Amundsen, Scott, Wielicki, Kamiński, Leigh Fermor – oni wszyscy nas oszukali. Albo sami uwierzyliśmy w bajkę o podróżniku. Że można być odkrywcą, a przy tym mieć rodzinę, pracę i stabilizację. Sam tak chciałem i wielokrotnie szarpałem się z życiem. A to ruszałem na kilka miesięcy do Ameryki Południowej, a to próbowałem przejść Norwegię na nartach, eksplorować Patagonię. Za każdym razem mniej lub bardziej ryzykując zdrowie, zostawiając rodzinę i wracając z długami.
Przed wyjazdem „zajeżdżałem się”, żeby zarobić więcej pieniędzy, odrobić urlop i zdobyć sponsorów. Zwykle znikałem wtedy z życia rodziny i przyjaciół. To o tym opowiadał Adam Pustelnik, syn himalaisty Piotra Pustelnika: nawet jak ojciec był w domu, to i tak go nie było, bo organizował kolejną wyprawę.
Zwykłych ludzi nie stać na to, żeby być podróżnikiem i mieć normalne życie. Aby na serio zajmować się podróżami, trzeba im się oddać w stu procentach. Kiedyś myślałem, że w przeciwnym razie pozostaje tylko nudne życie w korporacji.
Czym jest mikrowyprawa
Odkryłem jednak trzecią drogę – mikrowyprawy. Kilka lat temu przeczytałem wywiad z angielskim podróżnikiem Alastairem Humphreysem. Facet w cztery lata przejechał na rowerze cały świat, ale kiedy wrócił do domu, nie chciał usiąść w kapciach przed telewizorem. Jednocześnie nie chciał już wyjeżdżać na tak długo. Wymyślił więc, że będzie realizował mikrowyprawy, kieszonkowe przygody, które można zmieścić w czasie wolnym po pracy albo w weekend.
Najpierw trzeba uwierzyć, że w pobliżu domu są miejsca, w których można przeżyć przygodę. Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że najbliżej znajdę je w Norwegii. Ale odkąd zacząłem się rozglądać i myśleć szerzej, okazało się, że takie miejsca są tuż za rogiem.
W ciągu ostatnich lat zdążyłem się przespać na wyspie na Wiśle pod Warszawą, spłynąć dziecięcym pontonem niewielką rzeką Jeziorką, przespać na 30 metrach wysokości w namiocie ścianowym w skałach pod Krakowem, wspiąć się na drzewa w podmiejskich lasach Katowic, przejść z lotniska Kraków-Balice do centrum, na stand up paddle (wiosłowanie na stojąco na desce) spłynąć Wisłą do pracy.
Przygoda jest w nas, wystarczy tylko znaleźć sposób, by ją uwolnić.
Spróbuj dostać się do pracy na stand up paddle – to świetny pomysł na mikrowyprawę, fot. Shutterstock.com
Jak zorganizować mikrowyprawę
Dzisiaj mapy już nie mają takiego znaczenia jak kiedyś. Wpisujemy start i metę w GPS i jedziemy jak po sznurku, nie zdając sobie sprawy z tego, że 100 metrów od drogi może się znajdować świetne miejsce na przygodę. Trzeba to zmienić. Wziąć do ręki papierową mapę i przyjrzeć się okolicy domu albo miasta. Szukaj zielonych plam lasów, niebieskich nitek rzek i kleksów jezior. Jeżeli mieszkasz w fajnym miejscu, w okolicy znajdziesz góry, wąwozy albo jaskinie. Nie szukaj daleko, niech dojazd nie zajmie ci więcej niż godzinę w jedną stronę. Chodzi o to, żebyś spędził jak najwięcej czasu w naturze, a nie samochodzie.
Teraz przeskocz do internetu, włącz Google Maps i przyjrzyj się wersji satelitarnej, w której widać wszystkie szczegóły. Sprawdź, jak dojechać, poczytaj blogi, może ktoś tam był i zdradzi jakieś ciekawe informacje. Tak właśnie zrobiłem kilka lat temu. Kiedy podchodziliśmy do lądowania na Okęciu, z okna samolotu wypatrzyłem wyspy na Wiśle. Zaraz potem, w domu, wziąłem do ręki mapę, żeby je zlokalizować. Później poczytałem o nich w internecie i tak zaczęła się moja pierwsza mikrowyprawa.
