Pada śnieg. Pada wieczorem i nocą. Pada rano. Padać nie przestaje. Wyruszając z Tokio na zachód wyspy Honsiu, a potem w stronę Alp Japońskich, przygotowałam się na spotkanie zimy, więc nie powinnam narzekać. Mam, czego chciałam. Droga do Takayamy w północnej części prefektury Gifu pokryta jest grubą warstwą puchu. Samo miasto również wygląda nastrojowo. Wystarczy przejść nad rzeką po moście Nakabashi, by znaleźć się wśród niemalże trzystuletnich drewnianych domów.
NA TEMAT:
Spaceruję uliczkami starówki, zaglądam do sklepików, daję się namówić na degustację sake i przyznaję rację tym, którzy nazywają Takayamę małym Kioto. Czy dawna stolica Japonii wyglądałaby tak jak tutejsza dzielnica Sannomachi, gdyby zniknęły z niej tłumy turystów? W pięknej sintoistycznej świątyni Sakurayama Hachimangu czeka na mnie moja przyjaciółka Michiko. Jeszcze tego samego dnia wybieramy się do oddalonej o 170 km Karuizawy. Jedziemy w góry. Wieczorem docieramy do gościnnego domku pana Ikedy. Gospodarz jest himalaistą, na swoim koncie ma dwa ośmiotysięczniki. – Zdobyte bez tlenu! – podkreśla.
***
Cały artykuł o Japonii przeczytasz w styczniowym wydaniu magazynu „Podróże”.