PRZECZYTAJ KOLEJNE CZĘŚCI DZIENNIKA PODRÓŻY DO GRUZJI:
Dzień 1: Smak słynnych chaczapuri w Tbilisi
Dzień 2: O zburzeniu ostatniego pomnika Stalina
Dzień 3: O legendarnych gruzińskich trunkach i PICIU BIMBRU Z KANISTRA
Dzień 4: O wyprawie do najwyższego miasta w Europie
NA TEMAT:
Batumi, ech Batumi!
Na sam koniec wycieczki zostawiam sobie Batumi. Miasto położone jest na zachodnim wybrzeżu Gruzji. Życie toczy się tu na zatłoczonej do granic możliwości kamiennej plaży, w porównaniu z którą wybrzeże w Ustce czy Kołobrzegu w sezonie wydaje się wyludnione.
Ludzie grają w karty, załatwiają interesy, zajadają się kanapkami z jajkiem, piją alkohol i głośno się śmieją. Dorośli nie wchodzą do wody; morze anektują dzieci, którym nie przeszkadza temperatura poniżej 21°C.
To dzięki Wam Poliaki!
Batumi nie można nazwać kurortem rodzinnym, to raczej gruzińskie Las Vegas. Pełno tu klubów Go Go, kasyn i podejrzanych barów.
Jedna z ulic w centrum nosi nazwę Lecha i Marii Kaczyńskich. Polska i Kaczyński to dla Gruzinów synonim, wystarczy powiedzieć, że jest się z kraju Lecha i Marii, by dostać podwójną dawkę cha-chy. „Poliaki, dzięki wam wrócimy do Europy” powiedział mi w Batumi właściciel baru na plaży. Patrząc na jego dumną twarz, nie mam co do tego wątpliwości.