PRZECZYTAJ KOLEJNE CZĘŚCI DZIENNIKA PODRÓŻY DO GRUZJI:
Dzień 1: Smak słynnych chaczapuri w Tbilisi
Dzień 2: O zburzeniu ostatniego pomnika Stalina
Dzień 4: O wyprawie do najwyższego miasta w Europie
NA TEMAT:
Cza-cza na ulicy
To cza-cza, legendarny gruziński trunek o piorunującej mocy. Czuję ją zwłaszcza teraz, o godzinie czternastej, stojąc na asfaltowym parkingu tak rozgrzanym, że rozpływa się pod moimi stopami. Niestety, na jednej szklance tego winogronowego bimbru nie może się skończyć: na tym polega tutejsza gościnność. Ledwo żywy docieram w końcu do baru i zaczynam jeść.
Po kolei na stół wjeżdżają małe porcje lokalnych specjałów, od pikantnej zupy pomidorowej charczo po pastę lobio z czerwonej fasoli i orzechów – smaruje się nią chleb. Potem czas na pyszne chinkali, czyli pierogi z mięsem, wspomniane chaczapuri i szaszłyki gruzińskie. Jestem tak zmęczony po tej uczcie, że w busiku zasypiam natychmiast. Budzę się wieczorem już w Swaneti, w samym sercu Kaukazu. Tu powietrze jest inne, lepsze, odczuwalnie czyste.
Kanistry spirytusu
Z Gori udaję się do Swaneti. Niby tylko 130 km, lecz właśnie podczas tego odcinka zaczynam rozumieć zalety przemieszczania się busem. Droga jest bardzo dziurawa, do tego piekielnie wąska; co chwila przechadzają się po niej krowy. By zechciały nas przepuścić, nasz kierowca musi je lekko szturchać – sądząc po pewności jego ruchów, najwyraźniej są to normalne praktyki. Resztę dnia pochłania nam przejazd odcinka, który w normalnych warunkach dałby się pokonać w półtorej godziny.
Przerwa na lunch wypada gdzieś w przydrożnym barze. Kiedy się zatrzymujemy, wychodzę na papierosa. W tym samym momencie na parking wjeżdża rozklekotana łada, z której wynurza się sześciu mężczyzn koło pięćdziesiątki. Akurat gdy sięgam po zapalniczkę, panowie otwierają bagażnik auta – a ten wypchany jest kanistrami...
Odchodzę więc na bezpieczną odległość i zapalam. Mężczyźni jednak wołają mnie do siebie. Wskazuję na palącego się papierosa, żeby dać im do zrozumienia, że zbliżanie się z ogniem do samochodu z baniakami z benzyną nie jest najlepszym pomysłem. Gruzini jednak nie ustępują. Niepewnie podchodzę do łady (szyby, oczywiście, przyciemniane); ku mojemu zdziwieniu, jeden z mężczyzn zaczyna przelewać płyn z dużego kanistra do popękanej butelki, a wokoło roznosi się zapach spirytusu. Następnie przelewa płyn do szklanek, każdemy wręcza jedną. Ja też zostaję poczęstowany.