Nikt nic nie wie – to pierwsze, co przychodzi na myśl o Pogórzu Przemyskim, tajemniczym obszarze między Przemyślem a Bieszczadami. Podczas wizyty w krainie nad rzeką Wiar, tuż przy granicy z Ukrainą, przekonujemy się, że wrażenie to ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Odnajdowanie interesujących nas miejsc okazuje się sporym wyzwaniem. Brak tu infrastruktury turystycznej, a mieszkańcy często nie potrafią pomóc. Warto jednak podjąć wysiłek.
O Pogórzu Przemyskim coraz więcej osób słyszy dzięki projektowanemu Turnickiemu Parkowi Narodowemu. O utworzenie obszaru chronionego obejmującego fragmenty Puszczy Karpackiej od 10 lat walczy Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze. – Dzięki temu, że nagłaśniamy temat, ludzie są ciekawi, dopytują: co to za miejsce? Gdzie to jest? – mówi mi jej rzecznik Paweł Średziński. – Tereny te mijają zmierzający w Bieszczady turyści, nieświadomi tego, co kryje się po drodze. A Pogórze jest wyjątkowe nie tylko pod względem przyrodniczym, ale i kulturowym.
NA TEMAT:
Księstwo Arłamowskie
Na to, jak obecnie wygląda kraina łagodnych, zielonych wzgórz i lasów, wpłynęła burzliwa historia. Niegdyś, podobnie jak w Bieszczadach, tutejsze wsie i miasteczka tętniły życiem. W większości z nich mieszkała ludność ukraińska, która zniknęła stąd w wyniku wysiedleń w latach 1944-47. Teren zdziczał, przez co przyroda mogła tu bujnie rozkwitnąć.
W 1970 r. powstało tzw. Księstwo Arłamowskie, czyli Ośrodek Wypoczynkowy Urzędu Rady Ministrów. Zajmował on powierzchnię 23 tys. ha i obejmował tereny dziesięciu w większości bezludnych wsi. Na polecenie premiera Piotra Jaroszewicza usunięto pozostałości zabudowy – m.in. drewnianą cerkiew w Trójcy. Postawiono wysoki na 3 metry płot o długości 80 km. Za nim znajdował się teren łowiecki, z którego korzystała wierchuszka PRL-u. Na jej zaproszenie przybywały tu takie osobistości, jak przywódca NRD Erich Honnecker czy prezydent Jugosławii Josip Broz Tito.
Hotel dla znamienitych gości powstał na widokowym wzgórzu na skraju miejscowości Jamna Górna. Nadano mu nazwę położonej niedaleko nieistniejącej już wsi – Arłamów. O odbywających się tam ucztach krążyły legendy. – Mit Arłamowa wciąż żyje – mówi Paweł Średziński. – Kiedyś terenem rządziło wojsko, a teraz leśnicy, którzy również polują. W lasach ciągną się drogi, na których ambony stoją jedna obok drugiej – przygnębiające wrażenie.
Ale dzięki zamkniętemu ośrodkowi tutejsza przyroda pozostała dziewicza – przez 20 lat nie prowadzono gospodarki leśnej. Dawny hotel został rozbudowany: teraz działa tu gigantyczne centrum wypoczynkowo-sportowe, znane z tego, że trenuje w nim reprezentacja Polski w piłce nożnej. Banery reklamowe mogącego się pochwalić własnym lotniskiem ośrodka kontrastują z ciszą i spokojem, jaki panuje na praktycznie pustych drogach pośród wzgórz. Ogromny kompleks stoi na wzgórzu nad jedną z nich, biegnącą wzdłuż potoku Jamninka.
Okolica ta bywa nazywana doliną orłów, ze względu na obecność tych majestatycznych ptaków. Niegdyś była tu wieś Jamna Dolna – przypominają o niej stare jabłonie, ukryte w lesie groby mieszkańców czy pozostały po cerkwi krzyż. Są też ruiny dawnego dworu, prawdopodobnie z XVI w.
Kalwaria Pacławska
Ze szczytu Kopystańki – najbardziej znanego wzgórza w tych stronach – rozpościera się piękna panorama. Pośród wzgórz widać zabudowania Kalwarii Pacławskiej z kościołem i klasztorem Franciszkanów. To chyba jedyna szerzej znana miejscowość Pogórza Przemyskiego. Co roku do cichej, niewielkiej wsi na uroczystości maryjne ciągną tysiące pielgrzymów. Od świtu ze śpiewem na ustach wędrują do kapliczek po Dróżkach Kalwaryjskich, brodzą przez Wiar, który w tym czasie staje się Cedronem (tak nazywa się biblijny strumień w Jerozolimie płynący koło Góry Oliwnej).
