Zawsze uderzało mnie to, że w poniedziałek ludzie myślą o piątku. W RMF FM jest nawet program - „Byle do piątku”. Powody? Jedni nie lubią swojej pracy, inni są przeciążeni obowiązkami i mają tego dość. Efekt jest ten sam – przetrwać do weekendu. Ale to oznacza, że przez 252 dni w roku nie żyjemy, a wegetujemy. Dwie trzecie życia leci do śmieci. Rozwiązania są dwa: albo zmiana pracy, albo dać sobie odpocząć.
Mam to szczęście, że lubię moją pracę, co wcale nie znaczy, że czasami nie jest jej za dużo. Poza tym równie mocno lubię podróżować. Chętnie spędziłbym większość roku w drodze, ale mam syna, dziewczynę i przyjaciół, z którymi chcę spędzać czas, kredyty do spłacenia. Zwykła codzienność. Czasami się w niej gubię. Zapominam o sobie i stawiam na wszystko inne: pilne jest to, żeby zająć się nowym projektem; pilny jest kolejny mail i telefon; pilne są spotkania zawodowe, zakupy, dodatkowe zajęcia, wymagania innych. Tylko ja nie jestem pilny. Siebie odkładam na później. Ale to później nigdy nie nadchodzi. Więc zdecydowałem, że zmienię hierarchię: pilny będę ja. Cała reszta potem. Dlatego wymyśliłem małą sobotę: w środę rano, przed pracą urządzam sobie mikrowyprawę. Schemat jest ten sam: wstaję pół- do godziny wcześniej i ruszam w teren zielony. Biorę małą, turystyczną kuchenkę na gaz, włoską kawiarkę i coś do jedzenia.
Rozkładam się w parku i urządzam sobie śniadanie na trawie – byłem już w Ogrodzie Krasińskich i Łazienkach Królewskich.
A kiedy naprawdę miałem mało czasu, zrobiłem sobie przerwę w drodze do pracy. Wysiadłem z autobusu i rozwiesiłem hamak nad stawem w pobliżu Fortu Augustówka w Warszawie. Bujałem się, czytałem książkę i piłem świeżo zaparzoną kawę. Po pół godzinie zwinąłem majdan i pojechałem do biura. Ostatnio poszedłem jeszcze dalej – w SUPAcademy.pl wynająłem deski Stand Up Paddle (SUP) i popłynąłem z dziewczyną i moim kumplem do Portu Czerniakowskiego na Wiśle. Zatrzymaliśmy się na środku zbiornika, odpaliliśmy kuchenkę i zaparzyliśmy kawę. Poza nami nie było nikogo. Machaliśmy nogami w wodzie, cieszyliśmy się porannym słońcem i ciszą. Chwilę popływaliśmy, a potem wsiedliśmy w taksówki i pojechaliśmy prosto do pracy.
Genialne było to, że wystarczyło trochę ponad pół godziny, żeby zapomnieć o codziennym pędzie. W środku tygodnia, przez chwilę czuliśmy się jak na wakacjach.
Chcesz urządzić swoją mikrowyprawę?
Dzień wcześniej spakuj w plecak albo torebkę zestaw: kuchenka gazowa, włoska kawiarka i kubek. (Jeśli go nie masz, po prostu rano kup dobrą kawę na wynos.) Jeśli masz ochotę, dorzuć kilka prostych rzeczy na śniadanie – takich, które nie wymagają żadnego przygotowania, np. kawałek sera, winogrona, bagietka. Wybierz na mapie park, do którego pojedziesz i sprawdź połączenia (jeśli jeździsz komunikacją miejską). Rano wstań pół godziny wcześniej i w drogę! Pierwszym razem spróbuj tego sam, następnym – zaproś przyjaciół.
O autorze
Łukasz Długowski – redaktor „Podróży”. Autor książki „Mikrowyprawy w wielkim mieście”, w której proponuje jak wcisnąć przygodę między pracę a zabiegane życie rodzinne. Swoje przygody relacjonuje na Facebooku i Instagramie.