W północnej części Mali, niezmienna od wieków, wciąż trwa najbardziej romantyczna, ale i najbardziej wymagająca podróż na ziemi. Od początku listopada rozpoczyna się sezon wędrówek karawanowych. Nastała zimowa pora na Saharze. Wraz z karawaną jednogarbnych wielbłądów wyruszam z Timbuktu i zmierzam do kopalni soli w Taoudenni, położonej niedaleko granicy z Algierią. To już 17. dzień naszej przeprawy przez Saharę. Dziennie pokonujemy 50 km, częściowo pieszo, a częściowo na grzbiecie wielbłąda. Gorący podmuch wiatru Harmattan unosi w powietrze tumany pyłu. Piasek trzeszczy w ustach, wargi są spieczone, suche pustynne powietrze drapie w gardło.
Japonki antyporwaniowe
Na największej pustyni świata zasady przetrwania nie zmieniły się od tysięcy lat. Hassan, mój przewodnik, który zna pustynię jak własną kieszeń, doskonale orientuje się w czasie i przestrzeni. Jego GPS-em jest rozum i zwierzęcy instynkt przetrwania. Kieruje karawanę na północ w stronę słońca. W nocy wskazuje nam drogę Gwiazda Północy. W 1805 r. na szlaku Taoudenni – Timbuktu miała miejsce największa tragedia karawanowa w historii. Karawana złożona z 1500 wielbłądów i 2000 ludzi zniknęła. Zgubiła ją jedna z największych burz piaskowych. Lotne piaski po blisko stu latach odsłoniły tysiące ludzkich szkieletów. Biali rzadko próbują dołączyć do solnej karawany. Hassan daje mi swoje sandały, rodzaj popularnych japonek. „Zakładaj, zakładaj!”, krzyczy, „Bin Laden cię zobaczy”. W tej części Mali częste są porwania białych dla okupu. Działa tu siatka przestępcza Al-Kaidy. Hassan zaciera stopami ślady. W zeszłym roku uprowadzono 3 francuskich podróżników. Władza państwa praktycznie tu nie dociera. Przemierzam pustynię w błękitnych szatach Tuarega. Zwój na głowie – szesz – zakrywa całą twarz. Tylko brwi wystają spod mocno ściśniętego szala, który okrywa również kark.
NA TEMAT:
Słona cena
Z moim przewodnikiem, Hassanem, przemierzyliśmy już 750 km. „Studnia! woda to życie!”, krzyczy Arab. W temperaturze sięgającej 40 stopni dotarliśmy właśnie do Taoudenni. Nie ma tu wprawdzie studni, ale jest w beczkach woda. Spragnione wielbłądy jednorazowo wypijają jej 100 litrów! Wioska otoczona jest skalistymi progami i stołowymi górami. To dno dawnego, wyschniętego jeziora, gdzie osadziły się różne minerały. Sól wydobywano początkowo w położonej dalej na północ Taghazie, jednak po zajęciu tamtejszych kopalni przez marokańskiego sułtana Ahmada I al-Mansura, Songhajowie rozpoczęli wydobycie w Taoudenni. Sól kamienna tworzy kilkanaście poziomów, z czego eksploatowane są cztery. Najwyżej ceniona, bo najczystsza, to sól zwana al karma. Al bejza zawiera więcej domieszek innych minerałów, zaś al bit – najbardziej zanieczyszczona – jest przeznaczona dla zwierząt. W Taoudenni pracują tylko mężczyźni. Kobiety zostały na pastwiskach lub w Timbuktu. Zdejmuję z Hassanem bagaże z garbów wielbłądów. Zwierzęta ryczą. Z niektórych leje się krew. Napełniam plastikowy kanister. Podbiega do mnie jeden z tutejszych kopaczy. „Daj kanister, daj!”, szarpie mnie za rękę. Kilkanaście lat temu ten pojemnik zrewolucjonizował życie w Afryce, a w szczególności w takim miejscu jak Taoudenni. Nie ma tu kanalizacji, jest deficyt wody, trzeba ją nosić na duże odległości. Kanister to cud! Jest tani, bo kosztuje dwa dolary, ale najważniejsze, że jest lekki: zastąpił ciężkie gliniane lub kamienne stągwie. W tych plastikowych pojemnikach górnicy noszą wodę na białych od soli barkach. Robotnicy przywożą do Taoudenni papierosy, koce, aspirynę i właśnie kanistry. Te rzeczy są tutaj najważniejsze, cenniejsze niż cokolwiek innego. Ważniejsza jest tylko woda.
