Kair – Wadi Halfa
Na rozgrzanym od słońca pokładzie kłębią się dziesiątki ludzi. Próbują znaleźć jakikolwiek skrawek cienia. Schować się przed otępiającym umysł popołudniowym skwarem. Większość uciekła pod pokład. Leżą we wspólnej kajucie albo pod drewnianymi ławkami. Niektórzy zdążyli zająć miejsca siedzące w niewielkiej jadalni serwującej obiad z ryżu, kurczaka, gotowanej fasoli i kilku winogron. Ale zaduch tam okropny. Też długo wytrzymać się nie da. Krążą więc góra – dół, dół – góra. A my razem z nimi. Wszędzie bagaże. Walizki, torby, worki, pudła. Pralki, telewizory, keyboardy, garnki, sprzęt AGD. Ciężko się przepchnąć, nie potykając się o czyjąś własność. W Sudanie ceny towarów są wysokie. Lepiej zaopatrzyć się w Egipcie. Najbardziej obrotni usadowili się na świeżym powietrzu w cieniu rzucanym przez podwieszone na wysięgnikach szalupy ratunkowe. Rżną w karty i wpychają sobie w usta jakąś brązową substancję. Ubrani w T-shirty albo tradycyjne białe dżalabije. Zapraszają do siebie. – Spróbujcie! – podają grudkę. – To toombak. Nasz sudański tytoń do żucia. Lepszy od papierosów. Tylko uważajcie, żeby nie wypaść za burtę, jak wam się w głowie zakręci – śmieją się. Trochę onieśmielają nas swoją życzliwością. Kapitan promu to rzutki facet. Od razu wypatrzył trzy białe twarze i zaproponował za niewielką dodatkową opłatą komfortowe miejsca na dziobie przed mostkiem kapitańskim. Pod gwiazdami, z widokiem na Jezioro Nasera. Przy okazji nie omieszkał się pochwalić: – Mam dwie żony. Po obu stronach Morza Nubijskiego. Jest Sudańczykiem, dlatego mówi „morze”, a nie „jezioro”. Egipcjanie oddają w geograficznym nazewnictwie hołd Gamalowi Abdelowi Naserowi – twórcy niezależnego od Brytyjczyków państwa egipskiego. Sudańczycy zaś wspominają królestwo Nubii, które zniknęło pod wodą, gdy w 1971 r. Nil przegrodzono Wysoką Tamą w Asuanie. Starożytny świat zalały spiętrzone fale najdłuższej rzeki świata. Uratowano tylko oszałamiający kompleks świątynny Abu Simbel. Pracami polegającymi na pocięciu sanktuarium na kamienne bloki, przetransportowaniu ich ponad lustro zbiornika i ponownym złożeniu niczym klocki Lego kierował polski archeolog Kazimierz Michałowski.
NA TEMAT:
Dowódca promu wciska jakiś przycisk na pulpicie sterowniczym i wyciem syreny oznajmia, że odpływamy. Szmer zadowolenia przetacza się przez okręt. Słońce znika powoli za monotonnym, pustynnym horyzontem. Robi się przyjemnie chłodno. Jeszcze tylko trzydzieści godzin i będziemy na miejscu. Z Kairu do Chartumu podróżuję z fotograf Martą Rybicką i księdzem Przemysławem Szewczykiem, prezesem Stowarzyszenia Dom Wschodni i głównym pomysłodawcą eskapady. Żeby przedostać się z krainy faraonów do Sudanu, trzeba płynąć promem. Pierwsze w historii relacji sudańsko-egipskich drogowe przejście graniczne zostanie otwarte tydzień po naszym przybyciu. Na razie lądujemy na przystani w Wadi Halfie, zapyziałym miasteczku zamieszkanym przez kilkanaście tysięcy ludzi. Sprawia wrażenie prowizorycznego. Jest kilka kawiarni, bar, jakieś sklepy, ale wszystkie jakby tymczasowe. Zawieszone w próżni. Zanim powstało „morze”, był to tętniący życiem ośrodek, ale tej starej Wadi Halfy nie ma od ponad pół wieku. Została zatopiona tak jak zabytki sprzed tysiącleci. Z całego regionu wysiedlono kilkadziesiąt tysięcy osób. Rozrzucono ich po całym kraju. Nowa Wadi Halfa jest takim miastem, nie-miastem. Z przystani odbiera nas Tayeeb, nasz przyjaciel mieszkający na co dzień w Polsce. Po kilku latach wrócił odwiedzić rodzinę.
Całą relację z Egiptu i Sudanu przeczytasz
|