Zwyczaje Majów
Dla Majów dusza i ciało nie są ze sobą stale związane – zaczyna cicho Gabriel. – Załóżmy, że ja jestem twoją duszą, a ty jesteś tylko ciałem. Nie dbasz o mnie, więc demony zabierają mnie ze sobą do podziemi. Co możesz zrobić beze mnie? Jak żyć bez duszy? Musisz ją odnaleźć. Przychodzisz więc tutaj – Gabriel wskazuje na toń wody. Stoimy nad brzegiem cenote, gdzieś pośrodku jukatańskiej puszczy tropikalnej.
Jukatańskie cenotes - niebiańska brama do piekła
Ile takich niezwykłych jezior jest na całym półwyspie, do końca nie wiadomo. Mówi się o tysiącach, czasem o dziesiątkach tysięcy. Niektóre cenotes mają zamknięte sklepienie i znajdują się pod ziemią. Są czasem tak wysokie, że wyglądają jak skalne kościoły. Inne są otwarte, a ich woda bajecznie połyskuje w słońcu. Niektóre łączą się ze sobą, tworząc jedne z najdłuższych systemów jaskiń na świecie. Stanowią raj dla nurków. – Kiedyś cały Jukatan znajdował się pod wodą, był wielką rafą koralową – mówi Gabriel i pokazuje odciśnięte na kamieniach muszle oraz skamieniałe korale. – Ląd wypiętrzył się podczas uderzenia planetoidy, podobno tej samej, która doprowadziła do wymarcia dinozaurów. Spadła tu nieopodal, blisko miejscowości Chicxulub – opowiada. Wapienny grunt łatwo dawał się rzeźbić wodzie deszczowej i to ona doprowadziła do powstawania studni krasowych zwanych cenotes. „Ts'onot” w języku maya oznacza źródło podziemnej wody pitnej. Były to jedyne miejsca, z którego niegdyś czerpano wodę, na półwyspie Jukatan prawie nie ma bowiem rzek ani jezior. Wśród najważniejszych postaci w panteonie dawnych Majów był bóg deszczu Chac, któremu składano ofiary właśnie w cenotes. W Cenote Sagrado w Chichén Itzá archeologowie znaleźli nefrytowe i jadeitowe ozdoby, miedziane dyski i złote dzwoneczki. Gabriel też znajduje majańskie skarby. Został zatrudniony przez meksykańską rodzinę, która zdała sobie sprawę, że na swoich 80 hektarach ma kilka cenotes. Za lukratywny pomysł uznali udostępnienie ich turystom. Teraz Gabriel maczetami wyrąbuje ścieżki, buduje drogi dojazdowe, nurkuje między jednym zbiornikiem a drugim, wyławia różne przedhiszpańskie pamiątki. Trzyma je w drewnianej skrzynce, takiej jak na pomidory. Podaje mi do rąk gliniane naczynia, biżuterię i małe kamienne majańskie maski. – Masz w tej skrzynce pomniejsze muzeum archeologii – zachwycam się i pytam, czy żadna instytucja nie była zainteresowana jego znaleziskami. – No coś ty, przecież na Jukatanie jest tyle skarbów, że nie mieliby gdzie tego trzymać ani wystawiać – uśmiecha się Gabriel. – To były ofiary nie tylko dla boga deszczu, ale i dla bogów świata zmarłych. Majowie wierzyli, że bramy do ich krainy, majańskiego piekła zwanego Xibalba, stanowią właśnie cenotes – dodaje. Patrzę w połyskującą w słońcu wodę turkusowego jeziora i nie mogę w to uwierzyć. Przecież wygląda ono nie jak brama do piekła, a do nieba.
Na ruinach dawnych władców miasta
– Kiedy w 1975 r. przyjechała tu królowa angielska Elżbieta II, odprawiono majańską modlitwę o deszcz. Ceremonię prowadziła rodzina Xiu, potomkowie dawnych władców miasta Uxmal. Mimo że wydarzenie miało miejsce w lutym, a więc w samym środku pory suchej, nagle niebo zaszło chmurami i momentalnie zaczęło padać – opowiada mi Antonio, przewodnik po strefie archeologicznej w Uxmal. Za czasów największej świetności mieszkało tu około 20 tysięcy osób. Najwyższe budynki sięgają trzydziestu kilku metrów. Wdrapuję się na poszczególne konstrukcje i próbuję sobie wyobrazić, jak wyglądało życie codzienne dawnych Majów. Dzisiaj jedynymi mieszkańcami tego wielkiego miasta są jaskółki żyjące w podcieniach budynków oraz iguany wygrzewające się na kamieniach.