Tylko piach, suchy piach
Kopalnie funkcjonują nieprzerwanie od końca XVI w. Obecnie w 150 wyrobiskach pracuje ok. 800 osób. To głównie Maurowie, ale przyjeżdżają też przedstawiciele innych grup etnicznych zamieszkujących Mali, jak Tuaregowie czy Arabowie. Niektórych przyciąga tu możliwość zarobku, inni są wysyłani przez wierzycieli. Górnicy drążą wyrobiska, zaś kamieniarze ociosują duże, 90-110-kilogramowe sztaby wydobytej soli zwane hasba, na mniejsze prostokątne płyty przystosowane do karawanowego transportu. Wielbłądy objuczone dwiema płytami na każdym boku niosą białe złoto Mali do Timbuktu, a później już do brzegów Nigru, skąd drogą wodną rozprowadza się je po rynkach środkowej i południowej części kraju oraz w głąb zachodniej Afryki. Metody wydobycia i obróbki soli nie zmieniły się od wieków. Potrzebne są tylko kilof z krótkim metalowym ostrzem oraz woda, która służy do zmiękczenia skały. Górnicy i kamieniarze są zmuszeni kupować ją od ludzi zajmujących się jej wydobyciem i dostawą z jedynej w okolicy studni, oddalonej od obecnie działających wyrobisk o blisko 10 km. Za dwie płyty solne dobrej jakości otrzymuje się 200-litrową beczkę życiodajnego płynu. Miejscowi wyciągają do mnie ręce. Każdy chce aspirynę lub paracetamol. Rękoma wskazują na głowę. Dziennie górnicy w tym skwarze przepracowują po 10 godzin, czasami więcej. Upał daje się we znaki, pot zalewa ciało. „To przedsionek piekieł", żali się jeden z górników łamaną angielszczyzną. Praktycznie codziennie każdemu doskwiera ból głowy. Każde lekarstwo na migrenę jest tu na wagę łyka wody. Nikt nie mówi po francusku, który jest językiem urzędowym w Mali, a jedynie w hassanija, czyli zachodnioafrykańskim dialekcie arabskiego. Poganiacze wielbłądów wraz z górnikami przy blasku ogniska wyplatają z trawy wędzidła, siodła oraz powrozy do mocowania płyt solnych. W karawanie nie używa się sznurów, gdyż szybko zniszczyłyby się w kontakcie z solą. Wieczorem próbuję przełknąć tutejsze jedzenie. Przywieziona żywność liofilizowana, która służyła mi na szlaku, już się skończyła. Dogonou – mąka sorgo i trochę soli rozmieszane w dwóch litrach chłodnej wody staje ością w gardle, na kolację jest ryż okraszony tłuszczem zwierzęcym.
W ustach czuję ziarnka piachu. Są wszędzie. Nie mogę niczego przełknąć. Popijam czarną jak smoła wodą. Wieźliśmy ją w dużych 10-litrowych gumowych dętkach z osady Araouane.Po 3-dniowym postoju karawana wraca na szlak. Tym razem słońce nie świeci w czoło, lecz w kark. Zmierzamy na południe. Saharyjskie przysłowie mówi: ,,Ze wszystkich rzeczy, które Bóg dał człowiekowi, najpiękniejsze są dwie: uśmiechnięta twarz młodej kobiety i wielbłąd. To zwierzę jest największym skarbem pustyni”.