Orzeł Wylądował
„Chodźcie, pokażę wam nasz Watykan”, proponuje z marszu pan Józef. Nigdy nie byłam w Watykanie, ale myślę, że poziom natężenia sacrum na metr kwadratowy jest tu porównywalny. Wzgórze za rynkiem, na które wspinamy się ulicą Fredry, przygarnęło potężną archikatedrę rzymskokatolicką, seminarium duchowne, piękny kościół franciszkanów oraz archikatedrę greckokatolicką na tak zwanym Karmelu, czyli pojezuicki kościół, który w 1991 roku oddano grekokatolikom. Przy okazji dowiadujemy się, że przemyskie seminarium duchowne zaprojektował architekt Leonard Reppel. Dotychczas znaliśmy go jako autora hotelu Pod Białym Orłem, w którym nocujemy, oraz kościoła w kształcie groźnie nastroszonych skrzydeł w pobliskich Orłach. Mamy szczęście, udaje nam się wślizgnąć na teren seminarium. Gdy Mikołaj robi zdjęcia kolejnej perły peerelowskiej architektury, ja dowiaduję się od przemiłego kleryka, że Przemyśl ma 21 parafii, że są teorie, iż chrześcijaństwo dotarło na tereny polskie przez to właśnie miasto, że w seminarium obecnie jest 133 kleryków oraz że mają wielkie sady i chlew z osiemdziesięcioma świniami. Uff. Należy nam się obiad. Specjalnością Przemyśla są placki ziemniaczane. Najlepsze podają w dwóch barach mlecznych tuż przy dworcu głównym. Porcja, czyli trzy kolosalne placki, kosztuje 6 zł. Innym kultowym daniem jest pizza z kaszą gryczaną w pizzerii galicyjskiej U Szwejka. Jest to duża drożdżówka z kaszą gryczaną posypana żółtym serem. Występuje też w wersji z grzybami lub z kiełbasą. Do tego kubek barszczu czerwonego albo białego. Pycha.
NA TEMAT:
Sztemp na Bazarze
Następnego dnia Kasia Olech, córka naszego przewodnika, dla równowagi zabiera nas na wyprawę po bazarach i ciuchlandach. Podczas tej trasy kompletnie tracę rozum. Pamiętam jedynie, że idąc od rynku, należy przejść przez tzw. kamienny most. Za nim rozpościera się bazarowy raj. W pierwszej kolejności idziemy na bazar ukraiński. Tu dostaniemy pyszną chałwę, tani alkohol i papierosy przemycane z oddalonej o 12 kilometrów Ukrainy. Poza tym całe hale chińskich ubrań jak z warszawskiego Stadionu Dziesięciolecia. „Nie mam przyjaciół wśród Ukraińców, oni mają swoje szkoły, swoje życie. Na ulicach też rzadko się słyszy język ukraiński. O tym, że mają święta, orientuję się po pustym bazarze, wszyscy jadą wtedy do domów”, opowiada Kasia. „Chodźmy teraz na polski bazarek, muszę kupić wiejskie jajka i mleko”. Na stolikach pośród plastikowych butelek z mlekiem i jajek leżą obdarte ze skóry króliki. Ulatniam się w poszukiwaniu obiecanych przez Kasię straganów z używańcami. Kurtki, swetry, buty, kolczyki. Pomińmy ten moment rozpusty. Za dowód szaleństwa, które mnie opanowało, niech wystarczy fluorescencyjnie różowa narciarka za całe 20 zł, utargowane z 25. Do reszty się nie przyznam, bo jak to się mówi w Przemyślu, to zwykły sztemp (czyli wstyd). A skoro przy lokalnych powiedzonkach jesteśmy, to pamiętajcie, gdy ktoś mówi daj ciumka, chce buziaka.
