To prawdopodobnie sudańscy Beduini zepchnęli Tuaregów na piaski Sahary i tym samym dali początek hermetycznej kaście pustynnej szlachty. Arabowie nazywają ich Tuaregami, sami mówią o sobie Kel Tamasheq – mówiący językiem tamaszek lub po prostu wolni ludzie. Bo właśnie wolność i niezależność ukochali sobie najbardziej. Dlatego ich królestwo sięga tam, gdzie kończą się piaski pustyni i pastwiska sahelu. Nic sobie nie robią z granic Libii, Algierii, Mali czy Nigru. Od ponad tysiąca lat przemierzają Saharę – z zachodu na wschód. To prawdopodobnie sudańscy Beduini zepchnęli Tuaregów na piaski Sahary i tym samym dali początek hermetycznej kaście pustynnej szlachty. Arabowie nazywają ich Tuaregami, sami mówią o sobie Kel Tamasheq – mówiący językiem tamaszek lub po prostu wolni ludzie. Bo właśnie wolność i niezależność ukochali sobie najbardziej. Dlatego ich królestwo sięga tam, gdzie kończą się piaski pustyni i pastwiska sahelu. Nic sobie nie robią z granic Libii, Algierii, Mali czy Nigru. Od ponad tysiąca lat przemierzają Saharę – z zachodu wschód, z północy na południe. O jasnej karnacji, prostych włosach i wysokim wzroście, z zawiązanymi na głowie i szyi turbanami w kolorze indygo ani trochę nie przypominają czarnoskórych mieszkańców północnej czy środkowej Afryki.
NA TEMAT:
WIELBŁĄD PONAD WSZYSTKO
W XIV w. Tuaregowie przeszli na islam, ale ich obyczaje różnią się od wyznawców tej religii. Kobiety mają bardzo wysoki status społeczny, a mężczyźni zasłaniają twarz. Legenda tuareska opowiada, że właśnie kobieta – Tin Honan – była siłą sprawczą, która zjednoczyła dawno temu tuareskie rody. Nigdy nie mieli własnego państwa. Największe znaczenie ma dla nich rodzina, stada wielbłądów i kóz. Rodziny tworzą klany – taousit – dowodzone przez amrara, zaś klany tel – konfederację dowodzoną przez amenokala. Przez lata zmonopolizowali transport towarów na Saharze. Zresztą nie mieli konkurencji, bo to, co potrafili robić, do dziś wprawia w osłupienie. Tylko Tuareg miał na tyle odwagi, by w krytycznej sytuacji przeciąć żyłę swojego wielbłąda i pić jego krew, a kiedy było całkiem beznadziejnie, po prostu przywiązać się do niego i liczyć, że instynkt samozachowawczy zwierzęcia wybawi ich obydwu z kłopotów. Wielbłąd może przejść bez przerwy nawet 300 km i nie pić 10 dni. Gdyby nie wielbłądy, rozrzucona po Saharze społeczność Tuaregów w ogóle nie miałaby szansy zaistnieć, dlatego zwierzęta te cieszą się szczególnym szacunkiem i są czymś więcej niż tylko środkiem transportu. Przy każdej rodzinnej uroczystości, ślubie czy pogrzebie ktoś wielbłąda dostaje, a ktoś inny go daruje. Dobra żona może kosztować nawet 10 wielbłądów.
PUSTYNNY SUPERMARKET
Handel to prawdziwy żywioł Tuaregów.Przez blisko 2 tys. lat kontrolowali obrót towarów pomiędzy wybrzeżem Morza Śródziemnego a Sahelem. Tkaniny z Północnej Afryki i Sudanu, a nawet z Europy, proso i daktyle znad Nilu, broń, skóry, drewno, miedziane garnki, herbata, tytoń… Wszystko to stanowiło niezbędny element funkcjonowania tuareskiej społeczności. I niestety sporo kosztowało, a że uprawą się brzydzili, nie pozostawało im nic innego jak wymiana importowanych towarów na wielbłądy, kozy oraz sól. Eksploatowana na środku pustyni wprost z prehistorycznych jezior transportowana była na grzbietach czarnoskórych niewolników i wielbłądów w postaci 60-kilogramowych tafli. Karawany dromaderów wciąż docierają do portów przeładunkowych w Timbuktu czy Mopti na Nigrze. Sól – złoto pustyni – w tropikach jest najcenniejsza. Za jedną miarkę soli można było dostać 20 miarek zboża. Budzący strach Tuaregowie specjalizowali się też w handlu ludźmi. Czarnoskórych mieszkańców Afryki porywali i zamieniali na potrzebne im przedmioty. Część czarnoskórych pozostawała w tuareskich obozowiskach, przekształcając się w kastę służących – niewolników, plemię Bella. Tuaregowie przyłożyli też rękę do handlu niewolnikami z okupującymi Afrykę Portugalczykami czy Francuzami. Niewolnictwo zniesiono tu dopiero w połowie XIX w., ale jeszcze w latach 80. XX w. trzeba było specjalnych zakazów i wysokich kar, aby zabronić Tuaregom posiadania niewolników. Mimo to do dziś grupy byłych niewolników dobrowolnie trzymają się tuareskich osad.
PUSTYNNA REWOLUCJA
Tuaregowie powstali zbrojnie, prawie równocześnie z pierwszymi oznakami demokratyzacji tej części Afryki. Kiedy w 1960 r. Mali ogłosiło niepodległość, dawni czarnoskórzy niewolnicy z dnia na dzień zaczęli rządzić obszarami należącymi do Tuaregów. I jak to w życiu bywa, poszło oczywiście o pieniądze, które – chociaż liche – szły wszędzie, tylko nie na ziemie zajmowane przez Tuaregów. Kielich goryczy przelały serie suchych lat i ciągłe spychanie tuareskich stad na bezużyteczne tereny. Zamieszki, walki i krwawe zamachy na wojskowych i cywili trwały aż do końca lat 90. Zawarty 27 marca 1996 r. w Timbuktu pokój uspokoił sytuację w regionie na niewiele ponad dekadę. W lutym 2007 r. w północnym Nigrze wybuchła druga tuareska rewolucja. Oficjalnie jak zwykle poszło o pieniądze, złoża uranu i niespełnione obietnice rządu. Mniej oficjalnie mówi się, że rewolucje będą wybuchać, dopóki na Saharze będzie żył ostatni Tuareg. Bo ten nigdy nie pogodzi się z tym, że ktoś nim rządzi.
UPADŁA STOLICA
Zimą w Timbuktu zawsze wieje wiatr. Harmatan niesie z pustyni pył, czerwony kurz zasypuje oczy i wciska się w usta. Gliniane domki i strzeliste, również gliniane meczety wyrastają wprost z piasku ulepione ludzką ręką. Nieosiągalne do połowy XIX w. dla białych miasto było kiedyś najważniejszym punktem na szlaku handlowym przez Saharę. Jego legenda zdążyła okrążyć świat i wrócić z powrotem, ale zamiast Tuaregów spotkała żółto-szare mury domów i marne resztki chlubnej przeszłości. Błękitni jeźdźcy nie mają dziś szans, by żyć jak kiedyś, zamiast z towarami prowadzą karawany z turystami, a wielbłądy zamieniają na pojazdy z napędem na cztery koła. Tylko najbardziej wytrwałe rodziny przemierzają Saharę, od jesieni po wiosnę solne karawany wciąż biorą się za bary z niewygodami podróży. Bo jedno się nie zmieniło: w tropikach sól wciąż jest na wagę złota, a wolność i suwerenność znacznie przewyższa jego cenę.