DO CZTERECH RAZY SZTUKA
Rok pierwszy. Dwie próby kontaktu ze światem afrykańskiego models show. W słuchawce miły głos, zapewniający, że „yes, of course, żaden problem Thomas, już jadę”. Czekałem kilka miesięcy, czekałem zawsze, gdy przyjeżdżałem na wyspę i... nie doczekałem się. Przywiozłem za to tysiące widoczków, pocztówek z wakacji: glinianych chatek skąpanych w porannej mgle, głowy czarnych palm na tle płomiennego, zasypiającego nieba, plecy wioskowych dziewcząt uciekających przed aparatem.
Kolejna próba była bardziej udana, choć modelka była absolutnie „drewniana”. Po minucie zdjęć usłyszałem: Thomas, jestem zmęczona. Ani ja, ani aparat, nie zdążyliśmy się rozgrzać. Za to wieczorem wystąpiłem w roli kucharza, kelnera i właściciela darmowego schroniska. W nagrodę za dobre sprawowanie, stałem się dumnym posiadaczem jednego zdjęcia: pod wysokim dachem z makuti, na bujanym łóżku, medytuje Happyness (tak kazała się nazywać) i zanurza się powoli, miękko i konsekwentnie w sen.
NA TEMAT:
Przyglądałem się zdjęciu z każdej strony, zastanawiałem się, czy warto, czy nie warto zapełniać nim pamięci komputera i z tej zadumy wyrwało mnie oznajmienie: Thomas, jestem głodna, chcę spać, picture tomorrow – w wolnym tłumaczeniu – skocz chłopcze do kuchni i przemyśl menu. No to zabrałem się za gotowanie, ścielenie łóżka, zmywanie i wróciłem do lektury zdjęcia. Ostre czy nie ostre? Światło takie sobie czy właśnie ciekawe? Kompozycja może być chyba, ale ta belka z boku... – Thomas... dać mi wino, zawsze piję przed snem. No właśnie, mruczę pod nosem, u sąsiadów też byli goście, a już jest ciemno. Z rezygnacją włożyłem frak kelnera i podaję, zabieram, nalewam, znów przynoszę, odstawiam. – Wank You... Thomas...
Kolejna próba. Dziewczyna spotkana w mieście, pracuje w lodziarni, uśmiech od ucha do ucha, zgrabne palce, w oczach spokój i ciekawość świata. – Może chciałabyś zapozować? – pytam. – Jasne, kiedyś byłam modelką, dlaczego nie. Umówiliśmy się na lunch połączony z sesją. Spóźniła się... dwa dni. Oczywiście nie z własnej winy. – Wiesz Thomas jak to jest, dala-dala zawsze się spóźnia. Wiem, jak to jest, choć pewnie nie mówimy o tych samych dala-dala, których szoferzy na wyboistej drodze bawią się w grę: zgadnij, czy Bóg nad tobą czuwa i wciskają do oporu pedał gazu i sprzęgnięty z nim klakson.
– Dala-dala very slow, Thomas... Wiem wiem, na drodze złożonej z dziur, na drodze permanentnie składającej się z wyrw, na drodze, po której biegają dzieci, wół ciągnie z mozołem załadowaną po pachy przyczepę, na drodze, która jest wymarzonym miejscem, zwłaszcza w nocy, do swobodnego horyzontalnego odpoczynku, kierowcy daladala odbywają codzienny wyścig z czasem.
No więc tym razem, cudem, znalazł się porządny szofer. Przez tego porządnego szofera lunch zamienił się w kolację. Dramatyczne poszukiwanie światła na czarnej skórze wkomponowanej w mrok – oto jak mógłbym streścić kilka zdjęć, które udało mi się zrobić tamtego wieczoru. W międzyczasie porządny szofer, który przywiózł modelkę, wrócił do swoich dawnych przyzwyczajeń i z zacięciem kierowcy rajdowego przemknął przed moim domem. Trzeba było modelkę odstawić do najbliższej wioski, na trasie znikąd do Stone Town i wrócić w przekonaniu, że znów nie zostałem fotografem, za to podszkoliłem umiejętność gotowania i kelnerowania.
AFRYKAŃSKI "FASHION WEEK"
I próba ostatnia. Tu was zaskoczę. Udało się. Po prostu wieści rozeszły się po całej wyspie, i mój dom zamienił się w magnes dla modelek, zaczął się swoisty fashion week. Przyjeżdżały już nie pojedynczo, ale w grupach. Fotografowałem kilka dni, godzinę, może dwie dziennie, przez resztę czasu poświęcałem się obsłudze kulinarnej. Przy okazji nauczyłem się myśleć o sesji w sposób holistyczny.
Oczywiście, była fryzjerka i była wizażystka, ale wszystkie musiały kiedyś przeczytać „Wystarczy być” Kosińskiego. No więc były, a o grzebień i lakier, zmywacz do paznokci i podkład, eyeliner i cienie do powiek musiałem zadbać sam. To był najszybszy i najpełniejszy trening, w którym od fotografa awansowałem na kuchcika i dalej na menedżera knajpy we własnym domu. Wydawałem drinki o zachodzie słońca, organizowałem lunch na tarasie z widokiem na ocean. Lubię się doskonalić. Jutro wybieram się do Sheratona, zamierzam ubiegać się o posadę kierownika restauracji. A na razie, w wolnej chwili, staram się po prostu robić zdjęcia moim ulubionym OMD.
Więcej tekstów autora na: Tomektomkowiak.com