Położona w Afryce Środkowej Gwinea Równikowa (wbrew nazwie równik wcale przez nią nie przechodzi) jest na liście najrzadziej odwiedzanych krajów świata.
Problemy zaczynają się już przy załatwianiu wizy – mniejsza o to, że to chyba najdroższa wiza świata (kosztuje 180 euro), chodzi o wymagania, jakie trzeba spełnić. Należy na przykład przedstawić sądowe zaświadczenie o niekaralności. Żeby nie było za łatwo – przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego.
Kiedy po długich procedurach stajemy się szczęśliwymi posiadaczami wizy, okazuje się, że i tak niełatwo tutaj wjechać. Można samolotem, choć loty są tu bardzo drogie. Można też drogą lądową, tak jak ja to zrobiłam (możliwe opcje: z Kamerunu lub Gabonu). Jednak nigdy nie wiadomo, czy dla białych turystów granica będzie otwarta. A nawet jeśli będzie, to czy urzędnik będzie miał wystarczająco dobry humor, żeby nas wpuścić. Jeśli będzie miał zły, trzeba mu go poprawić łapówką.
O tym, że w Gwinei Równikowej „tylko ryba nie bierze”, przekonywałam się na każdym kroku.
NA TEMAT:
Ostrożnie z aparatem
Najczęstszym powodem prób wyłudzenia pieniędzy są zdjęcia. Obiektów militarnych fotografować nie wolno. Problem w tym, że obiekty militarne są w Gwinei na każdym kroku (rządzący od 38 lat prezydent-dyktator Nguema Mbasogo obsesyjnie boi się zamachu na swoje życie). Wszechobecni żołnierze, policjanci czy ochroniarze uważają, że dosłownie wszystko ma znaczenie strategiczne.
Po sfotografowaniu wiejskiego kościoła chciano mi skonfiskować aparat, a za zdjęcia jaszczurki – „big problem” – groziło mi 14 miesięcy więzienia. W ciągu trzech dni pobytu zaliczyłam trzy zatrzymania na posterunku i siedem pomniejszych scysji. Dodam jeszcze, że dwa razy to nie policjanci zauważyli moje fotografowanie, ale przypadkowi ludzie, którzy donieśli na mnie stróżom porządku.
Nie wiem, nie rozumiem
Na szczęście na służbach mundurowych wrażenie robi to, że podróżuję sama. Sprawdza się też udawanie, że nie wiem, o co chodzi. Kiedy po dwóch godzinach rozmów z żołnierzami usłyszałam, że są „głodni” (w podtekście: potrzebujemy kasy), wyciągnęłam kupione na targu banany. Dowódcy opadły ręce i uznając mnie za przypadek beznadziejny, oddał mi zatrzymany paszport. Na pożegnanie, już prywatnie, poprosił o kontakt do mnie (na marginesie: Gwinea to jeden z niewielu krajów, gdzie władze zablokowały Facebooka).
Po co komu turyści?
Z biednego, ale pełnego sympatycznych ludzi Kamerunu żal mi było wyjeżdżać, ale o opuszczeniu Gwinei myślałam z ulgą. To pierwszy w moim podróżniczym życiorysie kraj, do którego nie chcę wracać.
Rozumiem taktykę władz. Po co im turyści, skoro mają ropę. Paliwo to tutaj jedyna tania rzecz – litr diesla kosztuje 1,5 zł, butelka wody jest dwa razy droższa. Niestety profity z ropy ma wyłącznie rząd: prezydent-dyktator i jego świta. Tego, że duża część mieszkańców nie ma pracy i żyje w biedzie, władze nie dostrzegają albo nie chcą dostrzec. Gdyby byli turyści, zarobiliby wszyscy: i władza, i obywatele. Ale na tych nikomu tutaj nie zależy.