alejkami odpoczywają zielonogórzanie. Na szczycie wzgórza znajduje się symbol miasta – chętnie odwiedzana Palmiarnia. Jej historia rozpoczęła się w roku 1956, kiedy do Domu Winiarza na wzgórzu dobudowano niewielką szklarnię. Początkowo hodowano tu rośliny doniczkowe, ale z czasem zastąpiły je palmy kokosowe, kakaowce, a także największy w Polsce daktylowiec. Rosły rośliny, wraz z nimi musiała urosnąć i Palmiarnia – rozbudowywano ją 5 razy. W jej środku panuje wilgoć, jest duszno i parno.
„W upały temperatura pod samym dachem może dochodzić nawet do 50 stopni”, uprzedza nas dyrektor. „Warto jednak wspiąć się na górę nawet dla samej tylko panoramy miasta”. I rzeczywiście, z najwyższej galerii Palmiarni widać nie tylko czubki palm oraz głowy i talerze siedzących w restauracji i kawiarni gości. Rozciąga się stąd piękny widok na zabytkowe zakłady Polskiej Wełny, w których mieści się teraz galeria handlowa, na osiedla miasta, także na jego zabytkową, najstarszą część. Przede wszystkim jednak widać wspaniale zielone wzgórza.
NA TEMAT:
Na rynek i do warzelni
Trzeba to Zielonej Górze przyznać – tu naprawdę jest zielono. W samym mieście i na jego przedmieściach. Do miasta wjeżdża się nie, jak to zwykle bywa, przez tereny handlowe, domeny magazynów i salonów meblowych, ale prosto z lasu. Bujnego i gęstego. Samych zabytków Zielona Góra ma niewiele. Rynek otaczają kamienice z XIX i XX wieku. Na środku znajduje się ratusz, gdzie w informacji turystycznej wypożyczam elektroniczny przewodnik. Jest on bezpłatny, należy tylko zostawić kaucję w wysokości 100 zł. Pierwszy raz w życiu spaceruję po mieście z iGuidem. Ma to swoje plusy, bo trasę wyznaczam sama, a gdy opowiadacz przynudza, można go przewinąć, a w ostateczności wyłączyć.
Z przewodnikiem pod pachą spaceruję po rynku, a potem wzdłuż fragmentów murów obronnych i w końcu zatrzymuję się przy kościele pw. Matki Boskiej Częstochowskiej, o zachwycającej konstrukcji szachulcowej. Zaczyna padać, więc chronimy się w kawiarni. Afrykańskie klimaty mieszają się tu z PRL-owskimi, bo trafiliśmy do kultowej kawiarni Niger, która powstała w latach 50., kiedy nikt o poprawności politycznej jeszcze nie myślał. Na oknach wymalowano podobizny murzynków, specjalnością zakładu są kolorowe galaretki. Wieczorem wznosimy toast w warzelni piwa Haus przy placu Pocztowym.