Mamusiu, poczekajmy na autobus – trzyletni chłopiec spogląda na siedzącą obok mamę błagalnym wzrokiem. – Kochanie, tu nie jeżdżą autobusy. Tu jest Przemyśl – kobieta wzdycha, chwyta dziecko za rękę i razem ruszają dalej. Odruchowo zerkam na rozkład jazdy, wiszący tuż nad moją głową. Faktycznie, większość krateczek jest pusta. Ale właściwie po co autobusy miałyby kursować częściej, przecież tu wszędzie można dotrzeć pieszo, a spacery w tak malowniczej okolicy to czysta przyjemność. Tak myślałam pierwszego dnia. Jednak gdy kolejny raz wdrapywałam się na Wzgórze Zamkowe, by skrócić sobie drogę do Rynku i gdy maszerowałam stromymi ulicami, nogi stawały się coraz cięższe, a wzrok rozpaczliwie wodził za uciekającymi autobusami. Wspinaczka po wzgórzach dotkliwie uświadomiła mi niedostatki komunikacji miejskiej w Przemyślu.
NA TEMAT:
Patrząc z góry
Niektórzy twierdzą, że wzgórz jest siedem. Przemyśl miałby być wówczas naszym lokalnym Rzymem, ale w rzeczywistości wzniesień jest znacznie więcej. Stojąc na szczycie Kopca Tatarskiego, spoglądam w kierunku Sanu. To właśnie tu kończy swój bieg jako rzeka górska, by od tej pory płynąć spokojnie doliną. Niegdyś krzyżowały się tu najważniejsze szlaki komunikacyjne i handlowe tej części Europy – nic dziwnego, że na przestrzeni dziejów Przemyśl był łakomym kąskiem dla wielu najeźdźców. W oddali rysują się coraz to wyższe pagórki. – Na wierzchołkach, wśród drzew kryją się forty pierścienia zewnętrznego Twierdzy Przemyśl – tłumaczy przewodnik, Dariusz Hop. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z potęgi XIX-wiecznych fortyfikacji. Kopiec Tatarski wznosi się na wysokości 352 m n.p.m. i jest doskonałym punktem obserwacyjnym. Według legendy został usypany w XVII wieku na mogile poległego w walce chana Tatarów. Inna wersja głosi, że kryje on szczątki księcia Przemysława – przywódcy plemienia Lędzian i założyciela przemyskiego grodu. Faktyczna rola wzniesienia nie ociera się jednak o mity. Najprawdopodobniej była to część systemu obronnego, ułatwiająca sygnalizowanie nadciągającego niebezpieczeństwa. Niedaleko Kopca znajduje się górna stacja wyciągu narciarskiego, czynnego cały rok. To wygodny środek transportu na szczyt Zniesienia (nazwa wzgórza upamiętnia zniesienie, czyli pokonanie Tatarów). Obok stoku wytyczono trasę downhillową, a z drugiej strony tor saneczkowy. Déjà vu? Nie, na Gubałówce nie byłam od wieków, ale skojarzenie nasuwa się samo.
W sieci sacrum
Od dłuższej chwili wpatruję się w posąg poczciwego Szwejka, zastanawiając się, za co powinnam go złapać. Nos podobno przyniesie mi szczęście, pagony dadzą szansę na awans, a but uchroni przed bezrobociem (najmniej wytarte są pagony). Ostatecznie decyduję się utrzeć wojakowi nosa – szczęścia przecież nigdy za wiele. Pomnik stoi na Rynku i przypomina, że akcja powieści Haška toczy się również w Przemyślu. Wojak siedzi wygodnie na ławeczce i za nic nie chce się przesunąć. Wspinam się zatem ku ławkom w górnej części placu. Teraz już musicie mi uwierzyć, że tu wszędzie jest pod górkę – nawet Rynek jest pochyły. Jakby ten fakt nie robił wystarczającego wrażenia, dodam, że wyłożony jest naturalnym kamieniem, żadną tam kostką czy płytą. Z podziwem obserwuję kondycję grupy ministrantów wbiegających lekkim krokiem po stromych schodach. Za nimi kroczą zadumani księża. W odstępie może dziesięciu minut doganiają ich dwie zakonnice. Jestem tu wystarczająco długo, więc taki widok już mnie zupełnie nie dziwi. Pewnie spieszą się do Watykanu. Przemyślanie określają tak okolice XV-wiecznej archikatedry rzymskokatolickiej. Na tym niewielkim placyku sąsiaduje ze sobą tak wiele budynków sakralnych, że faktycznie na moment zapominam, że znajduję się w centrum miasta.
Cały artykuł o Przemyślu przeczytasz |