Timur Obala Legendę
Wieczorem idziemy na polską stronę odwiedzić Timura i Małgosię, którzy mieszkają w Przemyślu od dziesięciu lat. „Przemyśl dzieli nie tylko San, ale i historia. Do dziś pokutuje podział na część wschodnią, czyli ukraińską, i zachodnią, polską. W 1939 roku San był też granicą pomiędzy ZSRR i III Rzeszą. Mimo iż rynek i większość zabytków znajdują się po ukraińskiej stronie, gdy zaczęliśmy szukać domu, okazało się, że polska strona jest lepiej notowana i – co za tym idzie – droższa. Myślę, że w mieszkańcach wciąż drzemie powojenna obawa, że Ukraińcy wrócą i zabiorą”, opowiada Małgosia. Timur jest Tatarem z Tadżykistanu i specjalizuje się w malowaniu koni oraz ich ujeżdżaniu, wystąpił nawet jako statysta w „Starej Baśni”. Gosia, Polka z Podlasia, pisze, maluje i konserwuje ikony. Poznali się w Petersburgu na akademii sztuk pięknych. „Ikony pisane zamawia cerkiew, pisze się je zgodnie z tradycją na deskach, naturalnymi barwnikami. Ikony malowane są nowoczesne, niekanoniczne”, wyjaśnia. „Funkcjonowanie w środowiskach religijnych w Przemyślu jest dyplomatycznym wyzwaniem. Wybrałam ekumenię, bo łatwo tu kogoś urazić. Tak naprawdę to nie przynależę do żadnego kościoła, chodzę tam, gdzie mam ochotę. Ale to nie jest popularna postawa, tutaj każdy chodzi tam, gdzie należy, jak Polak, to rzymski katolik, jak Ukrainiec, to grekokatolik”. Timur jest muzułmaninem, więc ma święty spokój. Ku mojej radości przyczynił się do rozwikłania tajemnicy kopca tatarskiego. „Legenda głosi, że w czasach najazdu Tatarów, gdy zginął chan, jego żołnierze hełmami nosili ziemię i w ten sposób usypali kopiec. Podczas badań żadnych szczątków nie znaleziono. Dla pewności zwrócono się do mnie z pytaniem, jakie są nasze zwyczaje pogrzebowe. Tatarzy nigdzie nie zostawiali swoich – tak jak komandosi. A tym bardziej chana. Przywiozłem z Moskwy furę dokumentów na temat tatarskich pochówków i obaliłem legendę”, śmieje się Timur. Wieczorem testujemy polecaną przez Timura i Małgosię kawiarnię Absynt, gdzie zbiera się artystyczna śmietanka Przemyśla. „Zawsze gdy chcemy dowiedzieć się, jakie są wystawy i wernisaże, wybieramy się na rynek do Absyntu”, opowiada Małgosia. Elegancki wystrój, piękny kaflowy piec w centrum, zostajemy do ostatniego zamówienia. Po drodze do hotelu zahaczamy o bardziej zbuntowany pub Fort na ul. Piłsudskiego. Obiecująco brzmiący dancing Barcelonka tym razem odpuszczamy.
Przesądy w Muzeum
Sztemp się przyznać, ale niespecjalnie ciągnie mnie do Muzeum Dzwonów i Fajek. Na dodatek na wstępie słyszę, jak przewodnik tłumaczy grupie, że dobry dzwon powinien być jak kobieta: piękny i użyteczny. Zaciskam zęby i wspinam się wyżej do fajek. Muzeum znajduje się w Wieży Zegarowej, która oryginalnie miała być dzwonnicą grekokatolickiej cerkwi, schody są naprawdę strome. A tu niespodzianka, słynne i hołubione przez mieszkańców fajki (na rogu ul. Władycze i Franciszkańskiej istnieje nawet pomnik tejże) do Przemyśla sprowadził w 1876 r. Czech Wincenty Swoboda. Kolejny kamyczek do ogródka multikulti. Na dole kupuję czarno-białą pocztówkę z wizerunkiem Żyda rozdającego pieniądze żebrakom z napisem: „Aby pokuta, modlitwa i dobroczynność oddaliły niepomyślny los”. „Tylko jedną? Dopiero trzy pocztówki z Żydem w kopercie schowane gdzieś w domu zapewniają dobrobyt”, śmieje się elegancka pani zza lady. Niesamowite, pierwszy kontakt z kulturą żydowską i od razu zabobon. Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej, na które mam dużo większą ochotę, niestety nie przeniosło się jeszcze w całości do nowoczesnego, acz niezbyt lubianego wśród przemyślan budynku. Idziemy zatem do pracowni Jacka Szwica, który opowie nam o trzeciej po Ukraińcach składowej Republiki Przemyskiej, czyli o Żydach.
