Wokoło coraz mniej wszystkiego. Drzew, domów, zieleni, czegokolwiek. Autobus jedzie na południe przez pustynię Negew zajmującą niemal połowę powierzchni Izraela. Od niepamiętnych czasów przemierzały ją różne ludy i narody. Teraz przemierza ją głównie izraelska armia. Duża część pustyni Negew jest poligonem wojskowym. Pasażerami autobusu są prawie wyłącznie żołnierze i żołnierki. Czuję się trochę nieswojo, bo to właściwie dzieciaki, trzymają potężne karabiny i jednocześnie bawią się smartfonami. A nuż wcisną nie ten przycisk? Trasa autobusu wiedzie od bazy do bazy. Niektóre wyglądają jak stacje lub pojazdy kosmiczne. Wysiadam w Mitzpe Ramon – miejscowości na brzegu największego krateru krasowego na Ziemi. Na jego skraju przysiadło centrum informacji turystycznej. Białe, gładkie, futurystyczne. Niczym stacja na Marsie. Równie kosmiczne są też ceny apartamentów na skraju krateru. Noc spędzam w namiocie w miejskim parku.
NA TEMAT:
Pieszo przez ogromny krater
Ruszam najpierw stromą ścieżką w dół krateru. Powstał w wyniku mozolnego działania wody i gorącego klimatu. Dawniej był tu ocean. Kiedy zaczął opadać, pojawiło się wzniesienie, zbudowane z twardych skał wapiennych i dolomitów. Pod spodem były miękkie piaskowce i skały kredowe. Woda drążyła je, aż powstała jaskinia. Wtedy czubek wzniesienia zapadł się, tworząc wielką dziurę. Ma imponujące rozmiary: 40 km długości, 10 km szerokości i 500 m głębokości! Jego dno to iście księżycowy, a raczej marsjański krajobraz w odcieniach czerwieni i brudnego różu. Czasami też brązu, fioletu i żółci. Z dna krateru wyrastają mniejsze i większe stożki, pojedyncze grzbiety, są też małe kaniony. W pewnym momencie napotykam siedzącą starszą parę i młodego chłopaka. Obok duże plecaki. Zapraszają na herbatę z dodatkiem szałwii, którą gotują właśnie na kuchence gazowej. Izraelska rodzina wędruje od kilku tygodni szlakiem przecinającym kraj z północy na południe. Jeden z najładniejszych odcinków wiedzie właśnie przez pustynię Negew.
Po zejściu na dno krateru można zobaczyć, jak kształtowała się Ziemia przez miliony lat, fot. Agnieszka Rodowicz
Po siedmiu kilometrach przez pustkowie docieram do obozu Be’erot. Słyszałam, że można tu spotkać ciekawych ludzi, ale nie ma nikogo. Pod wieczór przybywa jednak grupa starszych mężczyzn na rowerach. Są na dwutygodniowej wyprawie. Jeden pracuje w ministerstwie rolnictwa, drugi jest architektem, inny adwokatem. Zapraszają mnie na ciepłą zupę z soczewicy i pod gorący prysznic w bungalowie, który wynajęli. Korzystam z przyjemnością z tego luksusu. Długo rozmawiamy, przyglądamy się mapie pustyni Negew. Dostaję zapas bananów, orzeszków arachidowych i propozycję, by nazajutrz zabrać się z nimi. Odmawiam, czego później pożałuję.
Najpiękniejszy widok w Izraelu
Za małym grzbietem Sa’aronim robi się ciekawiej. Tu można już iść tylko pieszo. Pełen białych kamieni i skał kanion jest przepiękny, ale chwilami tak wąski, że ledwo przeciskam się z plecakiem. Po dwóch godzinach zlana potem wychodzę na szeroką dolinę. Nie zgadza się to z opisem trasy, który znalazłam w internecie i wydrukowałam jeszcze w Polsce. Wiem, że do obozowiska, w którym powinnam spędzić noc, nie zdążę dojść. Nocleg poza wyznaczonymi miejscami jest zakazany, ponieważ pustynia Negew jest w części parkiem narodowym, a w części poligonem wojskowym. Na dodatek będę przechodzić przez tzw. firing zone. Ktoś może do mnie strzelić. Zdenerwowana ruszam długim i męczącym podejściem Carbolet Kharirim. Podobno na górze czeka najpiękniejszy widok wycieczki do Izraela. Rzeczywiście. Ze szczytu widzę nieskończoność rozmaitych formacji skalnych: pęknięć w ziemi, skalnych grzybów, kraterów i płaskowyżów.