Kalwaria Pacławska to również jedna z bardzo niewielu przygranicznych wsi, które nie zostały wysiedlone. – To dlatego, że to polska wieś i dominowała tu religia rzymskokatolicka – mówi Grażyna Muzykarz, właścicielka jednej z nielicznych agroturystyk w regionie. Jej rodzina mieszka tutaj od pokoleń. Pani Stanisława, mama pani Grażyny, pamięta, jak okolica tętniła życiem i różne kultury żyły ze sobą w zgodzie. Jako dziecko chodziła do pobliskiego Dobromila, gdzie mieszkało wielu Żydów. Tamta rzeczywistość bezpowrotnie minęła. Teraz, żeby dostać się do miasteczka po ukraińskiej stronie, trzeba jechać 70 km.
– Nigdy nie zapomnę tego strasznego huku – wspomina wyburzenie cerkwi w Kalwarii. Teraz niepokoi ją inna rzecz. – Na przestrzeni lat widzę, jak leśnicy wywożą z naszych lasów coraz to większe drzewa. To jest niewiarygodne! Technika tak poszła do przodu, że już można taaaakie ogromne jodły załadować.
Obie panie gorąco wspierają działalność Dziedzictwa Przyrodniczego, która niestety spotyka się z oporem wielu mieszkańców. – Większość z nich wywodzi się z innych zakątków kraju – mówi pani Grażyna. – Nie zdają sobie sprawy z wartości tutejszej przyrody.
Wg wyliczeń WWF w ciągu najbliższej dekady z Puszczy Karpackiej wyjedzie 36 tys. 40-tonowych ciężarówek ze ściętymi drzewami. Puszcza Karpacka zniknie.
Spotykamy się w Nowych Sadach. Fundacja uruchomiła tu tłocznię, gdzie powstają naturalne soki z jabłek. Jest z nami również Dorota Bury, która zajmuje się mchami i porostami. W fundacji pracują też specjaliści z innych dziedzin, np. ornitologii. Dokumentują obecność gatunków chronionych. Zgłaszają je następnie do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, żeby utworzyć tzw. strefę chronioną (wynosi ona np. 50 m od gniazda sóweczki). – Zdarza się, że Lasy Państwowe zarzucają nam, że celowo sami rozrzuciliśmy pióra – mówi Piotr.
Ruszamy w okolice Arłamowa, by zapuścić się w las. Rosną tu tysiące drzew – głównie buki i jodły – o wymiarach pomników przyrody. Czuję się jak w Puszczy Białowieskiej, teren jest jednak mocno pofałdowany – przecinają go wąwozy. Dorota wciąż w skupieniu się schyla. Zachęca do dotykania porastających podłoże i ogromne pnie mchów i wątrobowców. – Można bezkarnie je głaskać. I nic się nie stanie, gdy oderwiemy kawałek. Nie mają korzeni, tylko chwytniki, więc wystarczy odłożyć taki fragment na miejsce i on już sobie sam poradzi.
Pod lupą oglądamy puchlinkę ząbkowatą – porost, który na pierwszy rzut oka wygląda jak osad na pniu, a w powiększeniu prezentuje się niczym gromada Obcych. Zaliczany jest do gatunków wskaźnikowych dla lasów pierwotnych, czyli niepoddanych ingerencji człowieka. Wybiera stare drzewa i jest bardzo wrażliwy na zanieczyszczenia powietrza.
Na ratunek Puszczy Karpackiej
– Ludzie są podatni na to, co mówią im leśnicy – mówi Piotr Klub z fundacji. – Dla Lasów Państwowych drzewa to po prostu surowiec do wykorzystania. Poza tym dzikość postrzegana jest jako zagrożenie, niebezpieczeństwo. Należy ją okiełznać. Mnóstwo przecież krąży zabobonów, straszy się atakującymi niedźwiedziami i wilkami.
Plan utworzenia parku narodowego powstał już 36 lat temu. Nazwa pochodzi od masywu Turnicy, gdzie w lesie żyją wilki, rysie i żbiki. Najpierw na drodze stało Księstwo Arłamowskie, później lobby Lasów Państwowych. Ostateczną, najtrudniejszą przeszkodą okazała się zmiana Ustawy o ochronie przyrody z 2000 r., według której utworzenie parku wymaga zgody samorządów. Fundacja ma więc niełatwe zadanie. Trzeba przekonać mieszkańców, że park przyniesie im korzyści, choćby w postaci turystyki. – Jakbym nie wierzyła, że się uda, toby mnie tu nie było – mówi Dorota. – Ale naprawdę nie możemy czekać. Jeśli wciągu kilku lat nic się nie wydarzy, nie będzie już czego chronić.
W 2018 roku minister środowiska podpisał Plan Urządzenia Lasu dla Nadleśnictwa Bircza. Oznacza to, według wyliczeń WWF, że w ciągu najbliższej dekady wyjedzie stąd 36 tysięcy 40-tonowych ciężarówek ze ściętymi drzewami. Puszcza Karpacka zniknie.