Na Kawę Jadę do Lwowa
„Mimo że obecnie Przemyśl nie jest już wielokulturowy, trzeba na niego patrzeć jak na miasto, które powstało z wielu kultur. Plac, na którym jest nowa siedziba Muzeum Ziemi Przemyskiej, był kiedyś terenem starego miasta żydowskiego. Gęsta XIX-wieczna zabudowa, synagoga, cztery domy modlitw. Niemcy zniszczyli wszystko”, opowiada Jacek, z zawodu fotograf, z zamiłowania pasjonat kultury żydowskiej. Zorganizował trzy wystawy na temat synagogi i getta przemyskiego oraz dwa albumy na ten sam temat. „Teraz w Przemyślu mieszka sześciu Żydów. Ostatnio przy okazji pogrzebu musiałem przywozić Żydów z Lwowa, żeby można było odmówić kadisz. W rodzinie miałem korzenie żydowskie, ale od strony ojca. Moja rodzina pochodziła ze Wschodu”. Pewnie dlatego pan Jacek czuje się tak samo związany z Przemyślem jak ze Lwowem. „Dla mnie granica jest sztuczna, zwłaszcza kulturowo. Śmieję się, że na kawę jadę do Lwowa, bo mają smaczniejszą. To tylko 120 km”. Na koniec rozmawiamy o okalającej Przemyśl twierdzy, która w 1914 roku była największą po Antwerpii i Verdun w Europie. „Przemyśl, jaki teraz widzimy, istnieje dzięki twierdzy, czyli dzięki Austriakom. Oczywiście były to czasy zaborów, ale nie można zapominać, że wtedy ludzie się wzbogacali, budowali, samych szewców w Przemyślu były 3 tysiące”. W wolnych chwilach pan Jacek zajmuje się oprowadzaniem wycieczek. „Zgłaszają się do mnie głównie grupy ciekawe losów przemyskich Żydów. Pokazuje im pozostałości po getcie, cmentarz na Słowackiego. Na deser zabieram ich na offroad po twierdzy, czyli przejażdżkę samochodem terenowym po ruinach”.
Offroad na Styku Kultur
W przelocie poznajemy Bogdana Huka, dziennikarza ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo”. Urodzony pod Olsztynem, gdzie trafili jego rodzice w ramach akcji „Wisła”, w Przemyślu mieszka od 1997 roku. „Akcja »Wisła«, czyli przymusowe wysiedlenie Ukraińców z tych terenów, została politycznie potępiona, ale nigdy nie była odwołana. Dekrety z 1947 i 1949 r. o pozbawieniu majątku nadal funkcjonują, do tej pory nikt swojego majątku nie odzyskał. Nikt nie odzyskał też dobrego imienia, do dziś na Ukraińcach w Polsce ciąży piętno banderowca, czyli członka Ukraińskiej Powstańczej Armii”, komentuje. Przypomina mi się, jak pan Józef mówił o holocauście, którego UPA dokonało na Polakach. Z pomocą przychodzi Jacek Szwic. „Konflikt polsko-ukraiński nadal się tli”, komentuje. „Ale nie można na Przemyśl patrzeć tylko przez pryzmat konfliktów polsko-ukraińskich czy holocaustu, to już nie te czasy”. Następnego dnia tuż przed wyjazdem niespodziewanie my również mamy swój offroad po twierdzy. Pan Józef zabiera nas swoim dżipem do Siedlisk. Gdy w krzakach majaczą biało-czerwone i niebiesko-żółte słupki, zaczynam się nerwowo rozglądać, czy nie depcze nam po piętach straż graniczna. Cali i zdrowi docieramy do twierdzy, gdzie pan Józef pokazuje nam na ścianach podpisy wartowników. Na pożegnanie kwituje: „Co do waszej wielokulturowości, to tutaj nikt nie może powiedzieć, że jest stuprocentowym Polakiem. Mama mojej mamy była Ukrainką, to jest naturalne, gdy żyje się na styku kultur”.
Przemyśl to miasto, w którym Chrystus urodził się 15 września. Stoi w cieniu olbrzymiego krzyża i czuwa nad miastem. Ma nad czym, bo kościołów tu bez liku. Innowierców też, choć obecnie występują w zdecydowanej mniejszości. Na wszelki wypadek z okazji millennium władze miasta postanowiły jednak zawierzyć miasto Panu. Wydarzenie upamiętnia tabliczka: „Krzyż Zawierzenia miasta Przemyśla Bożemu Miłosierdziu poświęcony 15 września, 2000 lat po narodzinach Jezusa”. Zwyczajowo wzgórze nazywa się kopcem tatarskim. Józef Olech, uroczy przemyślanin, który wziął na siebie trud pokazania nam miasta, od razu rzuca, że z Tatarami wzniesienie nie ma nic wspólnego. Panorama stąd niezwykła, na wzniesieniu obok stok narciarski (tak, w środku miasta!), ale skąd ta nazwa? Odkładam zagadkę na później, najwyższy czas zejść z parnasu i pooglądać miasto. W Przemyślu wszystko jest podwójne. Dwa dworce, dwa bazary, dwóch arcybiskupów, dwa Boże Narodzenia. Nawet katolików są dwa rodzaje. Grekokatolicy to część prawosławia, która po unii brzeskiej zachowała swój obrządek, ale przyjęła zwierzchnictwo papieża. Od odmian kościołów można w Przemyślu dostać zawrotu głowy. Jest kościół ewangelicko-metodystyczny, klasztor Karmelitów Bosych, Bazylianów, synagoga, w której obecnie znajduje się biblioteka, cerkiew prawosławna, no i oczywiście cerkiew greckokatolicka. Po samych świątyniach widać, że kiedyś było to miasto wielokulturowe.