Częścią pustyni Negew jest największy krater krasowy na Ziemi – Maktesz Ramon, fot. Agnieszka Rodowicz
Jak okiem sięgnąć, jestem zupełnie sama. Zdana tylko na własne siły. Mimo to, a może właśnie dlatego, czuję wyjątkowo silne połączenie ze wszechświatem. Z zadumy wyrywa mnie ryk silnika. Przelatuje nade mną jeden odrzutowiec, potem drugi, trzeci, dziesiąty. „Może być gorąco”, myślę. Schodzę na dno doliny. Słońce schowało się już za górę. Wędrować dalej czy rozkładać obóz? Do wyznaczonego miejsca na nocleg nie dojdę. A tu jest bardzo ładnie. Pod kolczastym drzewem znajduję idealną przestrzeń na namiot. Obok pozostałości ogniska dodają mi otuchy. Oznaczają, że ktoś tu kiedyś się zatrzymał.
Wędrówka w poszukiwaniu wody
W nocy budzi mnie szelest namiotu. Z sercem bijącym szybko ze strachu wyglądam na zewnątrz. W zalanej światłem księżyca dolinie Ma’ok nie ma nikogo. Wstaję o 6 rano i zbieram się na szlak. Płasko, przez dolinę, po piachu. Potem kolejny kanion. Za nic bym tędy wczoraj nie przeszła. Teraz, z nowymi siłami, przeciskam się między głazami, wspinam po nich jak po wielkich stopniach. Wkrótce staję przed pionowym, wysokim na jakieś półtora metra ustępem skalnym. Muszę przenieść bagaże partiami. Po stromym wejściu czeka mnie równie strome zejście. I tak kilkanaście razy. Dziś jest trochę chłodniej, nie piję już tak dużo, a mimo to zaczyna mnie niepokoić ilość wody. Oszczędzam ją jak mogę, biorąc niewielkie łyki. Tutaj czasu nie odmierzają wskazówki zegara, tylko położenie słońca względem horyzontu i krople wody w butelce. Po trzech godzinach docieram do szerokiej doliny. Rozkładam się pod drzewem z kopułą drobnych, ale gęstych liści dających cień. Ze splątanych korzeni wystają plastikowe butelki. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się na taki widok. Jest szansa na wodę! I faktycznie. W dwóch z nich jest jakieś 3/4 litra. Uff, powinno mi wystarczyć do końca szlaku. Z tej radości robię dłuższą przerwę, rozpalam ogień i przygotowuję sałatkę z ogórków, pomidorów i oliwek oraz zupkę pho. Chyba pierwszy raz w życiu jem obiad o 11 rano.
Miejsce pierwszego noclegu, kiedy nie zdążyłam dojść do obozu, fot. Agnieszka Rodowicz
Tak mi dobrze, że przez chwilę rozważam, czy nie zostać tu do jutra. W porę dociera do mnie, że nie mogę bezkarnie zmieniać planu, bo zabraknie mi jedzenia. Reszta dnia upływa na wędrówce. To szerokimi dolinami, to stromymi grzbietami albo wąskimi kanionami. Opis szlaku znowu nie jest jasny. Nie wiem, czy dojdę do kolejnego obozu, ale już się tym nie przejmuję. Późnym popołudniem trafiam na olbrzymie skalne grzyby wyrzeźbione przez wiatr i wodę.
Wciąż towarzyszą mi tylko wojskowe samoloty i ich ryk. Czasami przelatują grube jak trzmiele transportowce. Kiedy indziej zwinne odrzutowce albo przypominające ważki helikoptery. Lecą tak nisko, że odruchowo schylam głowę w obawie, by jej nie stracić. Każdy kawałek pustyni jest inny, a jednocześnie na tyle podobny, że już po chwili trudno mi sobie przypomnieć, jak wyglądał. Kilka zapamiętuję jednak doskonale. Na przykład zupełnie czarną dolinę. Albo skały przypominające lody śmietankowe, karmelowe, kawowe, straciatella... „ W piekielnym skwarze docieram na wielką białą przestrzeń, jakby arenę otoczoną skalnymi trybunami. Na jej środku dwie postaci pochylają się nad dziecięcym wózkiem. Widok ludzi po paru dniach samotności jest niezwykły. Tak jak cała pustynia Negew. I moja na niej kosmiczna obecność.
Kiedy jechać
Najlepszy czas to jesień, zima i wczesna wiosna. Wtedy nie jest zbyt gorąco w ciągu dnia. Niestety noce są chłodne. W styczniu było tylko kilka stopni.
Szlak
W centrum informacji dowiemy się o pogodzie, ewentualnych zagrożeniach, czy szlak jest czynny. Do krateru Ramon można wejść tylko rano. Szłam trasą East Ramon Trek, która ma 42 km i jest określana jako „hard core desert trekking”, na 3-4 dni. Początek w Mitzpe Ramon, koniec w Sappir. Szlak oznaczony jest na niebiesko i pokrywa się częściowo z Israel National Trail (pomarańczowo-biało-niebieskim). www.trekkinginisrael.com, www.touristisrael.com
Woda
Na trasie wodę można dolać tylko w obozie Be'erot. Wzięłam mniej niż zalecane 4 litry na dzień – im więcej się niesie, tym bardziej się poci i więcej pije. Jest możliwość dostarczenia wody i prowiantu, ale to bardzo droga usługa. www.waterdrp.com