W Kiberze – jednej z największych dzielnic biedy w Afryce Wschodniej – wielu ludzi mieszka w rozpadających się budynkach z gliny czy w metalowych beczkach. Dzienny dochód na jednego mieszkańca to mniej niż jeden dolar. Jednak dzięki działaniu wielu organizacji pozarządowych, wolontariuszy oraz misjonarzy, sytuacja powoli się zmienia. Tuż obok Kibery znajduje się bogata dzielnica Karen. Dzielnica nazwana tak na pamiątkę słynnej Karen Blixen. Blixen mieszkała w Nairobi w latach 30. XX wieku i to ona przyczyniła się do powstania pierwszej szkoły, szpitala, plantacji kawy i herbaty. W ten sposób zapewniła ludziom pracę i potrzebną opiekę medyczną. W domu, w którym kiedyś mieszkała, znajduje się obecnie muzeum z pięknym ogrodem, a mieszkańcy wspominają ją z szacunkiem. W miejscowości Ngong z matatu przesiadamy się na motory. Po dwudziestu minutach docieramy do Oloish-Oibor, małej wioski masajskiej. Najliczniejszą etniczną grupę w Kenii stanowią ludy Bantu, do których zaliczają się plemiona: Kikuju, Luhja, Meru i Kamba zamieszkujące południową część wyżyn i wybrzeże. Północny wschód zajmują ludy kuszyckie: Somalijczycy i Boran. Jednak do najczęściej spotykanych należą ludy nilockie, a w nich plemiona: Turkana i Masajowie. Masajowie to lud koczowniczy, a budowane przez ich chaty (enkaji) powstają z lokalnych, łatwo dostępnych materiałów, nie są więc szczególnie wytrzymałe. Dom opiera się na drewnianej konstrukcji z tyczek, wbitych bezpośrednio w ziemię i przeplecionych siatką z mniejszych gałązek. Ta konstrukcja zostaje następnie zagipsowana mieszanką błota, trawy, krowiego gnoju, moczu i popiołu. Enkaji mają kształt owalu lub koła, są dość małe – 3 × 5 m, a ich wysokość wynosi 1,5 m. Na tej małej przestrzeni rodzina gotuje, je, śpi, przechowuje żywność oraz wszystko, co posiada. Domy budowane są przez kobiety. Z kolei płot (enkang) w kształcie okręgu, który otacza wioskę, budowany jest przez mężczyzn. Dla nas przygotowany został oddzielny budynek. Blaszana wiata z dostępem do czystej wody pitnej. To, że Masajowie są społeczeństwem silnie patriarchalnym, widać już przy pierwszym wspólnym posiłku. Spośród Masajów w kolacji uczestniczy tylko płeć męska. Razem z Masajami i trzema polskimi lekarkami pijemy herbatę, jemy czapati i lokalne owoce. Spotkaniu towarzyszy ujadanie hien, ale rozmowom nie ma końca. Na szczęście wymiany zdań na temat kultury, obyczajów i norm afrykańsko-europejskich kończą się puentą „pole-pole”, czyli: „spokojnie, spokojnie”. Po trzech dniach spędzonych wśród Masajów, w wiosce z widokiem na majaczące w oddali góry Ngong, nie dziwi mnie, że Karen Blixen spędziła tam 20 lat swojego życia.
Matatu pochodzi z języka suahili, tatu znaczy trzy. W latach 60. XX wieku na ulicach miast zaczęły się pojawiać takie busiki i cena za kurs wynosiła właśnie 3 centy.
Muzungu – w języku suahili oznacza „Europejczyk” lub też „biały człowiek”.
„Muzungu, muzungu”, słyszymy na każdym kroku. Biali ludzie przemykający ulicami Nairobi to widok dość rzadki, zwłaszcza że stolica Kenii dla większości zorganizowanych wycieczek to jedynie przystanek na mapie właściwej podróży, który zazwyczaj podziwiają zza szyb klimatyzowanego autobusu. My natomiast pragniemy poznać atmosferę miasta i jego okolic. Na początek podróży wybieramy lokalną taksówkę. Po burzliwych negocjacjach wsiadamy do środka. Jest 6 rano, a przedmieścia Nairobii już tętnią pełnią życia. Po obu stronach jezdni widać niekończące się migracje ludzi, spieszących w obu kierunkach. Nagle z trzech pasów jezdni zrobiło się sześć. Wszyscy trąbią, a nasz kierowca skręca w boczną uliczkę. Jesteśmy nieco oszołomieni, widząc tak wyboistą drogę. W Polsce zarząd dróg miejskich zbankrutowałby z powodu odszkodowań. Ale tu nic nie jest jak w Polsce czy w Europie. Więc aby cokolwiek zrozumieć, trzeba zmienić sposób myślenia. Wyłączyć europejskie pojmowanie świata. Kenia należy do najbardziej zróżnicowanych językowo i kulturalnie krajów Afryki. Żyje tu około 30 grup plemiennych posługujących się innymi językami, przy czym u niektórych plemion występują różnice dialektowe, stąd mówi się o istnieniu około 44 języków. Co prawda językami urzędowymi są: angielski i suahili, jednak wystarczy wyjechać poza tereny dużych miast, a szybko okaże się, że jedyną formą porozumiewania się z miejscową ludnością są gesty i mowa ciała. Choć i tak wielokrotnie okazuje się, że znaczenie pewnych znaków różni się od naszego.Wsiadamy do matatu. Matatu to swego rodzaju minibus mieszczący 11 osób. Zazwyczaj jednak liczba pasażerów jest co najmniej dwukrotnie większa. Podobnie jest i tym razem. Naganiacz pozwala wejść do środka tylu osobom, ile się zmieści, czyli do momentu, gdy sam znajdzie się na zewnętrznej krawędzi. Aż trudno uwierzyć, że tak wypchany wesoły autobus w ogóle ruszy z miejsca. A jednak. Okazuje się, że te błyszczące oldschoolowymi wizerunkami gwiazd samochody, z których wydobywa się najmodniejszy amerykański hip-hop, są nie tylko częścią miejscowej subkultury, ale stanowią także najpowszechniejszy środek komunikacji miejskiej czteromilionowej metropolii, nieposiadającej metra, pociągów miejskich ani tramwajów. Z ruchliwego centrum kierujemy się w stronę gór Ngong i wioski masajskiej Oloish-Oibor, w której mieszkają trzy młode Polki. Droga prowadzi przez różne dzielnice Nairobi – bogate i zupełnie biedne.