W pobliże wysp podjechałem z kumplem miejskim autobusem, przeszliśmy kawałek, brodząc w rzece, rozłożyliśmy śpiwory, gadaliśmy przez całą noc i gapiliśmy się w gwiazdy. Rano zebraliśmy tobołki i pojechaliśmy prosto do pracy.
Mikrowyprawa – ile to kosztuje
Jedną z najfajniejszych stron mikrowypraw jest to, że kosztują niewiele albo prawie nic. Nocleg na wyspie wyniósł mnie tyle, co dwa bilety na autobus – osiem złotych. Co prawda miałem już podstawowy sprzęt: karimatę i śpiwór, ale nawet jeśli tego nie masz, nie znaczy, że musisz wydawać majątek. Możesz pożyczyć je od znajomych albo pójść po bandzie i pojechać z kocami, a nawet pierzyną. Będzie śmiesznie, ale to wciąż przygoda.
Jeśli chcesz kupić sprzęt i nie masz zbyt wiele pieniędzy, sprawdź second-handy (moja znajoma kupiła tam kurtkę z goreteksu za kilkadziesiąt złotych) albo aukcje w internecie. W drugiej kolejności – supermarkety sportowe, które często mają trochę tańsze marki własne. A jeśli śpisz na kasie i jesteś totalnie przekonany do mikrowypraw, kup sprzęt z górnej półki. Wydasz więcej, ale będzie on służył przez lata i w wielu sytuacjach ocali ci skórę.
Ten schemat stosuj do każdego zakupu, nie tylko do śpiwora. Ale uwaga: nie skupiaj się za bardzo na ciuchach, plecakach i namiotach. W mikrowyprawach nie chodzi o to, żeby świetnie wyglądać, tylko żeby przeżyć świetną przygodę.
Często kiedy określam cel, mierzę wysoko. Zwykle za wysoko. Zamiast po prostu przejść Norwegię na nartach, chcę pójść po najtrudniejszym terenie, przy największych mrozach i najsilniejszych wiatrach w roku. Nierzadko okazuje się, że jest za trudno, za długo, za daleko. Zamiast mieć frajdę z przygody, mam frustrację, że nie daję rady.
Jeśli dopiero zaczynasz, spróbuj czegoś prostego, na przykład noclegu na dziko. Przede wszystkim zniknie problem braku czasu. Co noc gdzieś musimy spać, dlaczego raz w tygodniu, zamiast w swoim łóżku, nie przespać się w lesie? Wyjazd wieczorem, powrót rano, dla dzieci można zorganizować nianię lub wziąć je ze sobą, nie trzeba brać urlopu – idealny układ!
Nocleg pod gołym niebem
Jeśli nie czujesz się zbyt bezpiecznie na łonie natury, zabierz ze sobą przyjaciół. Można spać w namiocie, ale gwarantuję, że noclegu pod gołym niebem nigdy nie zapomnisz. Masz bezpośredni kontakt z rzeką czy lasem, a przez całą noc patrzysz w gwiazdy. Nie tylko można poczuć miejsce, w którym się jest, ale też zyskuje się lżejszy plecak. Jeśli nie jesteś pewien pogody, kup płachtę biwakową – odizolowany od podłoża skrawek materiału. Dobry kompromis między spaniem pod chmurką a kiszeniem się w namiocie.
Zawsze staram się wybierać jak najbardziej oddalone od ludzi miejsce. Czuję się wtedy bezpieczniej i mogę cieszyć przyrodą, zamiast skupiać się, czy ktoś nie idzie. Spałem w różnych miejscach – pod mostem, na plaży, przy lotnisku, w kapliczce – i nigdy nikt mnie nie przegonił, nie próbował zrobić mi krzywdy. W ubiegłym roku nocowałem na skałkach pod Tyńcem. Nad ranem wpadła na mnie grupa fotografów, którzy przyszli na plener. Najpierw zamarli: – Ktoś tu śpi! A zaraz potem szeptem: – Cicho, nie budźmy go.
Teoretycznie w Polsce prawo dopuszcza jedynie noclegi w wyznaczonych miejscach, czyli na kempingach. Ale jeśli zachowujesz się po ludzku, nie robisz hałasu, nie śmiecisz, czyli nie pozostawiasz po sobie śladu, nie widzę problemu. Niedzielny spacer po lesie to nie jest prawdziwy kontakt z przyrodą. Trzeba w nią wejść na całego, dać się jej porwać, a nie przyglądać z daleka.