Strefy archeologiczne Jukatanu
Na półwyspie Jukatan znajduje się prawie 150 stref archeologicznych. Są wśród nich te najbardziej znane, jak Chichén Itzá, Tulum czy Cobá, ale też dziesiątki takich, gdzie turyści trafiają rzadziej i gdzie wśród ruin jestem zupełnie sama. Wiele z nich jeszcze przed przybyciem Hiszpanów w XVI w. było już opuszczonych. Z nie do końca jasnych przyczyn. Archeologowie twierdzą, że mieszkańcy prawdopodobnie tak bardzo wyeksploatowali okolicę, że wielkie miasta nie były się już w stanie same wyżywić. Niektóre z nich wciąż jednak istniały w okresie konkwisty. Tak było na przykład z T’Hó, obecną Méridą. Wtedy o miejscu tym mówiono: „miasto pięciu wzgórz”, bo nad zabudowaniami górowało pięć wyglądających jak pagórki piramid. Ich kamienie posłużyły za budulec pod nowe hiszpańskie miasto, stoli - cę Jukatanu nazwano na cześć hiszpańskiej miejscowości Méridą. Dzisiaj zachwyca ona kolonialną zabudową i jest sercem jukatańskiej kultury. Wieczorami na ulicach oglądam pokazy tańca jarana oraz próbuję słynnych regionalnych dań – marynowanego mięsa cochinita pibil, wieprzowiny pocchuc czy idealnej na upały zupy z limonki. W niektórych miejscach nawet nie kłopotano się, żeby majańskie budynki rozkładać na części pierwsze – dawne świątynie służyły po prostu za podstawę pod budowę kościołów. Tak jak w Izamal, położonym godzinę drogi od Méridy, gdzie klasztor św. Antoniego z Padwy postawio - no na szczycie jednej z tutejszych piramid. Dawni bogowie musieli ustąpić miejsca Chrystusowi i katolickim świętym, a wkrótce także Najświętszej Panience z Izamal, którą w 1993 r. odwiedził Jan Paweł II. To właśnie na jego cześć całe miasteczko pomalowano wówczas w kolory Watykanu: żółty i biały.
Zaniedbywany zmarły może zacząć straszyć
– Trzy lata po pochówku, gdy zwłoki się przesuszą, szkielety wystawia się w niszach grobów – mówi starszy mężczyzna, który opiekuje się cmentarzem w Pomuch, 120 km na południe od Méridy. Miejsce to słynie właśnie z kości leżących na widoku. Poskładano je na kupki w skrzyneczkach w cmentarnych wnękach. – Czyścimy je dwa razy do roku, raz na wiosnę, raz podczas Wszystkich Świętych. Zmarły, który jest zaniedbywany, może się rozzłościć i zacząć straszyć – wyjaśnia staruszek. Dodaje, że zwyczaj pielęgnacji kości liczy ponad tysiąc lat, tradycja przetrwała kolonizację hiszpańską. Niektóre z czaszek mają nawet włosy, czasem równo ułożone, w stylu na dawnych amantów złotej ery kina meksykańskiego.
Obok kwiaty w plastikowych butelkach po coca-coli czy fancie. A wszystko na śnieżnobiałych ręcznie wyszywanych serwetach. Oprócz kwiatów i ptaków umieszczono na nich imiona i nazwiska zmarłych oraz daty śmierci. Pytam, co myślą o tym młodzi. Przecież zwyczaj przodków może wydawać im się dość dziwaczny. Mężczyzna posępnieje. – Młodzi nie mają już do tego serca. Zajmują ich ważniejsze sprawy niż opieka nad kośćmi zmarłych. Nie mogę ich do niczego zmusić, ale jeśli nie będą dbać o przodków, nie wiem, gdzie skończy moja dusza – mówi.
Kolorowe kościotrupy na ulicach Jukatanu
Wszechobecne kości widać w tych dniach nie tylko w Pomuch. W końcu to Día de los Muertos, meksykańskie Święto Zmarłych, którego znakiem rozpoznawczym są wesołe kościotrupy. Szczerzą one zęby z wystaw sklepowych i dekoracji w restauracjach. Jest konkurs na najładniejszą kościstą damę dla poszczególnych klas w lokalnej podstawówce. Wesołe czaszki sprzedaje się na Piątej Alei, turystycznym deptaku w Playa del Carmen – trzecim największym mieście Jukatanu. Tutaj też od kilku lat odbywa się wielka parada catrin. Główną promenadą spaceruje wtedy więcej kościotrupów niż ludzi. – Catrina to koścista dama, zazwyczaj w wielkim strojnym kapeluszu –wyjaśnia mi Laura, jedna z uczestniczek parady. Ma na sobie czerwoną sukienkę, a we włosy wplecione kwiaty. Twarz misternie pokryła kościotrupim makijażem, który wydaje się bardziej piękny niż straszny – są tu śliczne plastikowe brylanciki, a wokół oczu kolorowe cekiny. –Día de los Muertos to wspomnienie zmarłych bliskich, którym w ten dzień budujemy ołtarzyki, oraz refleksja nad śmiercią, nad ulotnością życia. Pewnie widziałaś już kościotrupy z napisami: „Jak ty wyglądasz, tak ja wyglądałem. Jak ja wyglądam, tak ty będziesz wyglądać” – mówi Laura. – Ten dzień to przypomnienie o śmierci, ale tym samym przypomnienie o życiu. Bo jedno nie istnieje przecież bez drugiego. A bez tych, co w krainie zmarłych, nie istnielibyśmy my.