W Hard Rock Cafe, naprzeciwko Pałacu Kultury, zamówiliśmy legendarnego hamburgera z frytkami, żeberka, wegetariańskie spring rollsy i obowiązkowy milkshake.
Paweł: Trudno powiedzieć, co stanowi istotę amerykańskiego jedzenia. Spójrz – w typowo amerykańskiej restauracji zamówiliśmy spring rollsy, mogliśmy też zamówić nachos. Stany Zjednoczone to ogromny kraj, w którym mieszają się tradycje kulinarne wszystkich grup imigrantów. W tej chwili pizza to tak samo amerykańskie danie jak hamburgery.
Klara: To może istotę tej kuchni charakteryzuje monstrualność porcji? Wystarczy spojrzeć na tego hamburgera.
To prawda. W Stanach często dzielę się pojedynczą porcją z drugą osobą. Pół życia trenowałem zapasy, więc nigdy nie wolno mi było się opychać. Musiałem trzymać wagę. Nawet teraz ważę ok. 60 kg. Zresztą moja mama jest pediatrą: w domu mieliśmy mocno ograniczony dostęp do junk food, czyli śmieciowego jedzenia.
Twoi rodzice wyjechali z Polski tuż przed stanem wojennym. Czy było im trudno zaaklimatyzować się w tej nowej kulturze coca-coli i frytek?
Moja rodzina ma trochę skomplikowaną historię, nie była to klasyczna emigracja. Moja mama mieszkała wiele lat w Stanach. Wróciła do Polski na studia i poznała tu mojego ojca. Wyjechali ponownie tuż przed moimi narodzinami. W Connecticut mieszkali już moi dziadkowie. Dlatego po przyjeździe rodzice nie byli całkowicie oderwani od tego, co znali wcześniej. Na miejscu mieszkało sporo Polaków. W naszym mieście są całe ulice, gdzie można zrobić zakupy, mówiąc tylko po polsku. Można też kupić wszystkie składniki potrzebne do zrobienia polskiego obiadu. Dlatego w naszym domu mieszało się typowo polskie i typowo amerykańskie jedzenie.
NA TEMAT:
Czy rodzice organizowali tradycyjne sąsiedzkie barbecue, kiedy byłeś mały? I na grillu smażyliście pierogi?
No, może nie do tego stopnia! W domu gotowała często babcia – i wciąż utrzymuję, że robi najlepsze pierogi świata. Czasem ojciec urządzał popołudniowy grill w ogrodzie. Jedliśmy żeberka, hamburgery, sandwicze z wieprzowiną na zimno i kanapki Sloppy Joe.
Niechlujny Joe? Co to takiego?
To taka kanapka z mieloną wołowiną – czyli z taką, jaką się dodaje zazwyczaj do sosu bolognese. To jest właśnie typowe brudzące jedzenie, o którym wspominałem.
Amerykańska kuchnia najbardziej kojarzy mi się z wizją przydrożnej restauracji typu diner, gdzie pani w roboczym fartuszku i plakietką imienną podaje kawę z dzbanka. Czy podróżowałeś trochę po Stanach?
Zjeździłem cały kraj samochodem – trzykrotnie. Ostatnio poleciałem służbowo do Kalifornii, a tam, wiadomo, trzeba mieć samochód. Kupiłem więc samochód na miejscu i nim wróciłem z kolegą do Nowego Jorku. Po drodze pojechaliśmy do Utah na narty, do brata w Kolorado i oczywiście zahaczyliśmy o Las Vegas...
Rozumiem, że lepiej nie pytać, ile pieniędzy przegraliście... Teraz mieszkasz w Nowym Jorku. Gdzie najchętniej się stołujesz?
W domu! Czy rozczaruję cię też, jeśli powiem, że uwielbiam sushi? Zresztą zauważyłem, że w Warszawie jest mnóstwo świetnych japońskich restauracji.
Ale widzę, że żeberka nadal figurują na liście twoich ulubionych dań.
Mieliśmy zjeść tradycyjny amerykański obiad, więc postanowiłem się dostosować. Okej, sprzedam ci typowo amerykańską wiedzę kulinarną. Wiesz, jak trudno jest wydobyć cokolwiek z tej butelki ketchupu Heinza? Zamiast nią wymachiwać, jest taki chwyt: na szklanej butelce znajdują się wypukłe cyferki – tu np. 57. Wystarczy przechylić butelkę i popukać w to miejsce. O, proszę.
Rzeczywiście. Gdybym ja miała to robić, pół ketchupu wylądowałoby na moich ubraniach. Rozumiem, że ketchup i majonez to wszechobecne dodatki kuchni amerykańskiej. Mamy tu np. flagową sałatkę coleslaw (wymawianą kolsloł) z majonezem i kapustą. Najbardziej śmieszy mnie to, że Polacy przywłaszczyli sobie tę nazwę. Mówią na to kolesław.
Zabawne, akurat tego jeszcze nie słyszałem.
Musiałbyś pomieszkać trochę w Polsce. Rozważałeś to?
Tak, i to całkiem poważnie. Mógłbym tu mieszkać. Choć boję się, że brakowałoby mi rodziny. Moi bracia mają dzieci i jestem z nimi bardzo związany. Byłoby mi trudno je opuścić. Ale mam też sporą rodzinę w Polsce. Kiedy pracowałem na planie filmowym Andrzeja Wajdy, miałem tydzień przerwy i zjeździłem całą Polskę, odwiedzając krewnych: Kluczbork, Poznań, Wrocław, Gdańsk.
Niech zgadnę: na planie filmowym „Pod słońcem Toskanii” chyba było lepsze jedzenie niż tutaj. Sama nazwa filmu by tak sugerowała.
Na planie filmowym jedzenie jest zazwyczaj podobne: podawane w warunkach polowych, dla 30, 60, nawet 300 osób. Nie można się spodziewać rewelacji! Trzeba mieć inne podejście. Natomiast przyznaję, że we Włoszech mieli świetną kawę, nawet w takich niesprzyjających okolicznościach.
No właśnie. Tu wyjdzie ze mnie europejski snob: zamiłowanie Amerykanów do wodnistej kawy z dzbanka zawsze mnie dziwiło.
Powtarza się ta sama historia co z jedzeniem na planie filmowym. Kawę w Stanach parzy się z myślą o masowym odbiorcy. To jest ekonomia skali: trzeba szybko obsłużyć wiele osób. Nie można zrobić tuzina espresso i je odstawić, aż wystygną. Będą ohydne. Kawa w dzbanku stoi, podgrzewana cały dzień, jest jej dużo, mniej kosztuje: proszę bardzo, oto cała Ameryka! Zresztą ta kawa nie jest zła, choć przyznam, że sam w domu mam włoski ekspres do kawy i to zdradza moje europejskie ciągoty.
Sushi, włoska kawa – to co my tu robimy?!
Jemy żeberka rękoma. I jeśli o mnie chodzi, to też jest fantastyczne.
Paweł Szajda – amerykański aktor. Zagrał u boku Krystyny Jandy w filmie „Tatarak” Andrzeja Wajdy. Urodził się i wychowywał w Farmington w Connecticut. Jego rodzice pochodzą z Polski. Ma trzech braci i siostrę. Obecnie mieszka w Nowym Jorku.