Pomysły na mikrowyprawy
- Jeśli nie jesteś jeszcze gotowy na nocleg na dziko, wykorzystaj swój ogród albo ogród znajomych. Rozłóż kołdrę czy śpiwór i spędź noc pod chmurką.
- W tym roku zamierzam spać w sadzie. Marzy mi się nocleg wśród kwitnących jabłoni. Obowiązkowo trzeba wziąć ze sobą moskitierę, żeby nie przeszkadzały komary i pszczoły.
- Wyznacz trasę: od miasta do miasta, wzdłuż rzeki, z domu do domu babci, z centrum miasta do najwyższego wzniesienia w pobliżu – i po prostu idź. To moja ulubiona wersja mikrowypraw. Daje najwięcej możliwości, pozostawia dużo wolności i często stwarza okazje do poznania ciekawych ludzi.
- Spłyń rzeką. Kajakiem, pontonem albo na SUP-ie. Jeśli jesteś dobrym pływakiem, wpław. Wybierz małą, bezpieczną rzeczkę, szeroką na kilka metrów i nie głębszą niż dwa.
- Pójdź zieloną drogą do pracy. Sprawdź na mapie, czy da się wyznaczyć pieszą drogę do pracy miejskimi parkami i raz w tygodniu zrezygnuj z autobusu lub samochodu. Rano to jak darmowa siłownia, a po całym dniu pracy – sesja relaksacyjna.
Jak się spakować na mikrowyprawę
Zazwyczaj drobne rzeczy zabierają najwięcej czasu przy pakowaniu i najbardziej zagracają plecak. Unikaj tego jak ognia: im mniej weźmiesz ze sobą, tym lepiej.
Jeśli chodzi o gotowanie – daj sobie spokój z wymyślnymi potrawami. Niepotrzebnie stracisz czas. Ja najczęściej biorę ze sobą płatki owsiane błyskawiczne, banana i suszone owoce na śniadanie. Rano wystarczy je zalać wodą, nawet zimną, i po 15 minutach śniadanie gotowe. Jeśli zupełnie nie masz czasu, kup gotową, porcjowaną owsiankę w sklepie. Możesz też kupić inne gotowe dania, np. nuggetsy, fasolkę po bretońsku, kurczaka z rożna itp. Zamiast naczyń wystarczą menażka, scyzoryk i łyżka. Jeśli zabraknie dodatkowej miski, możesz ją zrobić.
Kiedyś obudziłem się rano na pomoście nad jeziorem i zdałem sobie sprawę, że nie wziąłem ze sobą menażki – a na śniadanie miałem owsiankę. Przeciąłem butelkę po wodzie na pół, w jednej części zrobiłem owsiankę, a z drugiej wyciąłem łyżkę. Odpuść sobie kupowanie palnika i butli gazowej. Możesz zrobić małe, właściwie mikroognisko, na którym zagotujesz wodę. Wystarczy pomiędzy trzema kamieniami ułożonymi na planie trójkąta położyć stos patyczków i podpalić. Na kamieniach stawiasz menażkę i palnik gotowy.
W apteczce powinny się znaleźć: bandaż, plaster, repelent na komary, woda utleniona. Można ją kupić w żelu, żeby było lżej. Płyn dezynfekujący do mycia rąk dostaniesz w każdej drogerii. Jeśli nie masz w pracy prysznica, a będziesz do niej wracał prosto z mikrowyprawy, zaopatrz się w mokre chusteczki, umyjesz nimi całe ciało. Śpię dość płytko, więc zwykle zakładam na oczy zaślepki, a do uszu wkładam zatyczki. Wtedy nie budzi mnie światło o poranku i nie przeszkadzają zwierzęta (zwykle jeże) kręcące się w pobliżu obozowiska.
Co najważniejsze, wyłącz telefon. Jeśli już musisz, na samym początku mikrowyprawy wrzuć post na Facebooka czy Instagram, ale potem wyłącz komórkę. Nie sprawdzaj poczty, nie odpowiadaj na SMS-y, nie lajkuj. Mikrowyprawy są po to, żebyś odpoczął, poczuł kontakt z przyrodą i przeżył przygodę. Nie da się tego zrobić z nosem w telefonie.
Więcej o mikrowyprawach dowiecie się z książki Łukasza Długowskiego „Mikrowyprawy w wielkim mieście”.