Aborygeni nazywali ją Wyspą Umarłych. To przez nią, według dawnych wierzeń, umarli mogli dotrzeć do Waleruwar – magicznego świata duchów ukrytego w Drodze Mlecznej. Na horyzoncie widzimy jej brzeg – z lekkiej mgły przebijają się klify przykryte trawiastym płaszczem. Na pierwszym planie wesoło bawią się delfiny.
>>>WYSPA KANGURA W OGNIU. ZOBACZ OGROM ZNISZCZEŃ W NASZEJ GALERII<<<
Docieramy tuż przed zmrokiem i z portowego Penneshaw pędzimy na pobliską Brown Beach, żeby zdążyć na wieczorny spektakl – zachodzące słońce zbiera nasze gromkie brawa, szum lasu nuci do snu.
NA TEMAT:
Po śniadaniu na kempingu ruszamy w drogę. Na eksplorację Kangaroo Island, trzeciej co do wielkości australijskiej wyspy, mamy tylko 48 godzin. W głównym miasteczku Kingscote kupujemy zapas jedzenia w lokalnym sklepie – na Wyspie Kangura nie ma centrów handlowych i supermarketów.
Jedziemy do Zatoki Fok. Na plaży odpoczywa cała gromada uchatek australijskich, zmęczonych po polowaniu w nieprzyjaznych wodach Oceanu Indyjskiego. Kawałek dalej, w Vivonne Bay, to my decydujemy się na odrobinę lenistwa.
W takich okolicznościach przyrody trudno go sobie odmówić. Zakurzona droga w kolorze pomarańczowym ciągnie się przy urwistym brzegu, a potem zjeżdża w dół, wpuszczając nas na piaskowe podłoże. W zatoce Hanson można oszaleć – tyle odcieni błękitu!
Niezwykłe Skały
Kręta droga prowadzi przez eukaliptusowy las. Dojeżdżamy do Flinders Chase National Park – jednego z pierwszych parków narodowych Australii, założonego już w 1919 r. Na jego krańcu czuwa smukła latarnia w czerwonej czapie, Cape du Couedic.
Stąd ścieżką wyrytą w klifie schodzimy do ukrytego za zakrętem Admiral’s Arch. To wypłukany w skale olbrzymi łuk, pod którym w basenach bawią się foki.
Admiral's Arch na Wyspie Kangura, fot. Shutterstock.com
Przyroda postanawia nie dawkować wrażeń i chwilę później stajemy jak wryci przed Remarkable Rocks (z ang. Niezwykłymi Skałami). To zabytek geologiczny na światową skalę – natura bawiła się nimi przez miliony lat. Granitowe skorupy leżą porozrzucane na skraju lądu, jak klocki Lego w dziecięcym pokoju. Zachwycają ogromem i tą dziwną lekkością.
Koale, dziobaki i kolczatki
Na kempingu w West Bay, ukrytym w zachodniej części parku, jesteśmy zupełnie sami. Ciszę idealną zakłócają jedynie tupiące kolczatki oraz hałaśliwe torbacze, nazywane tu tammar walabies. W deszczowy poranek ruszamy na pieszą wycieczkę z zadartymi głowami. Już po chwili, wysoko na czubkach drzew, udaje nam się wypatrzyć kilka koali. Podobno w gorące dni siedzą niżej, a w chłodniejsze, takie jak dziś, kryją się na samej górze.
Koale i dziobaki to jedne z kilku gatunków, które na wyspę zostały przywiezione nie tak dawno temu i bardzo się tutaj zadomowiły. Tych drugich nie udaje nam się dziś zobaczyć – są podobno dość wstydliwe.
Koala na Wyspie Kangura, fot. Shutterstock.com
Spotykamy za to mnóstwo nietypowych gęsi kapodziobów, które wstydu nie mają za grosz. Szare ptaki o różowych nogach i odblaskowo żółtych dziobach przepychają się między sobą na bagnistych terenach.
Potem zapuszczamy się we wnętrze wyspy drogą szumnie nazwaną „highway”. To jednak zwykły szutrowy trakt, otoczony pastwiskami pełnymi owiec. Dojeżdżamy do winiarni Andermel Marron, gdzie na obiad serwują nam świeże langusty. Zahaczamy też o miasteczko Parndana. Tam – oprócz sklepu wielobranżowego będącego jednocześnie pocztą, stacją benzynową, kawiarnią i bankiem – nie ma nic innego.
W Stokes Bay przechodzimy przez kamienny labirynt na ukrytą przed turystami plażę z widokiem na Zatokę Świętego Wincentego. Po raz kolejny jesteśmy sami, podobnie zresztą jak na polnej drodze, którą spieszymy do Emu Bay, gdzie stado wygłodniałych pelikanów czeka, aż rybacy zaserwują im świeżą kolację. Rzucają się jak oszalałe, a my na pobliskim kempingu szykujemy swoją.